''Nie chcę się chwalić, ale to będzie bardzo śmieszny film'' - Pazura tylko u nas o swoim debiucie
Specjalnie dla Wirtualnej Polski debiutujący reżyser - Cezary Pazura, opowie nam o kulisach powstawania swojego pierwszego filmu.
05.01.2011 | aktual.: 18.07.2017 14:21
Jednym słowem: dużo się działo i mało się spało. Wszystkich naszych internautów zapraszamy do kin już od 6. stycznia.
Co z doświadczenia aktorskiego można wykorzystać w reżyserowaniu?
Z doświadczeń aktorskich na reżyserię da się przenieść praktycznie wszystko. Powiem szczerze, że jak usłyszałem to pytanie, przed oczami pojawiła mi się od razu postać Clinta Eastwooda. To jest dla mnie mistrz. Aktor, który stał się reżyserem i nie wiadomo, w czym jest lepszy. Nie każdy reżyser może być aktorem, tak jak nie każdy aktor może być reżyserem. Ale ten drugi wektor jest dla mnie bardziej prawdopodobny.
Czy "Weekend" to jest kino autorskie?
Spektakl dyplomowy dla mojego rocznika 85’ reżyserował pan Adam Hanuszkiewicz. Kiedy spytaliśmy go jaka to będzie sztuka powiedział, że będzie ciekawa. Jeśli ktoś mnie pyta jaki to będzie film, odpowiadam mu, że chcę, żeby był ciekawy i filmowy, bo tego ostatniego paradoksalnie najczęściej brakuje. Dodatkowo ze świetnym tempem i dobrą narracją. By widz wychodząc z kina powiedział: „Te dwadzieścia złotych, które wydałem na bilet nie są stracone. Warto było dokupić do tego jeszcze popcorn.”
Scenariusz jest pana autorstwa?
Autorem scenariusza jest pan Lesław Kaźmierczak. Historia tego filmu jest taka: Młody reżyser offowy, Matwiejczyk, wygrał sekcję offową na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Wcześniej obiecałem pieniądze w przypadku wygranej, więc musiałem wywiązać się z tej obietnicy. I wtedy wśród młodych ludzi rozeszła się fama, że Pazura zwariował i rozdaje pieniądze by młodzi ludzie mogli się realizować. Dzięki temu zostałem zasypany dosłownie setkami scenariuszy. Wtedy postawiłem przed sobą zadanie, że będę zawsze jeden scenariusz czytał przed snem. I jeżeli przy jakimś zasypiałem, to już do niego nie wracałem. To był dla mnie pierwszy wyznacznik. Zacząłem dzielić scenariusze tak jak Zbigniew Zamachowski podzielił filmy – na dobre i dla wyspanych. I któregoś dnia wróciłem do domu z ciężkiej roboty o pierwszej w nocy, wziąłem do rąk scenariusz Leszka Kaźmierczaka „Weekend” i przeczytałem go od początku do końca. Zobaczyłem przed oczami film i pomyślałem sobie, że wiem, jak ma wyglądać. Potem zadałem sobie
pytanie, czy umiałbym dopasować do niego ludzi, produkcję i aktorów. I pomyślałem: „Może to jest dobre wyzwanie i tak się decyduje los człowieka, który ma zostać reżyserem?”
Dzięki współpracy z reżyserami wie Pan jak dotrzeć do aktora?
Ja nie umiem docierać do aktorów jako reżyser, opowiadać im, jak mają zagrać w słowach. Ja niestety to wszystko pokazuję. Jan Frycz powiedział: „Wiesz co? Sam to sobie zagraj.” Ja mówię: „Nie patrz na to, jak ja gram, tylko na intencje, które chce przekazać, a ty zagraj to po swojemu.” I tak wybrnąłem. Boję się, że tak jest z każdym aktorem, który staje się reżyserem.
Kim jest główny bohater – Maks?
Jak tylko zobaczyłem to imię, zaczęło mnie wpieniać. W każdym polskim filmie bohater ma na imię Maks. Tak było w „Chłopaki nie płaczą”, w filmach Olafa Lubaszenki. Jak tylko pojawiał się fajna postać, to ma na imię Maks. Zacząłem się zastanawiać, czy Maks powinien mieć inne imię. I wyszło mi, że nie. Po pierwszym czytaniu scenariusza Maks uzyskał w mojej wyobraźni twarz Pawła Małaszyńskiego i tak już zostało. Małaszyński zagrał tak, jak to sobie wyobraziłem. Wszystkie kobiety go kochają, mężczyźni także. One za to, że jest taki wspaniały i piękny, a oni za to, że kochają go kobiety. Zawsze twardy, prostolinijny, tajemniczy. I cholernie przystojny. Maks jest przede wszystkim człowiekiem uczciwym. Twardzielem, który jest lojalny i wierny jednej kobiecie, czyli bohaterem science fiction, bo takich facetów nie ma. Jest połączeniem Bruce’a Willisa z Bogusławem Lindą. Ja też patrzę na niego, tak jak zwyczajny chłopak, który chodzi do kina. Chciałbym być taki, jak Maks.
