Najbardziej obiecujące ogłoszenia filmowe z 2016 roku
Każdy rok obfituje w setki, być może nawet tysiące ciekawych lub potencjalnie obiecujących ogłoszeń filmowych, które sprawiają, że zarówno miłośnicy kina, jak i przygodni widzowie zacierają ręce z ekscytacji. W 2016 nie było inaczej.
W ciągu ostatnich 12 miesięcy dowiadywaliśmy się o nowych projektach, które już całkiem niedługo mogą zmieniać nasze podejście do świata. Odkrywaliśmy plany wielkich studiów związane z ulubionymi seriami i postaciami. Byliśmy zaskakiwani wiadomościami, które ujawniały istnienie nowych kierunków rozwoju branży rozrywkowej. Oto subiektywne zestawienie kilku obiecujących ogłoszeń, które powinny przynieść w najbliższej przyszłości mnóstwo filmowych emocji.
Młodzi kontratakują
"Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy"J.J. Abramsa zostały trzecim najbardziej kasowym filmem wszech czasów. "Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie" Garetha Edwardsa zarabia już na całym świecie setki milionów dolarów. A kolejne filmy należące do kosmicznej sagi (cztery kolejne w produkcji, ale ogłoszono, że powstanie najprawdopodobniej jeszcze pięć nowych obrazów – łącznie do 2025 roku) wywołują każdego miesiąca zdrowe i nie do końca zdrowe emocje wśród miłośników kina. Jedną z najbardziej pożądanych przyszłych ról w galaktyce stworzonej 40 lat temu przez George'a Lucasa była rola młodego Hana Solo w filmie w reżyserii Phila Lorda i Christophera Millera, który trafi do kin w maju 2018 roku.
Wybór Aldena Ehrenreicha (na zdjęciu poniżej), aktora znanego dotychczas albo ze świetnych ról w średnio popularnych filmach niezależnych ("Tetro" Francisa Forda Coppoli), albo z udanych występów w ekranizacjach młodzieżowych hitów ("Piękne istoty" Richarda LaGravanese'a) wywołał oczywiście mnóstwo kontrowersji. Abstrahując jednak od tego prostego faktu, że Harrisona Forda nie da się zastąpić, warto dać młodemu aktorowi szansę. Jeśli bowiem przyjrzeć się fizyczności Ehrenreicha oraz jego nietypowemu vis comica (drugoplanowy występ w "Ave, Cezar!" braci Coen), można dojść do wniosku, iż ma on wszelkie zadatki, by udanie wejść w buty pozostawione przez Forda.
Innym wywołującym kontrowersje wyborem obsadowym było powierzenie roli Freddie'ego Mercury'ego, legendarnego lidera zespołu Queen, aktorowi Ramiemu Malekowi (zdęcie na górze strony), który grywał dotychczas przede wszystkim drugie plany (seria "Noc w muzeum", "Pacyfik", "Need for Speed"), a na szerokie wody wypłynął dopiero w 2015 roku główną rolą w serialu telewizyjnym "Mr. Robot". Kontrowersje wywołane były również faktem, że do roli Mercury'ego przez długi czas przymierzany był Sacha Baron Cohen, wedle wielu idealny kandydat na frontmana Queen, ale do realizacji projektu nie doszło. "Bohemian Rhapsody” z Malekiem i w reżyserii Bryana Singera ma wszelkie predyspozycje, by podzielić świat kina i muzyki, niemniej jednak jest to interesujący wybór obsadowy.
Co sądzicie o Ehrenreichu jako młodym Hanie Solo i Maleku w roli lidera Queen?
Moda na geniuszy
Świat kina, a także znaczną część mediów społecznościowych, zelektryzowała wiadomość o powrocie na stołek reżyserski Paula Thomasa Andersona, jednego z najbardziej wielbionych twórców współczesnego kina autorskiego. Równie ważnym aspektem tejże wiadomości była informacja o ponownej współpracy PTA z Danielem Day-Lewisem, jednym z najwybitniejszych aktorów współczesnego kina, który grywa rzadko, ale zawsze tworzy wspaniałe kreacje. Dodać do tego, że Anderson i Day-Lewis spotkali się wcześniej na planie "Aż poleje się krew" z 2007 roku, opowieści o budowaniu imperium naftowego przez bezwzględnego Daniela Plainfielda (Oscar dla Day-Lewisa), a sam film jest uznawany przez wielu za jeden z najlepszych obrazów XXI wieku.
