Niemiecki kandydat do Oscara. Robot, który spełnia wszystkie oczekiwania
Jak wyglądałby świat, gdyby można było mieć idealnego partnera? Ucieleśnienie kobiecych pragnień przybiera powłokę Dana Stevensa w niemieckim kandydacie do Oscara "Jestem twój". Film opowiada o dojrzałej kobiecie, która decyduje się na udział w eksperymencie: ma zamieszkać z humanoidalnym robotem stworzonym do tego, by ją uszczęśliwiać. Reżyserka Maria Schrader opowiada WP o potrzebie bliskości, strachu przed samotnością i sztucznej inteligencji.
Małgorzata Czop: "Jestem twój" to twój autorski projekt. Jesteś współscenarzystką i reżyserką. Jak powstawała ta historia i co było dla ciebie w niej najważniejsze?
Maria Schrader: Wszystko zaczęło się od krótkiego opowiadania, o którym usłyszałam od znajomych (autorstwa Emmy Braslavsky – przyp.red.). Historia opowiadała o dziewczynie, która spotyka robota-mężczyznę. Już na etapie pisania scenariusza poszukiwałam uniwersalnego wymiaru tej opowieści. Chciałam, żeby były w niej metafory, które rezonują z widzem. Podobnie było przy "Unorthodox". Choć opowiadamy historię konkretnej postaci zanurzonej w specyficznym świecie, możemy się z nią utożsamiać. W końce Esther szuka szczęścia, miłości i własnej drogi w świecie. Interesują mnie historie, które stawiają pytania. Z jednej strony są bardzo konkretne, a z drugiej otwierają przestrzeń do dyskusji.
Zobacz: Polskie akcenty w Hollywood. Polacy, którzy zdobyli Oscara
W tym przypadku punktem wyjścia do dyskusji jest sztuczna inteligencja, a także międzyludzkie relacje. Myślisz, że w przyszłości tak będą wyglądać nasze związki?
Nie jestem ekspertem w temacie sztucznej inteligencji, ale w trakcie pracy nad scenariuszem konsultowałam się z naukowcami z Uniwersytetu Berlińskiego. Właśnie tam trwają prace nad budową humanoidalnego robota. Jest on bardzo mały i wygląda jak dziecko. Oprócz tego obejrzałam wiele nagrań z podobnymi robotami. Jeden z nich, Sophia, potrafi naśladować ludzką mimikę i gesty. Patrząc na te maszyny, wydaje mi się, że przed nami świetlana przyszłość. Wszystko jest możliwe.
Tom, grany przez Dana Stevensa, jest pewnym wyobrażeniem, ale czuję, że ta wizja może kiedyś stać się rzeczywistością. Podczas pisania scenariusza zastanawiałam się, czy sama chciałabym poznać takiego partnera idealnego, stworzonego na podstawie algorytmów. Myślę, że efekt mógłby być ciekawy… Ale wiem, że konfrontacja z naszymi wyobrażeniami nie zawsze spełnia oczekiwania.
Choć opowiadacie o przyszłości, filmowe otoczenie jest bliskie współczesności. Nie chcieliście tworzyć szalonych futurystycznych wizji świata?
Dla nas jądrem tej historii była samotność. To opowieść o człowieku, a nie o sztucznej inteligencji, dlatego nie stworzyliśmy szalonych obrazów naszego świata. Chcieliśmy skupić się na postaciach, opowiedzieć o nich w stylu retro. Na początku filmu zapraszamy do przestrzeni, która daleka jest od współczesności, a raczej przywodzi na myśl filmy z lat 40-tych. Alma wkracza do sali balowej, gdzie wszystko jest wystawne i piękne. To było takie połączenie dwóch światów: nostalgii za przeszłością i wizji przyszłości, dawnego dancingu z futurystyczną randką.
W tej nostalgii tkwi trochę zabawy z konwencją komedii romantycznej. Czy ubranie tego filmu w ramy gatunku było dla ciebie ważne?
