"Odkąd pamiętam, chciałam zniknąć". Sigourney Weaver przywołała bolesne wspomnienia
Sigourney Weaver jest jedną z największych ikon kina akcji w historii kina. Aktorkę od 16 grudnia można zobaczyć w filmie "Avatar: Istota wody". W ramach promocji Weaver udzieliła ostatnio wywiadu, w którym zdradziła, że jako nastolatka nie czuła się najlepiej w swoim ciele. - Odkąd pamiętam, chciałam zniknąć - wyjawiła w rozmowie dla WP.
Odkąd podbiła serca widzów jako niezłomna Ellen Ripley w "Obcym" [pierwszy film wyszedł w 1979 r. - przyp. red.], Sigourney Weaver ani na chwilę nie znika z aktorskiego horyzontu. Pochodząca z rodziny filmowców siedemdziesięciotrzyletnia nowojorczanka na początku wiązała swoją przyszłość ze sceną, jednak ostatecznie oddała serce wielkiemu ekranowi. Ma na koncie role w takich filmach, jak "Goryle we mgle", "Pogromcy duchów", "Śmierć i dziewczyna", "Avatar" czy seriale "Political animals" i "The Defenders". Otrzymała dwa Złote Globy i trzy nominacje do Oscara. Jest aktywistką, zaangażowaną w walkę o prawa kobiet, co niedawno udało jej się uchwycić w filmie "Zadzwoń do Jane".
Teraz aktorkę można zobaczyć w filmie "Avatar: Istota wody". Choć jego reżyser James Cameron powtarza, że nie o technologii chce mówić w wywiadach, bez niej nie byłoby tej produkcji. A na pewno nie byłoby Kiri - czternastoletniej, adoptowanej córki Jake’a Sully’ego i Neytiri, w którą wciela się Weaver, pamiętna dr Grace Augustine z pierwszej części.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz: Gwiazdy, które przyznały się do depresji
Podczas spotkania w Londynie, w przededniu światowej premiery filmu, Weaver opowiedziała o budowaniu roli Kiri, o fizycznych wyzwaniach i misji filmu, ale też o tym, czy dziś aktorstwo daje jej więcej radości niż kiedyś - i jak wpływa na współpracę poczucie humoru Jamesa Camerona.
Anna Tatarska: Grana przez panią w "Avatarze" doktor Grace Augustine na końcu filmu ginie z rąk pułkownika Milesa Quaritcha. Jak zareagowała pani, kiedy James Cameron zaproponował jej powrót do uniwersum filmu, do tego w roli... nastolatki?
Sigourney Weaver: Poniekąd nie było to zaskoczenie. W 2010 r., rok po premierze pierwszej części, spotkaliśmy się z Jamesem w Los Angeles na lunch. Rozmawialiśmy o różnych rzeczach, ale między innymi też o pomyśle na stworzenie w kontynuacji filmu postaci nastolatki, która miałaby jakieś połączenie z Grace. Nie byliśmy jeszcze pewni, jaka dokładnie miałaby to być więź. Natomiast jasne było, że ma to być dziewczynka odróżniająca się od innych Na’vi, outsiderka, która czuje się najlepiej wśród natury, z drzewami, zwierzętami i roślinami niż pośród swoich. Oczywiście nie było mowy o tym, że najlepszym przyjacielem Kiri będzie ludzki chłopiec o imieniu Spider, ten wątek pojawił się dużo później. Tak wyglądały początki rozmowy. Kiedy zapadła już decyzja, że ruszamy z projektem, zabrałam się do pracy. Szczęście w nieszczęściu, że na przygotowania do tej roli miałam kilka lat. Jak wiemy plan zdjęciowy z różnych przyczyn ciągle był odkładany na później.
Łatwo było odnaleźć w sobie czternastolatkę?
Mimo, że gramy w kostiumach, pokrytych czujnikami i nasze ciała "stwarza" się potem w animacji, to przecież musiałam sobie wyobrazić to uczucie w swoim ciele. Ale nigdy go nie zapomniałam. Po pierwsze sama byłam matką nastolatki. Po drugie doskonale wiem, jak czuje się dziewczynka, która jest inna. Kończąc jedenaście lat miałam już 180 cm wzrostu, odkąd pamiętam, chciałam zniknąć. Moi rodzice, aktorzy, często się przeprowadzali. Czułam się samotna, siedziałam z nosem w książkach. Pamiętam jakie wielkie poczucie niesprawiedliwości miałam w tamtym okresie.
Autentyczna, spontaniczna przyjemność czasu spędzanego ze znajomymi mieszała się z gniewem, frustracją oraz negatywnymi uczuciami bycia wyrywaną ze mojego środowiska, separowaną z przyjaciółmi. Wydaje mi się, że to niezwykle trudny okres w życiu każdego człowieka. Dzieciaki widzą rzeczy takimi, jakie one są, mają konkretne, mocne przekonania, ale nie jest to doceniane ani szanowane przez dorosłych.
