RecenzjeObietnice, obietnice. "Sztuka pięknego życia" nie spełnia oczekiwań [RECENZJA]

Obietnice, obietnice. "Sztuka pięknego życia" nie spełnia oczekiwań [RECENZJA]

Wszystko byłoby dobrze, gdyby "Sztuka pięknego życia" okazała się choć trochę mniej przewidywalna. Duet Garfield – Pugh dwoją się i troją, by wycisnąć z tego nomen omen wyciskacza łez coś więcej niż tylko krótkie: "to kolejny film o raku". Niespecjalnie się udaje.

Kadr z filmu "Sztuka pięknego życia"
Kadr z filmu "Sztuka pięknego życia"
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe

Zakochana, roześmiana para na plakatach, swobodnie i leniwie przechadzająca się po parku wczesną jesienią. Z tego z pewnością będą same kłopoty. Ona to Almut (Florence Pugh), piekielnie utalentowana szefowa kuchni obdarzona wizją i genem rywalizacji. On to Tobias (Andrew Garfield) – przedstawiciel firmy sprzedającej płatki śniadaniowe. Szanse, że się poznają i zakochają są niewielkie, ale nie zerowe. Do nieoczekiwanego spotkania dochodzi w osobliwych okolicznościach, ale jego efekty będą odczuwalne przez następne lata życia tych dwojga.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Chociaż pozornie dzieli ich prawie wszystko, łączy jakaś dziwna chemia, która spaja na śmierć i życie. Taka właśnie jest miłosna historia Almut i Tobiasa: szalona, dynamiczna, temperamentna. Za sprawą bardzo dobrych aktorów trzeba sobie jednak to szaleństwo, dynamikę i temperament wyobrazić, bo sam film jest tylko odległą wizją tego, jak by to mogło wyglądać. W końcu reżyser John Crowley dokładnie wie, co jest potrzebne, by snuć piękne opowieści, co udowodnił choćby za sprawą świetnego "Brooklynu" sprzed kilku lat. Ten sam przepis (minus choroba) ewidentnie nie zadziałał jednak w przypadku "Sztuki pięknego życia".

"Sztukę…" ogląda się jak zestaw ładnych obrazków, których głównych celem jest tak budować napięcie, by ostatecznie wzruszyć do łez. Od początku wiadomo, w którym kierunku to wszystko zmierza. Reżyser zastosował dość modny od pewnego czasu trik, za sprawą którego zaburza się chronologię fabuły i troszkę wcześniej zdradza, co się wydarzy. Taka taktyka mogłaby się nawet udać, jednak pod warunkiem, że pojawiające się na ekranie sceny byłyby bardziej zaskakujące, mniej przewidywalne, gdyby całość wyegzekwowana była z większym polotem, głębszą świadomością inteligencji widza, krytycyzmem wobec scenariuszowych płycizn i uważnością na aktorskie talenty.

Wiadomo, jak się ta opowieść skończy. Podskórnie czujemy też, dlaczego każdy wziął udział w tym przedsięwzięciu. Na horyzoncie jawiły się obietnice licznych nagród i istotne miejsce w rankingach najpiękniejszych historii miłosnych wszech czasów. Każdy by się skusił. Do znalezienia się w zaszczytnym gronie nie wystarczą jednak same składniki. Potrzebne jest jeszcze wyczucie, magia, niuans, niedomówienie i kilka jeszcze innych pozornie niewiele znaczących elementów, które sprawiają, że opowieść o miłości nie wyparuje z głowy i serca, zanim jeszcze na ekranie nie pojawią się napisy końcowe. "Sztuka pięknego życia" bardzo się stara, ale to nie jest taki film.

Największe rozczarowanie roku?największa beka mijającego 2024 r.? Wybieramy porażki i sukcesy w świecie filmu i seriali. Lista jest długa i kontrowersyjna, jak to w "Clickbaicie". Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej:

Źródło artykułu:WP Film
florence pughandrew garfieldfilm
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)