Film nie ma jeszcze oficjalnego tytułu i jest na razie owiany wielką tajemnicą, wiadomo jednak, że akcja będzie rozgrywała się w świecie mody lat 50. XX wieku, najprawdopodobniej pozwalając Day-Lewisowi na stworzenie kolejnej wielowymiarowej roli bezwzględnego biznesmena i socjopatycznego geniusza, który nie cofnie się przed niczym, by dopiąć swego. A Andersonowi umożliwi stworzenie niezwykle szczegółowego i zachwycającego mnogością kolorów oraz odcieni świata przedstawionego, który stanie się osobnym bohaterem filmu (scenografia i kostiumy to już na dzień dzisiejszy w zasadzie pewne nominacje do najważniejszych nagród branży). Na chwilę obecną istnieje spora szansa, że film ujrzy światło dzienne jeszcze w 2017 roku.
W Polsce wiadomość o nowym projekcie Andersona i Day-Lewisa przyjęto z jeszcze większą radością, ponieważ ostatni projekt reżyserski PTA, wyjątkowo udana i wyjątkowo niełatwa w odbiorze "Wada ukryta", ominął polskie kina, trafiając od razu do dystrybucji DVD/BD.
Czekacie na ten film, czy to jednak nie wasza bajka?
Księżycowy hit?
Ron Howard, słynny amerykański reżyser i producent tworzący już od 40 lat, autor niezliczonych filmowych uniesień, laureat Oscarów za "Piękny umysł" z 2001 roku, ogłosił, że zabierze się wraz z producentem Brianem Grazerem za ekranizację najnowszej powieści Neala Stephensona pt. "Seveneves" (w wersji polskiej „7EW”). Wiadomość jak wiadomość, prawda? Wiele było tego typu potencjalnie obiecujących ogłoszeń w 2016 roku. Tym, co wyróżnia tę informację spośród innych, są właśnie osoby reżysera i pisarza.
Ron Howard miewa lepsze i gorsze projekty, ale jest jednym z najciekawszych rzemieślników amerykańskiego kina i jeśli trafi na swój temat oraz dobry scenariusz, jest w stanie stworzyć prawdziwe dzieło. Tak jak w "Wyścigu" z 2013 roku, w którym pojedynki Jamesa Hunta i Nikiego Laudy na torach Formuły 1 stały się intensywnym wizualnym doświadczeniem, które docenili widzowie z całego świata. Tak jak w "Apollo 13", w którym pechowa misja statku kosmicznego posłużyła reżyserowi do stworzenia absolutnie unikatowego kina na granicy ekscytującego filmu przygodowego i przerażającego dreszczowca z niemalże namacalnym napięciem.
Neal Stephenson jest z kolei jednym z najpopularniejszych i najbardziej poważanych pisarzy tzw. hard science fiction, łącząc w swoich powieściach astronomię, biologię, fizykę, filozofię, genetykę, nowe technologie oraz światotwórstwo na poziomie, o jakim wielu może jedynie pomarzyć. Wliczając w to 95 proc. twórców produkcji filmowych określanych szumnie jako science fiction. "Seveneves" to historia, w której żywot Ziemi zdaje się dobiegać końca, podobnie jak Księżyca, a ludzkość musi stawić czoła największemu wyzwaniu w swojej historii. Brzmi nieco sztampowo, ale to tylko pozory i w naukowym ujęciu Stephensona jest to potencjał na wielki film. Za skracanie obszernej powieści zabierze się Bill Broyles, scenarzysta przywoływanego "Apollo 13", a znając podejście Howarda do wizualnej strony filmów, czeka nas co najmniej wspaniałe widowisko.
