"Mission: Impossible – The Final Reckoning". Widowisko, z którego widzowie będą zadowoleni
Słyszycie ten warkot? Oto na czerwonym dwupłatowcu (a czasem pod) nadlatuje Tom Cruise, aby uratować kina! Jak mu poszło? Będziecie Państwo zadowoleni.
O historii powstania ósmej części "Mission: Impossible" można by nakręcić osobny film. Zaczęła się tak naprawdę już w 2019 roku, kiedy ogłoszone zostało, że jednocześnie zrealizowane zostaną zdjęcia do dwóch kolejnych części słynnej serii. Niedługo potem produkcję wstrzymał COVID-19, potem strajki scenarzystów, a na koniec namieszał przeciętny wynik kasowy "Mission: Impossible – Dead Reckoning – Part One", pod jakim to tytułem siódma część była wyświetlana również w polskich kinach.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Na te filmy czekamy. Szykują się prawdziwe hity
Warto o tym wspomnieć, gdyż produkcja, która w piątek 23 maja trafia do kin, a mowa o "Mission: Impossible – The Final Reckoning", jest efektem wszystkich tych wydarzeń po trochu.
Odcisnęły na niej swoje piętno i choć finalnie Tom Cruise wyszedł z tego przedsięwzięcia z tarczą, to z pewnością nie jest to tak spójna produkcja jak film nakręcony od A do Z w założonym terminie, z "zaklepanym" scenariuszem i bez dokrętek. Jak również z tego powodu nie należy się dziwić, że sam Cruise w jednej scenie wygląda młodziej, a w innej już bardziej wiekowo. W końcu mowa o filmie, do którego zdjęcia rozpoczęły się na początku 2022 roku, a skończyły niedawno.
Początkowo ósma odsłona sensacyjnej części miała tworzyć ze swoją poprzedniczką jeden pełny film podzielony na dwie części. Kiedy część pierwsza nie poradziła sobie w box-office tak dobrze, jak chciałby tego Cruise, zaczęły się dość nerwowe ruchy mające na celu uatrakcyjnienie kontynuacji. Zaplanowano dokrętki, zmieniono tytuł, zaczęto przekonywać, że będzie to ostatnia część cyklu i finalny występ Cruise’a w roli agenta IMF Ethana Hunta.
Jak na zwieńczenie serii przystało, film poprzetykano więc migawkami z przeszłości, fragmentami poprzednich filmów, powrotami postaci i podjęto próbę przedstawienia pełnej historii rozwijanej na przestrzeni ośmiu części. Innymi słowy: tak jak gdyby już w 1996 roku, gdy pierwsza część trafiła do kin, wiadomo było jak zakończy się ta historia blisko 30 lat później. Czy okazało się to słuszną koncepcją? I tak, i nie.
Warto wspomnieć już teraz, żeby nie było wątpliwości, że "Mission: Impossible – The Final Reckoning" jest widowiskiem, do jakiego przyzwyczaił swoich fanów Tom Cruise. Napakowana akcją produkcja pędzi przed siebie, oglądając się co jakiś czas w przeszłość, a w centrum wszystkiego jest niezniszczalny gwiazdor, który wszystkie popisy wykonuje osobiście nie zważając na metrykę. Cruise walczy z wrogami w samych majtkach, kiedy trzeba wypełza z łodzi podwodnej lukiem torpedowym, dokonuje cudów zręczności, wisząc do góry nogami z dwupłatowca, a do amerykańskiej pani prezydent zwraca się po imieniu.
Mission: Impossible – The Final Reckoning | Official Trailer (2025 Movie) - Tom Cruise
Blisko trzygodzinny metraż wydaje się być na pierwszy rzut oka zbyt długi, jednak podczas seansu tego nie czuć. Nawet jeśli w środkowej części można poczuć lekkie uczucie znudzenia, celniej byłoby je nazwać uczuciem oczekiwania na to, co na finał przygotował widzom Cruise.