Kiri też tak ma: słyszy i widzi rzeczy, których nie widzi nikt inny. Potrafi komunikować się z innymi bytami, szczególnie w sytuacji, gdy wpada w jakiś emocjonalny kryzys. Nie rozumie, dlaczego tak jest. Nie wie, na czym polegają i skąd biorą się jej moce. Niektóre rzeczy, które w "Istocie wody" pozostają niewyjaśnione, wyjaśnią się w następnej części.
Wyzwaniem było dla mnie nie samo znalezienie więzi z Kiri, a praca nad intonacją i dźwiękami, bo bohaterka mówi moim głosem. Głosy dzieciaków między dwunastym a piętnastym rokiem życia mogą się bardzo różnić, niektóre brzmią jeszcze jak maluszki inne całkiem dorośle. Tutaj z pomocą przyszli specjaliści ze szkoły La Guardia, którzy ze mną pracowali, mogłam obserwować też uczące się tam dzieciaki.
"Avatar" był postrzegany jako film przełomowy pod względem technologicznym. "Istota wody" również jest niezwykle innowacyjna. Jestem ciekawa, na ile technika się przez te lata zmieniła, czy realia na planie tym razem były inne?
Wszystko wyglądało dość podobnie. Wydaje mi się, że technologia motion capture z punktu widzenia aktora odczuwalna jest tak samo, choć pewnie została udoskonalona, ale o tym powiedziałby więcej James. Wszyscy sądzą, że praca przy filmie, gdzie dużo efektów powstaje w CGI to jakieś okablowanie i znój. My mieliśmy na naszych czarnych, obcisłych kostiumach tylko wypustki, mogliśmy też przyczepić czujniki na naszych twarzach. Była to naprawdę minimalna ingerencja, ledwo odczuwalna. Wbrew pozorom takie warunki to dla aktora fantastyczna okazja - nie ma zbudowanego planu, włosów, makijażu, kostiumów. Przestrzeń jest czysta. Dosłownie raz na jakiś czas zdarzy się jakiś przedmiot, symbolizujący gałąź czy szkielet pojazdu, ale poza tym nie ma nic. Na planie tylko ty i twoi wspaniali partnerzy, wykorzystujecie swoją wyobraźnię.
Kurczę, filmy pozwalają dzisiaj na niezwykłe rzeczy. W najnowszym "Indianie Jonesie" Harrison Ford jest odmłodzony o 40 lat, tutaj pani gra czternastolatkę...
To naprawdę wspaniałe. Nie ukrywajmy, że jako siedemdziesięciolatka nie zagrałabym czternastolatki, gdyby nie to, że mogłam być w nią przemieniona w wiarygodny sposób. Nawet ja nie jestem tak dobrą aktorką. Technologia to ogromna zmiana. Filmowa magia ma dziś inne znaczenie.
Wielokrotnie pracowała pani z Jamesem Cameronem. Czy to za każdym razem inne doświadczenie, czy pewne rzeczy się nie zmieniają?
Pierwszy raz pracowałam z Jimem przy "Obcy: decydujące starcie". Była to bardzo stresująca sytuacja, bo brytyjska ekipa, która pracowała z Ridleyem Scottem przy "Obcy: 8 pasażer ‘Nostromo’", była niezwykle dumna z pierwszego filmu i za nic nie mogli zrozumieć, dlaczego jakiś kanadyjski dzieciak ma reżyserować kolejny. Nigdy nie słyszeli o "Terminatorze", James był dla nich nikim. Początek był trudny. Ale my dwoje od początku się dogadywaliśmy. Wydaje mi się, że zanim mnie poznał, bał się, że będę jakimś potworem. Wyobrażał sobie, że będę roszczeniowa, że zażądam jakichś zmian. Ale scenariusz był tak świetny, że nie miałam uwag, no może kilka kosmetycznych.
Droga Ripley była niewiarygodna, bardzo mi się podobała. James jest wspaniałym współpracownikiem. Pozwalał mi na robienie tego, co według mnie było słuszne. Ale naprawdę zbliżyliśmy się, kiedy film został już świetnie przyjęty, a my podróżowaliśmy po różnych wspaniałych miejscach, między innymi byliśmy na Festiwalu w Wenecji. Wreszcie udało nam się usiąść przy obiedzie i ja mówię: "Jim, ja nie wiedziałam, że ty jesteś taki zabawny! Jesteś taki elokwentny, dlaczego do tej pory to ukrywałeś?". Od tamtej pory jesteśmy dobrymi przyjaciółmi.