A Gula, w którego się wciela Michał Lewandowski?
To tak, jak w „Romeo i Julii”. Jeśli Maks jest Romeo, to Gula jest Mercucio – mniej udanym Romeo. W filmie „Weekend” Gula jest cieniem, aniołem stróżem Maksa. To jest chłopak, który kompletnie nie zdaje sobie sprawy z tego, że istnieje coś takiego, jak śmierć. To jest taki niedojrzały Maks, który wierzy, że to, co dookoła niego jest grą komputerową albo filmem na DVD.
A Maks i Gula razem?
To jest tandem, który się uzupełnia. Jest między nimi zależność, jak między mistrzem a czeladnikiem. Maks to mistrz, Gula to czeladnik. Jeden uczy się od drugiego. Jeśli chodzi o modę, to Gula niezdarnie naśladuje Maksa. Chciałby być taki, jak on, ale mu to nie wychodzi, bo podobają mu się inne koszulki i buciki.
Jaka jest postać Mai, grana przez Małgorzatę Sochę?
„Weekend” to chyba pierwszy w Polsce film, w którym bohaterka pokazuje się w pierwszych scenach, a potem nie ma jej przez pół filmu. A tak naprawdę cały czas jest, bo się o niej mówi. I podskórnie przeprowadza swoją intrygę. W tej roli Małgosię Sochę. Bo to jest profesjonalna i wspaniała aktorka, która poradziła sobie z głębią tej postaci. Maja jest chodzącą tajemnicą, zakochana w jednym mężczyźnie, wierna mu. Jest taki film „Tożsamość Bourne’a”, w którym bohater nie wie skąd się wziął i nagle odkrywa w sobie pewne rzeczy. W Mai jest właśnie trochę Bourne’a. Ona na dwa lata zniknęła. I nagle się pojawiła. I to w centrum dużego zamieszania.
Maks i Maja są razem?
Maks i Maja to jest miłość na całe życie. Maks po rozstaniu z Mają nie może patrzeć na żadną inną kobietę. Jeżeli człowiek zbudowany jest z czterech poziomów: libido, żołądka, serca i rozumu, to Gula biega między libido a żołądkiem, a Maks pomiędzy sercem a rozumem. Serce każe mu być wiernym tylko i wyłącznie Mai, a rozum mówi, że trzeba sobie znaleźć inną kobietę. Ale jednak cały czas to serce zwycięża w Maksie. Maks kocha miłością pierwszą i ostatnią. Maja też kocha Maksa. W życiu takich miłości raczej się nie spotyka. Zresztą każdy film, nawet akcji, jest filmem o miłości.
Kogo gra Jan Frycz?
Komisarza, który jest w scenariuszu wentylem bezpieczeństwa, czyli w filmie akcji elementem komediowym na najwyższym poziomie. Jan Frycz to absolutnie gwarantuje. Nie potrafiłem śledzić scen z jego udziałem, bo cały czas parskałem ze śmiechu. Ma wyjątkową moc komiczną. Bardzo się cieszę, że mogłem go pozyskać do tego tytułu.
Jak można opisać Młodą?
Młoda to nieduża rola. Szukaliśmy do niej aktorki, która dzięki swojej młodości, świeżości sprowokuje pewne sytuacje. Było bardzo ciężko, ale jak zobaczyliśmy takie objawienie, jak Ania Karczmarczyk, wiedzieliśmy, że mamy już bohaterkę.
Kogo gra Paweł Wilczak?
Jest jednym z nielicznych aktorów na świecie, któremu powiesz jedno słowo, a on już wie, jaką postać gra. Ja mu powiedziałem, że ma zagrać z lekką nutą szaleństwa i on już wszystko zrozumiał, a resztę wyciągnął sobie z tekstu. I proponuje niebywałe rzeczy w tym szleństwie, które są absolutnie na granicy. Gdyby zagrał je ktoś inny, byłoby to nie do przyjęcia. A Paweł porusza się na granicy absurdu. Mistrzostwo świata.
A Stefan, którego gra Andrzej Andrzejewski?
To jest taki gangster tańczący, który żałuje, że nie urodził się trzydzieści lat wcześniej. Bo on tańczy, kiedy ludzi katuje. Myślę, że pierwowzorem do napisania roli Stefana dla scenarzysty był film „Mechaniczna pomarańcza” Stanleya Kubricka. Tam jest słynna, wstrząsająca scena, gdzie faceci biją mężczyznę i tańczą „Deszczową piosenkę”. I nasz Stefan jest do nich podobny. Gra go koncertowo Andrzej Andrzejewski. W tym filmie to jest jedyna postać, której należy się bać.