Co o tym sądzicie? Wybierzecie się do kina?
Człowiek z innego żelaza
Pośród kilku interesująco zapowiadających się polskich projektów, które mają trafić na ekrany kin w 2017 roku, za potencjalnie najciekawszy uznaliśmy "Podwójnego Ironmana" w reżyserii Łukasza Palkowskiego. W dużym skrócie, będzie to filmowa biografia Jerzego Górskiego, młodego narkomana, który stał się jednym z najbardziej niesamowitych i wytrzymałych fizycznie sportowców w historii Polski. W tę rolę wcieli się Jakub Gierszał, z kolei rolę Marka Kotańskiego, który pomógł Górskiemu odbić się od dna nałogu, zagra Janusz Gajos.
Górski pozostaje do dzisiaj osobą praktycznie w Polsce nieznaną, natomiast jego historia to idealny temat na film. Kotański poświęcił swoje życie na walkę o życie innych – alkoholików, narkomanów, osób zarażonych wirusem HIV, bezdomnych; ludzi nie potrafiących wyzwolić się z nałogów, skazanych przez społeczeństwo na egzystencję na marginesie. Kontrowersje gwarantowane choćby tylko z tego powodu, że Kotański nie był osobą, wobec której wszyscy byli przychylnie ustosunkowani. Zaprezentowanie na ekranie dwóch tak ciekawych życiorysów, mimo że film nie będzie skupiał się na Kotańskim, wydaje się być przepisem na wielkie kino.
Tym bardziej, że Łukasz Palkowski ma na swoim koncie "Bogów", najlepszą polską filmową biografię ostatnich lat. Janusz Gajos udowodnił już niejednokrotnie, że jest aktorem wybitnym, który potrafi stawić czoła dosłownie każdemu wyzwaniu, a jednocześnie najlepiej czuje się w rolach ludzi wielowymiarowych, niejednoznacznych, wyrazistych. A Jakub Gierszał to jeden z najciekawszych aktorów młodego pokolenia, doskonale „czujący” swoich bohaterów i potrafiący ukazać rozdzierające ich dylematy oraz emocje. Szykuje się hit?
Uważacie, że "Podwójny Ironman" okaże się filmem wartym wyjścia do kina?
David kontra Denis
Będzie nowa ekranizacja "Diuny" Franka Herberta, jednej z najważniejszych powieści science fiction w historii tego gatunku, który w gruncie rzeczy pomogła w latach 60. XX wieku przedefiniować, wytyczając mu nowe, wspaniałe kierunki rozwoju. Powieści, która zaraziła miłością do literackiej fantastyki całe pokolenie młodych, chłonnych umysłów. Jednym z nich był David Lynch, który w 1984 roku przedstawił światu swoją wersję klasyka Herberta, jednakże projekt ten był od samego początku nękany różnego rodzaju problemami, więc ostatecznie nie był ani do końca Lynchowski, ani hollywoodzki. Dość nadmienić, że film pozostawił zarówno wśród zwyczajnych widzów, jak i wielu miłośników "Diuny" pewien niesmak, choć wraz z upływem lat doczekał się statusu dzieła kultowego.
Wiadomość o nabyciu przez Legendary Entertainment praw do "Diuny" oraz rozpoczęciu prac nad kolejną ekranizacją wywołała więc niemałe poruszenie, mimo że od planów do rozpoczęcia realizacji droga jeszcze daleka. Niektórzy przyjęli dodatkowo tę informację z pewną podejrzliwością, jako że Legendary Entertainment celuje ostatnimi laty w tworzenie wysokobudżetowych widowisk dla mas, które są z góry obliczane na rozpoczęcie całych filmowych serii. Z drugiej strony zarówno "Pacific Rim", jak i "Godzilla" zostały oddane w ręce reżyserów (Guillermo del Toro oraz Gareth Edwards), którzy potrafili wycisnąć z nich więcej niż kolejni sprawni rzemieślnicy z Fabryki Snów. Gdy ostatnio pojawiła się więc informacja, że trwają rozmowy z Denisem Villeneuvem, który od dawna pragnął nakręcić własną wersję "Diuny", dyskusja wokół projektu rozgorzała na nowo.