Mimo, że zdjęcia do "Istoty wody" były długie i musieliśmy robić wiele trudnych rzeczy, to James zadbał o to, żebyśmy mieli najlepszych nauczycieli na świecie. Na naukę nurkowania mieliśmy ponad rok. Wszystko po to, byśmy poczuli się w tym naprawdę pewnie. Kiedy obejrzałam film, zobaczyłam tę naszą swobodę w wodzie. Nie wydaje mi się, żeby to można było zagrać, bo to naprawdę jest kwestia umiejętności i wydolności. A my naprawdę wyglądamy, jakbyśmy do tej wodnej przestrzeni przynależeli.
Filmowa rodzina w "Istocie wody" bardzo przypomina jego rodzinę, ekranowe dzieciaki mają wiele z jego dzieci, ich relacje oddają relacje tamtych. Z jednej strony jakieś psikusy, podstawianie nogi, rywalizacja, a z drugiej są do siebie w stanie zrobić wszystko. Zależało mu na tym podobieństwie. My na planie staliśmy się jego drugą rodziną. Zawsze pytał: "Czy chcecie spróbować czegoś, o czym jeszcze nie pomyślałem?". James jest bardzo hojny wobec aktorów, autentycznie ma w sobie miłość dla nas. On chce, żeby każda postać rozkwitała.
"Istota wody" to też temat patchworkowej rodziny, tematy ekologiczne, troszkę polityki...
Mnie się wydaje, że James dlatego robi te filmy, bo się uważnie rozgląda i widzi, co się dzieje na Ziemi, co myśmy jej zrobili. Chce włączyć alarm, zwrócić uwagę na niedobory wody, jedzenia. Wszystko, przed czym ostrzegali nas naukowcy, dzieje się o wiele szybciej niż mówiły prognozy. Dla Jima, ale też wielu innych ludzi, obojętność na to jest niezwykle frustrująca. Szczególnie, jeśli żyjesz, tak jak my, w kraju, który tylko po części uznaje istnienie globalnego ocieplenia... To przesłanie jest nam bliskie, zresztą tak samo było podczas realizacji pierwszej części. Myślę, że Grace Augustine nigdy nie chciałaby wrócić na Ziemię. Po co miałaby tam wracać?
Przez ostatnie 20 lat straciliśmy bezpowrotnie tak wiele gatunków, człowiek uczynił światu nieodwracalne krzywdy. Choćby walenie, które w naszym filmie pojawiają się w bardzo ważnej roli. Plastik w oceanach zabija niezliczone stworzenia. James chciałby, żebyśmy się obudzili i my wszyscy się z nim głęboko zgadzamy. Mamy nadzieję, że film będzie mówił sam za siebie. Mam nadzieję, że jesteśmy w stanie ludzi zachęcić, żeby uwrażliwili się na te tematy, chcieli choć na chwilę zająć nimi myśli. Jeśli to się uda, będzie to nasz wielki sukces.
Czy aktorstwo wciąż sprawia pani taką przyjemność, jak wtedy, kiedy zaczyna pani karierę?
Więcej, dziś jestem o wiele bardziej spełniona niż jako młoda aktorka! W najbliższych sześciu miesiącach doczekam się premier około sześciu projektów, nad którymi pracowałam. Nigdy nie miałam, odpukać, tylu możliwości, nigdy w mojej karierze nie czułam się bardziej spełniona. Kiedyś brałam to wszystko bardzo na serio. Dziś o wiele lepiej się bawię. Czasami myślę o napisaniu takiego przewodniczka dla młodych, żeby im powiedzieć, że naprawdę nie muszą się tak bardzo o wszystko martwić.
Nie muszą cały czas podważać swojej wartości, kwestionować swoich decyzji. Po prostu muszą być obecni. Wydaje mi się, że szkoły artystyczne czasami uczą skomplikowanych rzeczy, które wcale nie pomagają wszystkim aktorom. A aktorstwo jest łatwiejsze, kiedy po prostu w nim jesteśmy. Przecież to właśnie chcemy zobaczyć na ekranie: aktora, który jest obecny w postaci, żywy, aktywnie słucha i widzi.
Historia pani bohaterki to też historia nauki ufania swojej intuicji i słuchania siebie. To jest coś, czego często uczymy się dopiero jako dorośli.
Zdecydowanie mogę się do tej sytuacji odnieść. Być może młodzi ludzie muszą przechodzić przez te wszystkie trudności? Ja wierzę, że aktorstwo było dla mnie lekcją, nauką ufania sobie, pozwalania moim instynktom, aby przejmowały kontrolę. Nauką nieanalizowania wszystkiego i nierozkładania na części pierwsze. Dziś cały czas bardzo dokładnie się do ról przygotowuję, ale kiedy wchodzę na plan, to totalnie odpuszczam. Jakkolwiek dana rola chce siebie we mnie wyrazić - poddaję się temu. Nie próbuje już aktywnie kontrolować sceny, po prostu w niej jestem. Czekam i patrzę, co się wydarzy.