Kto odpowiadał za efekty specjalne?
Robiła je firma „3D” z Warszawy. Ale oprócz polskich świetnych pirotechników, pozyskaliśmy Czechów ze słynnej wytwórni Barrandov, którzy zrobili „Casino Royale”. To jest najwyższa światowa klasa. Byli zatrudnieni do wybuchów, strzałów, dziur w ścianach i w ciele. W Polsce rzadko robi się filmy z takimi efektami jak tutaj. Praca nad nimi jest czasem bardziej widowiskowa niż sam efekt na ekranie. Weźmy na przykład scenę strzelaniny w mieszkaniu u Rosjan. Prace trwały cztery dni, nakręciliśmy trzy i pół godziny materiału, a cała akcja trwa dwie i pół minuty. I teraz jak to wszystko pokazać? Na szczęście robiliśmy to na Fantomie, czyli na kamerze cyfrowej, na której możemy obraz spowolnić dwustukrotnie. Będziemy całą sekwencję pokazywać w tzw. czasie nierzeczywistym. Lubię, kiedy w kinie akcji można się przyjrzeć efektom, zobaczyć, że to nie jest ściema.
Proszę powiedzieć kilka słów o autorze zdjęć – Grzegorzu Kuczeriszce.
Z Grzegorzem Kuczeriszką znamy się od studiów. Robiłem z nim mnóstwo filmów, między innymi „Kilerów”. Pracuje szybko, sprawnie i jest oryginalny. Myślę, że stanowimy dobrany tandem, jesteśmy jak dobry i zły policjant. Grzesiek na planie jest bardzo surowy, bezwzględny, szybki i wymagający. Ja niestety jestem mięczak pod tym względem, poza tym debiutant. Nie chce nikomu podpaść, więc jestem tym „dobrym”.
Jak wygląda współpraca z Grzegorzem Kuczeriszką?
Z Grześkiem jest taka rozmowa: „Jakie chcesz mieć zdjęcia?” Mówię: „Dobre”. On: „Ale jakie? Wymień tytuły filmów, które ci się podobają, a ja ci zrobię takie zdjęcia”. To jest człowiek, który spełnia marzenia. Mówię mu: „Chcę, żeby było trochę, jak Pulp fiction, trochę, jak Casino Royale, trochę jak King Kong.” „Nie, King Kong odpada. Tak ci nie zrobię, to bez sensu, resztę zrobię”. Poza tym charakter zdjęć wypracowywał się w trakcie kręcenia, bo Grzesiek jest artystą.
To będzie polskie „Pulp Fiction”?
To coś w stylu „Przekrętu” Guya Ritchiego i „Pulp fiction” Quentina Tarantino. Nie lubię filmów, gdzie krew jest prawdziwa i czuje się zapach więzienia. U nas wszystko jest w cudzysłowie. To jest dobra zabawa. Idziesz na „Avatar” – masz zabawę. Takiego świata nie ma, ale my zapraszamy do niego widza na dwie godziny przyjemności.
Czy będzie w tym filmie trochę humoru?
Nie chcę się chwalić, ale to będzie bardzo śmieszny film. To jest tak, jak w życiu. Siedzimy przy stole biesiadnym, śmiejemy się i nagle ktoś wychodzi i potyka się na skórce od banana. I tak będzie w tym filmie. To jest film akcji z bardzo dużą dawką humoru.
Czego życzyłby Pan sobie w związku z tym filmem?
W związku z „Weekendem” życzyłbym sobie jako reżyserowi i debiutantowi, żebyśmy byli bogaci, bo wtedy bedziemy mieli pieniądze na bilet do kina. Jeśli ktoś wyda pieniądze na mój film, ma być zadowolony. Zrobiłem wszystko, żeby tak było. Życzyłbym sobie żeby ludzie po tym filmie mówili: „Panie Pazura, znowu zrobił pan fajne kino, tylko teraz jako reżyser.”
Dla jakiego widza jest ten film?
Dystrybutorzy mówią, że do kina chodzą ci, co się ruszają, czyli młodzież. My starzy to już siedzimy na tyłku i lubimy sobie palcem nacisnąć, żeby coś gdzieś zagrało. A młodzież się rusza, chodzi do kina, gdzieś bywa. I tak naprawdę ten film powinien się podobać między 15 a 50 rokiem życia. Bo myślę, że temperament pięćdziesięciolatka się nie zmienia, tylko tyłek jest cięższy.
Zobacz także: Filmy o miłości