Pewne jest, że jeśli dojdzie do realizacji nowej "Diuny", szczególnie z twórcą "Nowego początku" i "Blade Runnera 2049" na stanowisku reżysera, będzie to jeden z najbardziej wyczekiwanych projektów każdego roku.
Sądzicie, że nowa "Diuna" będzie megahitem? Jak oceniacie film Davida Lyncha?
Nowe uniwersum w starym
Uniwersum to bardzo modne ostatnimi czasy słowo, które stało się dla wielu widzów synonimem wszystkiego co złe we współczesnym Hollywood. Oznacza bowiem, że studia wydają setki milionów dolarów na tworzenie serii istniejących w tym samym świecie przedstawionym i zupełnie bezpiecznych fabularnie filmów, zapominając tym samym o mniejszych, bardziej prestiżowych projektach. W perspektywie kinowej wszystko rozpoczęło się od MCU, czyli Marvel Cinematic Universe, którego kolejne "części" (ostatnie dwie to "Doktor Strange" oraz "Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów") zarabiają na całym świecie setki milionów albo i miliardy dolarów. W ciągu kolejnych kilku lat czeka nas więc wysyp uniwersów konkurencji, od tego tworzonego przez Warner Bros. i DC, z nadchodzącymi "Wonder Woman" oraz "Ligą Sprawiedliwości", po dziesięć kolejnych "Gwiezdnych wojen". A także kilka innych przykładów, wliczając w to nowe uniwersum studia Universal, które rozpoczyna się w przyszłym roku wraz z nową "Mumią" z Tomem Cruise'em w głównej roli ludzkiej. I wszystko wskazuje na to, że już niedługo będzie mogli mówić o uniwersum Harry'ego Pottera.
Ekranizacje powieści J.K. Rowling nigdy nie były tak nazywane, ponieważ stanowiły kontynuację przygód tych samych postaci. Natomiast wraz z sukcesem opowiadającego o innych wydarzeniach z tego samego świata filmu "Fantastyczne zwierząt i jak je znaleźć" zaczęto mówić właśnie o uniwersum. Twórcy, na czele z Davidem Yatesem (reżyserem czterech filmowych Potterów), będą mieli pole do popisu, ponieważ ogłoszono, że powstaną jeszcze cztery kontynuacje "Fantastycznych zwierząt...". A to oznacza, że być może w kolejnych częściach producenci będą chcieli w jakiś sposób łączyć ekranowe wydarzenia z tymi z filmów o Potterze, podsycając w ten sposób możliwy powrót słynnego czarodzieja na ekrany kin w przyszłości.
A z zupełnie innej beczki, James Cameron ogłosił, że zamiast dwóch nowych części "Avatara", nad którymi pracuje praktycznie od czasu premiery części pierwszej w 2009 roku, planuje zaprezentować światu aż cztery nowe filmy osadzone w tym świecie (jeszcze chyba nie uniwersum?). Wiadomość tę przyjęto raczej bez większych emocji, bowiem "Avatar", mimo że jest ciągle najbardziej kasowym filmem w historii kina, nie wywołuje już w dzisiejszej rzeczywistości aż takiej ekscytacji. Cameron to Cameron, zawsze będzie jednym z największych perfekcjonistów kina, jednak wydaje się, że z nowymi "Avatarami" może być podobnie jak z "Sin City", do którego Robert Rodriguez wrócił po prawie dziesięciu latach przerwy, by zawieść większość widzów.
Czekacie na nowe filmy z Potterem? Co sądzicie o "Fantastycznych zwierzętach..."? Co myślicie o planach Jamesa Camerona?
