"Nocne życie" - ambitna porażka Bena Afflecka
"Nocne życie" to czwarty film wyreżyserowany przez Bena Affleca. Po sukcesie nagrodzonej trzema Oscarami "Operacji Argo" widzowie i krytycy wiązali z "Nocnym życiem" wielkie nadzieje. Film okazał się jednak finansową klęską, nie doczekał się także przychylnych recenzji. Dlatego też nawet nie trafił do kin w Polsce. Kinomani dopiero teraz – za sprawą premiery na DVD i Blu-ray mogą zapoznać się z "Nocnym życiem" i przekonać się na własne oczy, czy jest rzeczywiście aż tak źle, jak głosi wieść.
Film opowiada o losach Joe Coughlina, weterana pierwszej wojny światowej, który po powrocie z frontu przysięga sobie, że nigdy więcej nikomu się nie podporządkuje. Zaczyna napadać na banki i żyć z rozbojów. Następnie zostaje wplątany w gangsterską intrygę, w wyniku, której niemal traci życie i trafia do więzienia. Po wyjściu na wolność postanawia wyrównać dawne rachunki i zaczyna piąć się w gangsterskiej hierarchii.
To, co się rzuca w oczy już od pierwszych scen "Nocnego życia", to wysoki budżet filmu. Realia dwudziestolecia międzywojennego w Stanach Zjednoczonych zostały bardzo sugestywnie i pieczołowicie odtworzone. Zwłaszcza, gdy akcja przenosi się na Florydę, można napawać oko ładną scenografią i wysmakowanymi zdjęciami. Dodatkowo duże wrażenie robi efektownie zrealizowany pościg samochodowy (tylko czy auta w tamtych latach mogły jeździć aż tak szybko?) oraz kilka sprawnie zainscenizowanych strzelanin. Ben Affleck jest solidnym reżyserskim rzemieślnikiem i dużo scen czy krótkich sekwencji zdaje egzamin, ale tylko w skali mikro. Przy zestawianiu ich z innymi elementami układanki coś zgrzyta i to bardzo.
Trzeba powiedzieć to jasno: największym problemem "Nocnego życia" jest nieporadnie napisany scenariusz. Film jest ekranizacją książki Dennisa Lehane'a, na podstawie prozy, którego powstały takie uznane filmy, jak "Rzeka Tajemnic" w reżyserii Clinta Eastwooda czy "Wyspa tajemnic" Martina Scorsese. Napisany przez Afflecka scenariusz jest doskonałym przykładem na to, jak nie powinno się adaptować powieści. Całość jest chaotyczna, poszczególne wątki pojawiają się, po czym pędząc na łeb na szyję kończą się, zanim zdążą na dobrze wybrzmieć. W filmie pojawiają się tacy doskonali aktorzy, jak Brendan Glesson i Chris Cooper, dają oni z siebie wszystko, ale dostają tak mało scen, że absolutnie nie są w stanie rozwinąć skrzydeł. Doskonale widać, że ich wątki w książkowym pierwowzorze były dużo bardziej rozbudowane, w filmie ich postacie zdają się być zawieszone w przestrzeni lub wręcz dopisane na siłę.
Adaptowanie prozy nie jest łatwym wyzwaniem. Pisarzy ogranicza jedynie ich wyobraźnia. Filmowcy nie mają takiego luksusu – muszą zmieścić się w określonym czasie, zwłaszcza jeśli film ma charakter komercyjny. Aby sprostać wyzwaniu, muszą podchodzić do tego zadania z otwartą głową. Nierzadko wymaga to dużo czasu i cierpliwości – Sergio Leone pracował 10 lat nad scenariuszem swojego legendarnego eposu gangsterskiego "Dawno temu w Ameryce". W tym czasie powstały niezliczone szkice. Wersja finalna mocno różniła się od literackiego pierwowzoru, ale nie miało to znaczenia. Ważne, że w efekcie powstał doskonały film.
Ben Affleck nie miał tyle cierpliwości, pisząc scenariusz poszedł po linii najmniejszego oporu, po prostu mechanicznie "przycinając" poszczególne wątki. Grzech jest o tyle duży, że książkowe "Nocne życie" było drugą częścią trylogii, więc siłą rzeczy czytelnicy już na wstępie byli zżyci z bohaterami i wiedzieli, jakimi regułami rządzi się świat przedstawiony. Widzowie zaś zostają od razu rzuceni na głęboką wodę i nie opuszczają jej do końca filmu.
Paradoksalnie, spośród wielu talentów, jakimi dysponuje Ben Affleck aktorstwo plasuje się pod koniec stawki. Znacznie bardziej doceniane są jego zdolności reżyserskie (Oscar za "Argo") i scenopisarskie (Oscar za "Buntownika bez powodu") niż wyuczone rzemiosło (ma na koncie 10 nominacji do Złotych Malin). Jednak dzięki umiejętnemu doborowi dostosowanego do własnych umiejętności repertuaru był w stanie zamaskować aktorskie braki. Stąd chociażby pozytywnie oceniane kreacje w "Zaginionej dziewczynie" Davida Finchera i we wspomnianej wcześniej "Operacji Argo". Niestety tym razem zawiódł go nos, rola Joe Coughlina znajdowała się poza spektrum jego możliwości. Affleck wyraźnie chciał tutaj nawiązać do osiągnięć gigantów kina gangsterskiego na czele z Robertem De Niro i Alem Pacino. Z takiego pojedynku zwyczajnie nie miał szans wyjść zwycięsko. Kiedy tylko Affleck próbuje odgrywać niuanse psychologiczne, i wewnętrzne dylematy rozdartego między dobrem a złem gangstera w większości wypadków popada w śmieszność. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że z chaotycznego scenariusza nawet Marlon Brando w swoich najlepszych latach nie byłby wstanie wiele wyciągnąć. Jednak nie usprawiedliwia to Afflecka-reżysera, który powinien wykazać się większym samokrytycyzmem przy obsadzaniu głównej roli.
Zobacz zwiastun:
Nie jest to film zły. Poszczególne sceny dają nadzieję na świetne gangsterskie kino w starym stylu. Już tylko dla nich można poświęcić te dwie godziny na obejrzenie. Jeśli przymknąć oko na nieco rozłażącą się w szwach intrygę można czerpać pewną przyjemność z seansu. Ta historia miała naprawdę potencjał na wielkie kino, tym większa szkoda, że nie udało się go wykorzystać. Film straconych szans.