Agata Mróz-Olszewska walczyła z chorobą nowotworową jak sportowiec, do końca. Mając 26 lat była na końcu swojej drogi. *Olga Bołądź, jej rówieśniczka, żyjąc pełnią życia, musiała zmierzyć się z rolą, która zmieniła ją na zawsze.*
* - Jak zareagowałaś na propozycję zagrania w filmie „Nad życie”, inspirowanym życiem Agaty Mróz – Olszewskiej?*
Pomyślałam, jak teraz pokazać niezwykłość tej historii, a z drugiej strony nie grać bajki od początku, w której postać jest tylko piękna, niesamowita, niezwykła i jakby wykuta z marmuru?
- Gdzie znalazłaś odpowiedź?
Wiedziałam, że muszę oprzeć się na emocjach, na tym co prawdziwe. Agata Mróz była silna, spontaniczna, energetyczna. Wygrała Mistrzostwa Europy będąc chorą na mielodysplazję szpiku. Ograła ból i cierpienie. Musiałam temu sprostać.
- Miała 26 lat, gdy znalazła się na końcu drogi. Ty, grając Agatę, miałaś tyle samo lat i świadomość, że wszystko w życiu przed tobą…
Wiele rzeczy w tym filmie było mi bliskich. Jej wybory także. Różnica była jednak taka, że ja byłam zdrowa, choć – grając - czułam się zmęczona, słaba. Nawet ekipa patrzyła na mnie jakbym to ja była chora. Weszłam bardzo głęboko w tę rolę i nie potrafiłam na pstrykniecie z niej wyjść. Pamiętam scenę, w której Michał Żebrowski grający Jacka goli mi głowę. Potem siedziałam w hotelu, w tzw. glacanie, jako ”łysa” i czułam się zawieszona gdzieś pomiędzy… Nie umiałam tego z siebie zdjąć. Nie byłam sobą, nie byłam postacią. Byłam tworem, którym się stałam, ale taki jest ten zawód. Pracujemy na emocjach. Nie ma nic za nic. Musimy dużo z siebie oddać, aby postać, którą gramy była wiarygodna.
- To wysoka cena?
Ludzie mi bliscy widzą, co się ze mną dzieje, kiedy jestem w próbach albo mam ciężkie zdjęcia. Nie jestem wtedy do końca sobą. Wyłączam się.
- Zrobiłaś remanent w swoim życiu po tym filmie?
Ten film był dla mnie przeżyciem. Każda rola, a taka szczególnie, sprawia, że dojrzewam jako aktor i jako człowiek. Wzięłam odpowiedzialność za tę rolę. Oddałam filmowi część siebie. A miesiąc od momentu skończenia zdjęć okazało się, że mogę być dawcą szpiku. Wiem, że to był mężczyzna i mieliśmy wyznaczony termin przeszczepu na maj. Na kilka tygodni przed okazało się, że jego stan zdrowia pogorszył się i nie doszło do przeszczepu.
- Czym jest dla ciebie ten film?
To nie jest film łatwy emocjonalnie. Pociąga nas za takie sznurki, że się wzruszamy, patrzymy na dziewczynę, która nie chce się wzruszać. Agata Mróz się nad sobą nie litowała. Oglądając film dziś, zauważyłam, że jedyne sceny słabości bohaterka ma stojąc przed lustrem. Kiedy z czymś jest jej trudno, zawsze staje przed lustrem i patrzy na swoje odbicie. Jest wtedy sama. Przed ludźmi przyjmuje postawę - nikt nie zobaczy moich łez, a przed lustrem staje się krucha, słaba, zmęczona.
- Jak, znając wszystkie okoliczności, zdefiniować tę miłość?
W tym filmie mamy mężczyznę, którzy przyjmuje miłość od kobiety, która jest chora a on świadomie się na to decyduje. Jest przy niej, kiedy jest brzydka, kiedy jest chora, kiedy cierpi i kiedy odchodzi. Nie zgadza się na to, chce żeby ona walczyła, a ona mu odpowiada: „Pozwól mi dokonać moich wyborów”. W filmie mamy powrót do kwintesencji naszego człowieczeństwa. Są w życiu role do wypełnienia i ona od tego nie ucieka. Bohaterka jest tak na maksa prawdziwa, do tego stopnia, że trudno oglądając ten film nie czuć się gołym, obnażonym. Nie spodziewajmy się pięknych pejzaży i widokow, które przejdą do historii kina. „Nad życie” jest o człowieku, trafia w nasze emocje.
- Agata była silną kobietą czy silną na pozór? Według mnie była silną kobietą. Może też to choroba dodawała jej sił?
- Umierając bohaterka mówi mężowi: „Bądź szczęśliwy”. To jednocześnie wielki dar, ale i ciężar… Kiedy myślę o tej historii w filmie, mam ciarki na skórze. Ona była ważną częścią tego związku, a na końcu jej zabrakło... Odmieniła Jacka. Odkryła go na życie, w inny, nowy dla niego sposob. Został sam z dwumiesięcznym dzieckiem. Poznałam córeczkę Agaty Mróz i Jacka Olszewskiego, kiedy miała dwa lata. Jest przepiękną, radosną dziewczynką. Ma w sobie to coś. Jest dzieckiem dwójki niezwykłych ludzi.
- W jakim momencie życia teraz jesteś, bo dawno cię nie było?
Chodzi Ci o „bywanie”? Faktycznie rzadko „bywam”, ale cały czas jestem.
- Szukasz, poszukujesz swojego miejsca?
Wiem, gdzie jestem. Mam bardzo poukładane wnętrze. Mimo wszystkich rozterek, które mnie dotykają. A na zawodowej drodze - poszukuję. Staram się rozwijać. Dokonuję więc takich wyborów, aby role mnie rozwijały, żebym miała fun z tego, że gram. Aktorstwo to jest moja największa pasja. Jeśli mam grać role, z których niczego się nie uczę, przerywam tę podróż. Jeśli przestajesz być ciekawa, umierasz zawodowo.
- Wiesz, że taka droga jest niepopularna?
Jestem szczęściarzem. Gram w teatrze. Nie mam ciśnienia. Nie spieszę się. Mam czas. Kocham to, co robię.
- Dostajesz scenariusze pisane z myślą o tobie?
Jeszcze mi się nie zdarzyło, ale kto wie.. chodzę na castingi…
- Po co? Przecież teraz filmy obsadza się według okładek kolorowych magazynów.
O jakich filmach mówisz? (uśmiech)
- Trudno być wiernemu sobie?
Wierzę swojej intuicji i czytam scenariusze. Jest kilku reżyserów, których podziwiam i u których chciałabym zagrać. Jeśli się czegoś podejmuję, to ze świadomością, co może z tego wyjść, dlatego nie boli mnie, że nie zagrałam tu, czy tu. Na razie spokojnie robię swoje. Daje mi to dużo satysfakcji.
- Dziękuję za rozmowę.
_**Beata Banasiewicz/ AKPA**_