Dalsze koleje rewolucji
Rewolucja cyfrowa to w przypadku branży rozrywkowej pojęcie tak pojemne, że można do niego dopasować w zasadzie wszystko. Są jednak wydarzenia, które całkiem na serio napędzają tę trwającą od wielu lat rewolucję, kierując świat na nieznane mu jeszcze tory. Takim było odebranie przez Netflix i jego model produkowania, dystrybuowania oraz konsumowania filmów oraz seriali monopolu tradycyjnym graczom kinowym i telewizyjnym. Takim będzie być może fakt pojawienia się na rynku tworzenia oryginalnych treści nowego gracza – BitTorrent. Czyli, stosując pewne uproszczenia, firmy kojarzonej raczej z internetowym piractwem, a nie wspieraniem niezależnych autorskich głosów.
A takim wspieraniem ma właśnie zajmować się platforma tworzona przez BitTorrent, który od jakiegoś czasu sukcesywnie rozwija swoje możliwości w oparciu o miliony istniejących użytkowników. Jest już telewizja ze streamingiem na żywo, są dotacje dla nowych, wartościowych twórców w wysokości nawet do 100 tysięcy dolarów, są plany na namieszanie trochę na polu oryginalnych treści oraz oddawanie jak największej władzy w ręce wspomaganych twórców (i aż do 90% z puli zysków z dystrybucji). Na razie są to jeszcze ciągle tylko plany, lecz jeśli BitTorrentowi uda się przebić ze swoim pomysłem i zaistnieć na szerszą skalę, będziemy mówić o kolejnej rewolucji.
Trudno natomiast stwierdzić, czy rewolucyjny będzie na tym samym polu Facebook, który niedawno ogłosił, że nie wystarcza mu bycie największym medium społecznościowym świata, więc planuje również produkować oryginalne treści audiowizualne. Niewiele na razie wiadomo w tym temacie, natomiast przy takich możliwościach dystrybucyjnych Facebook miałby z pewnością o wiele łatwiej w docieraniu do odpowiedniego rodzaju widza. Kwestią, która będzie miała w tym przypadku największe znaczenie, jest więc tylko i wyłącznie jakość produkowanego materiału.
Co sądzicie o tych planach? Czy są rzeczywiście rewolucyjne?
Irlandzkie reminiscencje
Martin Scorsese dopiero co zakończył prace nad "Milczeniem", ale już od jakiegoś czasu głośno jest o jego nowym projekcie, planowanym również od lat gangsterskim "The Irishman", w którym mają spotkać się ponownie Robert De Niro i Al Pacino, dwaj giganci kina, których ostatni prawdziwy pojedynek aktorski odbył się na planie "Gorączki" Michaela Manna w 1995 roku. Co więcej, z Robertem De Niro Scorsese spotkał się po raz ostatni na planie "Kasyna" w 1995 roku, mimo że przez wiele lat byli nierozłączni i stworzyli razem takie arcydzieła jak "Taksówkarz" czy "Wściekły byk".
Z Alem Pacino amerykański reżyser nie pracował nigdy, co jedynie zaostrza apetyty, szczególnie, że aktor udowodnił ostatni kilkoma kreacjami filmowymi, że ciągle jest w niezłej formie i potrzebuje jedynie kogoś, kto mu zaufa z jakąś wybitną rolą. Scorsese chciałby zatrudnić również Joe Pesciego, lecz udział aktora jest ciągle niepewny. "The Irishman" będzie opowiadał o rzeczywistym gangsterze, Franku Sheeranie, który chwalił się między innymi zabiciem Jimmy'ego Hoffy, więc jest to dla Scorsese powrót do gatunku, który uczynił go ikoną amerykańskiego kina.
Jak się takim projektem nie ekscytować? Podobne pytanie zadali sobie inwestorzy z STX Entertainment, którzy na tegorocznym festiwalu w Cannes wyłożyli aż 50 milionów dolarów za nabycie praw do międzynarodowej dystrybucji "The Irishman". To więcej niż budżety kilku solidnych amerykańskich filmów niezależnych razem wzięte, co dobrze rokuje w kontekście zainteresowania najnowszym projektem Martina Scorsese i jednocześnie nakłada na wszystkich zaangażowanych dodatkową presję.
Sądzicie, że "The Irishman" w takiej formie to dobry pomysł? Wierzycie w Martina Scorsese?