"Nad Niemnem" ma już 31 lat. Tak powstawała kultowa ekranizacja
05.01.2018 | aktual.: 06.01.2018 17:36
5 stycznia 1987 r. do kin weszła prawdziwa polska superprodukcja, którą udało się nakręcić za stosunkowo małe pieniądze. Piotr Dzięcioł, ówczesny kierownik produkcji, szacował po latach, że dziś taka ekranizacja pochłonęłaby co najmniej 20 mln zł.
Nakręcenie "Nad Niemnem" było 31 lat temu ogromnym wyzwaniem. I choć na planie nie obyło się bez mniej lub bardziej zabawnych wpadek i problemów, to twórcom udało się zrealizować ponadczasowe widowisko, które zostało obsypane nagrodami.
W rocznicę premiery filmu Zbigniewa Kuźmińskiego przypominamy, jak doszło do obsadzenia głównej roli nikomu nieznaną aktorką, jak potoczyły się losy odtwórców głównych ról i co sprawiało największą trudność w kręceniu niezapomnianych scen.
Wybór Justyny
Oczywiście największe emocje wzbudzał wybór aktorów, którzy mieliby wcielić się w głównych bohaterów, Jana i Justynę.
Reżyser Zbigniew Kuźmiński uparł się, aby zatrudnić jakieś młode, nieznane jeszcze twarze, toteż poszukiwania kandydatów przeprowadzano głównie w szkołach filmowych w całym kraju.
Rolę Justyny zaproponowano wreszcie Iwonie Pawlak.
''Przestraszyłam się odpowiedzialności''
Reżyser nie miał wątpliwości, że to właśnie Pawlak powinna zagrać Justynę. Ale młodziutka aktorka długo się wahała. Miała wątpliwości, bo władze uczelni niechętnie patrzyły na studentów grających w filmach.
Upiekło się jej jednak, bo jeden z nauczycieli, Michał Pawlicki, również miał zagrać w "Nad Niemnem". Uradzono więc, że rola Justyny będzie dla Pawlak dyplomem filmowym.
Ale nie był to jedyny powód.
- Przestraszyłam się odpowiedzialności – przyznawała aktorka. - Zdecydowałam się zagrać dzięki mężowi. Powiedział mi, że nie mam się czego obawiać, bo film "Nad Niemnem" zawsze będzie oglądany. Mąż miał rację, że biorę udział w czymś ważnym. Do dziś zdarza mi się słyszeć: "Dzień dobry, pani Justynko" - zwierzała się aktorka magazynowi "Życie na gorąco".
''Zaczęły się schody''
Rolę Jana powierzono Adamowi Marjańskiemu, studentowi warszawskiej PWST. Aktor nie krył, że i dla niego było to ogromne wyzwanie.
- Kiedy ją przyjmowałem, miałem już za sobą dwa sezony na scenie Teatru Narodowego, więc skupiałem się na czymś zupełnie innym – opowiadał portalowi Polarity. - Kiedy pojawiłem się na zdjęciach próbnych, przypomniałem sobie książkę i... "Chryste Panie!" - śmiał się aktor.
Przyznawał, że Jan Bohatyrowicz wydawał mu się postacią płaską, jednobarwną i nie wiedział, jak go zagrać.
- Po zdjęciach próbnych okazało się, że to właśnie mi przypadła ta rola i zaczęły się schody – dodawał.
''Co ja mam wspólnego z wsią?''
Dla Marjańskiego największym problemem było to, że nie miał bladego pojęcia o wsi i pracy na roli.
- Padło podstawowe pytanie: co ja mam wspólnego ze wsią? No... raz byłem u babci mojego kolegi, pojechaliśmy rowerami i tyle – wspominał w wywiadzie dla Polarity. - Potem padło pytanie o konie... bardzo lubię, ale nie zaprzyjaźniałem się nigdy z żadnym. Potem spytano mnie czy umiem orać... jak ja mam umieć orać, skoro jestem typowym chłopakiem z miasta?