To wszystko składa się na "Mission: Impossible", jakie znamy, lubimy, oczekujemy. Nawet jeśli nie wszystko do końca się udało, na nowy film Christophera McQuarriego warto wybrać się do kina, bo już wkrótce może takich widowisk po prostu nie być. Następcy Toma Cruise’a nie widać, a streaming nie wymaga aż takiego rozmachu. Ósma część "Mission: Impossible" tego nie zmieni, niezależnie od tego, jak bardzo chciałby tego sam podający się za zbawcę kina Cruise. Nie tym razem, ale spokojnie, popularny "Tomek" ma w zanadrzu film nakręcony w kosmosie, a i trzecią częścią "Top Gun" nie pogardzimy, prawda?
Zmiana optyki na film, który definitywnie zamyka serię, ma swoje dobre i złe strony. Fani cyklu powinni być zachwyceni odniesieniami do poprzednich filmów, powrotami starych postaci, możliwością zobaczenia w migawkach najbardziej efektownych scen z przeszłości. Oprócz dużej dozy sentymentu, dodaje też filmowej fabule stawki. Wóz albo przewóz. Jeśli Ethan Hunt nie uratuje świata, nie będzie już drugiej szansy.
Jednak gdyby nie przedpremierowe zapewnienia twórców, że "to już koniec, nie ma już nic", nie do końca można by poczuć tę, nazwijmy to brzydko, finalność. Jak na film, który spala za sobą mosty (pozdrowienia dla mostu w Pilchowicach), za mało tu szaleństwa i bezkompromisowości. Po seansie nie czuć, że filmowcy nie mają już w zanadrzu niczego ciekawego, co mogliby zaprezentować w kolejnych częściach.
Drugim problemem, na który paradoksalnie cierpi "Mission: Impossible – The Final Reckoning", są oczekiwania wobec Toma Cruise’a, by na ekranie przez cały czas pokazywał coś, czego nikt wcześniej nie zrobił. W końcu przychodzi ta popisówka gwiazdora, na którą wszyscy czekali, ale zanim do niej dojdzie, mijają dwie godziny seansu.
W jej trakcie naprawdę wiele się dzieje – bohaterowie podróżują po całym świecie, karabiny szczebioczą, pięści idą w ruch, a gumy są palone – ale czy różni się to aż tak bardzo od innych propozycji, jakie do zaoferowania miało kino akcji w ostatnich latach? No nie. Dlatego też można czuć niedosyt podsycany wspomnianym już wyżej długim metrażem. Na szczęście da się o tym zapomnieć, gdy Cruise zaczyna swój one man show najpierw we wraku okrętu podwodnego Sewastopol, a później na pokładach dwupłatowców.
Autorzy ósmej części "Mission: Impossible" potrafią nie tylko w popisy kaskaderskie, ale i w rozładowywanie powagi humorem, który dobrze się tu sprawdza i przypomina, że nie należy traktować tej opowieści do końca poważnie. No ale właśnie, co to za opowieść?
Celowo zostawiłem streszczenie fabuły na koniec, gdyż nie ma ona tu żadnego innego celu, jak tylko nie przeszkadzać w cieszeniu się z widowiska. Zatem niedługo po wydarzeniach z "Dead Reckoning – Part One", świat, jaki znamy, może przestać istnieć. Sztuczna inteligencja znana jako Byt, jeden po drugim przejmuje kody do arsenałów atomowych kolejnych mocarstw. Jeśli zdobędzie je wszystkie, "naciśnie" czerwony guzik, w niebo wystartują rakiety z głowicami nuklearnymi, świat wyparuje. Ethan Hunt odpowiada na dramatyczny apel o to, aby coś z tym zrobił i, cóż, coś z tym robi. 7/10.
PS. Tom Cruise to, Tom Cruise tamto. A co z Marcinem Dorocińskim? Otóż i on pojawia się na ekranie w retrospekcjach przez jakieś piętnaście sekund.
Łukasz Kaliński, Quentin.pl
Drama z Blake Lively i koszmarna "Kolejna zwyczajna przysługa", "Cztery pory roku" Netfliksa i serialowe nowości, które warto sprawdzić. O tym w nowym Clickbaicie. Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: