Nie tylko Dorociński w "Mission Impossible". Mateusz Malecki zabiera głos ws. roli w filmie z Tomem Cruise’em
Premiera "Mission Impossible: Dead Reckoning. Part One" zbliża się wielkimi krokami. O siódmej części przygód Ethana Hunta było głośno na naszym rynku za sprawą Marcina Dorocińskiego. To niejedyny Polak, który pojawi się w świecie słynnego agenta. Mateusz Malecki również zagrał w kultowej serii.
"Mission Impossible: Dead Reckoning. Part One" pojawi się w polskich kinach już w 14 lipca. Realizacja filmu napotkała na swojej drodze liczne przeszkody (pandemia koronawirusa, pożar na planie oraz zamieszanie z Mostem Pilchowickim), ale zdaje się zmierzać ku szczęśliwemu finałowi.
O produkcji w ostatnich dniach mówi się coraz częściej, ponieważ na świecie mają miejsce pierwsze pokazy z udziałem ekipy czy dziennikarzy. Po jednym z takich seansów Mateusz Malecki podzielił się informacją, że również on jest częścią świata stworzonego przez Christophera McQuairre'a. Polski aktor (znany z seriali "Belfer", "Ludzie i bogowie", "Chyłka. Kasacja") do produkcji trafił za sprawą castingu. Udało nam się złapać go na krótki wywiad.
Małgorzata Czop: Mateusz, jak to się dzieje, że misja niemożliwa staje się możliwa?
Mateusz Malecki: Do "Mission Impossible" trafiłem jak do każdej innej produkcji. Nagrałem casting, wysłałem go i udało mi się wygrać. Jednak do końca nie byłem pewny, do jakiego projektu staram się o rolę. Dopiero na etapie przymiarek czy transportu zacząłem się domyślać, o jaką produkcję może chodzić.
Kiedy faktycznie się zorientowałeś, że zagrasz w filmie z Tomem Cruise'em?
Wszystko okazało się jasne na planie. To było spełnienie moich marzeń, które miałem od bardzo dawna. Radość w takich momentach jest przeogromna. Wciąż jestem w wielkich emocjach i cieszę się, że mogę głośno mówić o tym doświadczeniu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Burmistrz daje zielone światło na wysadzenie mostu w Pilchowicach. Stawia jeden warunek
Jak wyglądała praca na planie tej superprodukcji? Czy po otrzymaniu roli i pojawieniu się na planie mogłeś przeczytać scenariusz?
Wciąż niewiele mogę mówić o mojej postaci i pracy na planie. Na początku dostałem tylko zarys tego, co mnie czeka. Nie trafił do mnie cały scenariusz, tylko sceny, w których brałem udział. Wszystko było robione bardzo dokładnie i precyzyjnie.
Co masz na myśli?
Na pewnym etapie było 75-80 dubli danej sceny, w których zmieniały się ustawienia kamery czy obiektywy. Na planie imponował mi ten poziom pieczołowitości i wzajemnego szacunku. Reżyser Christopher McQuairre ciągle poszukiwał nowych rozwiązań czy najlepszego ustawienia kamery do opowiedzenia historii. Scena, którą realizowaliśmy, zajęła nam ponad miesiąc, a każdy dzień na planie był dla mnie niesamowitą nauką i przygodą.
Kiedy mówisz o czasie realizacji jednej sceny, od razu widzę skomplikowane ewolucje i trudne zadania kaskaderskie.
Udział w takim projekcie wymaga sprawności i otwartości na to, co dzieje się dookoła. Na razie mogę powiedzieć, że nie wykonywaliśmy takich skomplikowanych rzeczy jak Tom Cruise, kiedy skakał na motorach i ze spadochronem.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Mission: Impossible – Dead Reckoning– Part One" (2023) - zwiastun filmu.
Co najczęściej będziesz wspominał z pracy przy tak dużym filmie?
Na planie zachwyciła mnie kultura pracy i wiedza reżysera w niemalże każdym zakresie: pracy z aktorem, współpracy z operatorem, umiejętność pracy z tekstem. McQuairre był bardzo elastyczny i potrafił po kilku ujęciach powiedzieć, że coś nie gra i wymaga zmian. Szukał nowego rozwiązania, jakiegoś szczegółu, który sprawi, że ten kawałek sceny będzie tak zrealizowany, by najlepiej opowiadać tę historię. Imponowało mi to, że potrafił się wycofać ze swojego pomysłu, nie upierał się przy swoim, ale współpracował z całą ekipą.
Brzmi to dość zaskakująco, mając w pamięci słynny wybuch złości Toma Cruise'a z okresu realizowania filmów w trakcie pandemii.
Reżyser sprawiał, że atmosfera na planie była naprawdę niesamowita. Można było odczuć presję, ale też budowała się świadomość, że naprawdę robimy wielką rzecz. Otaczało nas grono profesjonalistów, dzięki czemu czułem się zaopiekowany i komfortowo. Bezpieczeństwo na planie było najważniejsze i przywiązywano do niego dużą wagę.
A nie jest tak zawsze? Czy w polskich produkcjach wygląda to inaczej?
Pamiętam, że podczas pracy nad polskim serialem w jednej ze scen wybuchła mi spłonka tak, że trochę się przeraziłem. Po konsultacji z kaskaderem dowiedziałem się, że przygotowali silniejszy materiał, ponieważ nie mieli pewności, czy w ogóle wybuchnie. Tutaj wszystko było sprawdzone i nie było miejsca na błędy.
Każda kolejna odsłona "Mission: Impossible" wzbudza ogromne emocje. Na planie zbierają się największe hollywoodzkie nazwiska, ale w tej odsłonie zobaczymy też Marcina Dorocińskiego. Spotkałeś się z nim na planie?
Niestety na razie nie mogę zdradzić szczegółów. Bycie na planie z takimi legendami jak Tom Cruise było dla mnie ogromną nauką. Mam doświadczenie w pracy za granicą, ale "Mission: Impossible" to było naprawdę coś. Odnoszę wrażenie, że wszystko działo się w równoległej rzeczywistości. Na szczęście większość z tego, co działo się na planie zostało w mojej pamięci.
Miałeś możliwość porozmawiać z reżyserem?
Christopher McQuairre jest człowiekiem pasji i potrafi nią zarażać. Opowiadał nam, jakimi filmami się inspirował, na co zwraca uwagę, które ujęcia mu się podobały. Potrafił wskazać co do minuty fragmenty filmów, które go najbardziej urzekły. Był dla mnie ogromnym źródłem wiedzy.
Jak reżyser traktował ekipę i obsadę?
W zeszłym roku jak pracowaliśmy na planie, była premiera "Top Gun". McQuairre był na tyle uprzejmy, że zaprosił nas na premierę tej produkcji. To było bardzo miłe. Widać, że nie robi filmów tylko dla siebie, ale dla ludzi, dla widzów i sprawia mu to ogromną radość. Lubi się dzielić swoim doświadczeniem, opowiadać o swojej pracy.
Film rozpoczyna swoją podróż po świecie. Odbywają się premierowe pokazy. Wziąłeś udział w jednym z nich. Jakie są twoje wrażenia?
Miałem okazję zobaczyć film na pokazie w Wielkiej Brytanii. McQuairre i Tom Cruise tuż przed projekcją podziękowali wszystkim zaproszonym za wspólną pracę. To było dla mnie zaskoczeniem. Wcale nie musieli tego robić, ale z taką uwagą podchodzą do wszystkich, którzy tworzyli ten film. A efekt końcowy jest naprawdę niesamowity. To dzieło wybitne w każdym elemencie: scenariusza, zdjęć czy dźwięku.
Czy twoje nazwisko pojawia się w napisach końcowych?
Tak, jestem częścią tego projektu i pojawiam się w napisach. To motywuje do dalszego działania. Okazało się, że nie ma rzeczy niemożliwych. Mam taką zasadę, że jak mi się coś uda, to powtarzam sobie, że kolejny raz też jest możliwy.
Małgorzata Czop dla Wirtualnej Polski
Trwa ładowanie wpisu: instagram
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" masakrujemy "Warszawiankę" z Szycem, chwalimy "Sortownię" z Chyrą, głowimy się nad "Flashem" z Michaelem Keatonem i filmami Wesa Andersona, z "Asteroid City" na czele. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.