Ekipy to jednak nie zniechęciło. Zanim zaczęły się zdjęcia, Marjańskiego zawieziono na wieś i tam przez cały miesiąc "uczył się wszystkiego tego, co Jan potrafił".
Jak widać na ekranie, Marjański okazał się bardzo pojętnym uczniem.
Bohatyrowicz na polu i pechowy kaskader
Na planie "Nad Niemnem" nie obeszło się oczywiście bez wpadek. Jedną z nich wspominał w wywiadzie dla portalu Polarity Marjański (na zdjęciu).
- Mieliśmy kręcić scenę, w której Jan orze. Zeszli się okoliczni mieszkańcy, konie i pług już czekają, ludzie do siebie mówią "No, to teraz pan Bohatyrowicz pokaże jak się powinno orać", ja do koni "wio", a konie spojrzały tylko na mnie i nic. Kiedy już ruszyły, lemiesz nie chciał wejść w ziemię tak, jak powinien, jakieś zygzaki mi wychodziły. Wszyscy dookoła mieli zabawę, a ja trochę się wstydu najadłem – śmiał się.
Po latach aktor wspominał również, że w scenie, w której płynie łódką wiosłując na stojąco, asekurujący go kaskader wpadł do wody. Okazało się, że mężczyzna nie umiał pływać. Na szczęście go uratowano, ale dzień zdjęciowy spisano niestety na straty.
''Na Berlin!''
Iwona Pawlak opowiadała, jakie problemy potrafiło sprawić im jedzenie.
- Normalnie w filmach z tamtego okresu jedzono głównie kurczaki i owoce. Ale w tej produkcji w scenach uczt konsumowaliśmy wyjątkowo pyszne pasztety, sękacze, torty, ciasta. Tyle że zdjęcia uczty w Turowej Woli trwały trzy dni. W czasie przerw jedzenie przykrywano, a później w kolejnych dniach "grało" w filmie – cytuje jej słowa "Retro". - A my musieliśmy udawać, że kilkudniowe jedzenie bardzo nam smakuje.
Ze śmiechem wspominała też wpadkę z ostatnich dni.
- Pod koniec filmu jest scena wesela, a później biegniemy nad Niemen – opowiadała. - W tej naszej grupie biegł Jacek Godek, który miał krzyknąć "Na Niemen! Na Niemen!". Taśma za dewizy się kończy, bo to już ostatnie sceny filmu, a słońce zachodzi, my biegniemy, a Jacek krzyczy "Na Berlin! Na Berlin!". Wszyscy wybuchliśmy śmiechem.
A ponieważ nie było pieniędzy by kręcić ją od nowa, scena została, i tylko podczas podsynchronów nagrano właściwy okrzyk.
Spotkanie po latach
Wkrótce po premierze Pawlak wyjechała do Australii, potem zatrzymała się w Nowej Zelandii. Pracowała jako modelka, zagrała w kilku serialach.
- Byłam rozpoznawalna chyba bardziej niż w Polsce, ale życie na emigracji nie jest łatwe. Jacek (mąż – przyp. red.) miał dojechać do mnie, ale wysłane przeze mnie pieniądze gdzieś zaginęły. Postanowiłam wrócić – mówiła w "Życiu na gorąco". Po powrocie do Polski zagrała w kilku filmach i serialach, m.in. "Jack Strong", "Kolekcja sukienek", "Czas honoru".
Marjański po kilku latach przerwy również powrócił na ekrany. Grał m.in. w "Barwach szczęścia", "Na Wspólnej" i w "Sztuce kochania".
Z Pawlak spotkał się ponownie dopiero w 2014 r.
- Gdyby nie zaproszenie do programu "Pytanie na śniadanie" z okazji jubileuszu, może nie spotkalibyśmy się nigdy – opowiadali magazynowi "Życie na gorąco".