Bardzo dobrze bawiliśmy się podczas pracy nad scenariuszem. W komedii romantycznej od początku wiadomo, co się wydarzy, a my chcieliśmy bawić się tymi motywami. Szczególnie że związek, który opisujemy, wymyka się schematom. Wiadomo było, że bohaterowie się ze sobą spotkają, będą spędzać ze sobą czas, ale… czy w ogóle jest możliwy rozwój uczuć wobec istoty, która została skonstruowana tylko po to, by spełniać czyjeś zachcianki? Zastanawialiśmy się, jak Alma zachowa się w tej relacji i w jaki sposób Tom będzie się rozwijał. Zresztą wydaje mi się, że w każdym związku partnerzy programują się na swoje zachowanie i z biegiem czasu coraz więcej o sobie wiedzą – zarówno jak uszczęśliwiać siebie nawzajem, ale także jak sprawiać ból. Wszyscy się adaptujemy. Pytanie tylko, czy happy end jest możliwy…
Dan Stevens sprawił, że ta relacja była bardzo realistyczna. Łatwo było go przekonać do tego projektu?
Pandemia troszkę nam w tym pomogła. Film kręciliśmy w trakcie jej trwania i wiele produkcji zostało wstrzymanych. Europa powoli wchodziła na plan, ale w Los Angeles nadal nie ruszyły prace. Dzięki temu Dan znalazł dla nas czas. To było niezłe wyzwanie, ponieważ na papierze wszystko wyglądało inaczej. On musiał ożywić Toma i zbudować postać, która jest bardzo podobnym do człowieka robotem. Próbował różnych rzeczy i wyszło to świetnie. Sami czasami zastanawialiśmy się, czy on na pewno jest człowiekiem…
W "Jestem twój" mężczyzna jest robotem. To rzadkość w filmowych opowieściach.
Zazwyczaj jest na odwrót i wizja opowiedzenia nieco innej historii wydawała mi się bardzo intrygująca. Po pierwsze, co jest dość rzadkie, mężczyzna jest tutaj traktowany jako obiekt, narzędzie skonstruowane specjalnie do tego, by spełniać kobiecie życzenia i pragnienia. To cel jego istnienia. Ten sposób opowiadania nie jest zbyt popularny i mam nadzieję, że wniesiemy coś do dyskusji.
Nie korciło cię, żeby stanąć przed kamerą i zagrać w tym projekcie?
Swoją karierę zaczynałam od tego, że grałam w produkcjach, do których byłam współscenarzystką. Tak samo było przy moim pierwszym filmie jako reżyserka. "Love Life" początkowo został mi zaproponowany jako aktorce, ale w pewnym momencie o wiele bardziej zainteresowało mnie robienie filmów. Po "Unorthodox" ta pokusa stała się jeszcze większa. Bycie aktorką, scenarzystką i reżyserką jest bardzo ciekawe, ale na ten moment najbardziej chcę być za kamerą. Tam czuję się spełniona.
Pandemia wpłynęła na nas wszystkich. Świat przeniósł się do internetu, a międzyludzkie relacje zaczęły się budować i rozgrywać za sprawą czatów czy zoomów. Myślisz, że "Jestem twój" w pewien sposób odzwierciedla ludzką kondycję? Czy wkrótce będziemy rozmawiać z robotami?
Nasz film w dużej mierze opowiada o możliwości albo właśnie niemożliwości zbudowania więzi z drugim człowiekiem. Zastanawialiśmy się, jakie znaczenie ma bliskość i cielesność w budowaniu relacji. Prowadziliśmy filozoficzne rozważania na temat tego, jak wyglądałaby rzeczywistość w oderwaniu od fizyczności, gdyby relacje budować tylko w wymiarze czysto duchowym. W końcu Tom nie posiada własnych pragnień. Został stworzony tylko po to, by zadowolić Almę, być jej partnerem i wypełnić pustkę. On w pełni skupia się na jej pragnieniach, spełnia jej potrzeby. To zarazem bardzo poruszające i niebezpieczne. Choć Tom odpowiada na potrzeby Almy, nie do końca potrafi zrozumieć jej emocje. Nawet idealny partner nie jest idealny.