"Avatar: Istota wody". 13 lat czekania. Otrzymaliśmy 192 minut widowiska
Miliony widzów z całego świata w końcu mogą odetchnąć z ulgą. James Cameron po 13 latach wreszcie przedstawił kontynuację "Avatara", najbardziej kasowego filmu w historii. Po bardzo długim seansie mogę powiedzieć, że fani będą zachwyceni. Nieprzekonani raczej nie zmienią zdania, ale "Avatar: Istota wody" w wielu miejscach potrafi zadziwić swoim rozmachem.
James Cameron to interesujący przypadek. Choć trzeba go nazwać mistrzem kina lawirującego między akcją, science fiction i horrorem (wybitne "Terminatory" oraz "Obcy - decydujące starcie"), to jednak najbardziej znany jest z... wielkich romansów wplecionych w epicką narrację. W końcu to on nakręcił "Titanica" oraz "Avatara" - dwa z trzech najbardziej kasowych filmów w historii kina (nie uwzględniając inflacji).
W "Avatarze" z 2009 r. cała fabuła napędzana jest głównie przez relację sparaliżowanego byłego komandosa Jake’a Sully’ego, który zakochał się w Neytiri, humanoidalnej kobiecie z rasy Na’vi, zamieszkującej księżyc o nazwie Pandora. To dzięki niej bohater zżył się z obcym dla siebie gatunkiem i stanął z nim do walki przeciwko złowrogim ludziom. Jednak w przeciwieństwie do "Titanica", pierwszy "Avatar" nie był tylko historią miłosną. Reżyser podjął w nim także tematy, które można znaleźć w większości jego filmów. Po raz kolejny ukazał, jak technologicznie zaawansowana cywilizacja jest zła i chciwa. Co więcej, zaprezentował coś na miarę krytyki kolonizacji - zwłaszcza tej, jakiej dokonano w Ameryce.
Zobacz: "Avatar: Istota wody" - zwiastun
Jednak to nie szlachetne, proekologiczne przesłanie fabuły "Avatara" sprawiło, że film zarobił do dnia dzisiejszego prawie trzy miliardy dolarów. Na ten sukces zapracowały niesamowite efekty specjalne, porywająco wykreowany świat oraz widowiskowość, z której Cameron zawsze słynął. Chwilę po premierze produkcji szybko podjęto decyzję o stworzeniu kontynuacji, ale miliony fanów nie mogły wówczas przewidzieć, że przyjdzie im czekać na dalszą część tej historii aż 13 lat. Reżyser tak często przekładał premierę sequela, że można było mieć obawy, czy kiedykolwiek go nakręci.
Ostatecznie twórca spełnił obietnicę, a ja mogę uspokoić jego wyznawców, bo "Avatar: Istota wody" na pewno ich nie zawiedzie. Cameron ponownie przygotował ładnie wyglądającą błyskotkę, która często imponuje stroną wizualną. Tym razem akcja nie dzieje się w lesie - z racji tego, że na Pandorę ponownie napadła wroga korporacja, bohaterzy wraz z rodziną opuszczają wioskę, by uchronić swój lud przed zagładą. Znajdują przystań u plemienia zamieszkującego przy wodzie, ale nie będą w stanie uniknąć wojny z najeźdźcą.
Taka zmiana scenerii dała możliwość reżyserowi zajrzenia do podwodnego świata, co rzecz jasna skrzętnie wykorzystał. Dość powiedzieć, że głębiny Pandory skrywają nie tylko pięknie wyglądającą rafę koralową, ale także oryginalnie prezentujące się ssaki, w pewnym sensie przypominające wieloryby. W tym aspekcie wyobraźnia Jamesa Camerona nie zawiodła, ale mówimy o człowieku, który zszedł na dno Rowu Mariańskiego, więc nic dziwnego, że sekwencje wodne są jednymi z największych atutów sequela.
To samo można powiedzieć o scenach akcji, które w trzecim akcie filmu wręcz zapierają dech w piersiach. Hollywood nie pokazało nic tak dobrego w tym przedziale od czasu powietrznych akrobacji w "Top Gun: Maverick". Przez właściwie godzinę oglądamy non stop sytuacje, które wywołują reakcję na zasadzie: "jak oni to zrobili?". Tu muszę wspomnieć, że wbrew narzekaniom niektórych zagranicznych krytyków, "Avatar: Istota wody" nie razi aż tak swoją wysoką szybkością klatek. Pod tym kątem wygląda zdecydowanie bardziej naturalnie niż ostro krytykowany za to "Bliźniak" Anga Lee. Był to dla mnie jeden z nielicznych seansów w Imaxie z okularami 3d, po których nie bolały mnie oczy.
W wymowie "Avatar: Istota wody" znowu opiera się na prostym zderzeniu dwóch odmiennych kultur, z których ta rzekomo bardziej "prymitywna" jest lepsza. Cameron słusznie staje też po stronie natury. Cieszyć może fakt, że w przeciwieństwie do jedynki, w sequelu nie uświadczymy już popularnego w Hollywood tropu tzw. białego zbawcy, który przychodzi na ratunek tubylcom. Tym razem kluczowym słowem jest "rodzina". Więcej czasu ekranowego oddano dzieciom Jake’a i Neytiri.
Niestety nie wszystko gra, jak należy w "Avatar: Istota wody". Film trwa aż 192 minuty i dość szybko przekonujemy się, że Cameron za bardzo sobie pofolgował fabularnie. Mnóstwo czasu poświęcił na budowę świata, co miało zły wpływ na tempo narracji, które nie jest tak płynne jak w poprzedniku. Po dość szybkim początku co chwilę grzęźniemy w nowych ekspozycjach. W paru miejscach bez wątpienia przydałaby się twarda ręka montażysty, bo trudno nie ziewać, gdy widzimy kolejne spotkanie syna Jake’a z zaprzyjaźnionym stworzeniem. Film bywa tak rozwlekły, że o niektórych wątkach zdążyłem całkowicie zapomnieć w trakcie seansu.
Nie zmienia to faktu, że "Avatar: Istota wody" tuż po seansie wydaje mi się filmem trochę lepszym niż jedynka. To blockbuster, który pod wieloma względami na pewno jest bardziej szczerym przedsięwzięciem niż taśmowo produkowane Marvele. Cameron to przede wszystkim twórca o konkretnej wizji i ten film to dobitnie potwierdza. Stąd nawet nieprzekonani widzowie mogą momentami bawić się nie najgorzej na jego najnowszym dziele.
Ciekawym pytaniem jest to, czy twórcy "Terminatora" znowu uda się rozbić bank w box office. Świat się mocno zmienił od czasu premiery pierwszego "Avatara". Kina z całego świata od dwóch lat mocno odczuwają efekty pandemii. Pomijając zaskakujący sukces "Top Gun: Maverick", właściwie każda superprodukcja z tego roku poradziła sobie gorzej niż zakładano. Trudno stwierdzić, czy nowe dzieło Camerona uratuje sytuację. Czas pokaże.
Nie ma co czarować. "Avatar: Istota wody" to żadne arcydzieło, ale jest na tyle przyzwoitym filmem, że w sumie nawet jestem trochę ciekaw kolejnej przygody z tego uniwersum.
"Avatar: Istota wody" w kinach od 16 grudnia.
Kamil Dachnij, dziennikarz Wirtualnej Polski