Ojciec Rydzyk producentem filmowym. Tytuł porusza aktualny problem uchodźców
Fundacja Lux Veritatis ojca Tadeusza Rydzyka wyprodukowała film "Nędzarz i madame". Tytułowy nędzarz to jednak nie toruński redemptorysta. Chodzi o św. Brata Alberta - malarza i organizatora pomocy dla bezdomnych. Dystrybutorem filmu jest TVP.
Byłem swego czasu na filmie "Kler", co zapewne nie spodobałoby się ojcu Tadeuszowi Rydzykowi. Beształ on wtedy i smagał (słowami) swoich wiernych:
- Kto z was był, ręka do góry, na filmie "Kler"? Przyznajcie się, jak żeście dołożyli pieniądze do tamtej kasy, żeby dalej szkodzili. Katolicy powinni trzymać z katolikami, a Polacy z Polakami, i to jest normalne.
Pomyślałem, że dla równowagi, żeby nie wypisać się z aksjologicznej wspólnoty Polaków, pójdę też na film "Nędzarz i madame". Film został bowiem wyprodukowany przez Fundację Lux Veritatis, na której czele stoi ojciec Rydzyk. Dotąd fundacja zajmowała się m.in. nadawaniem TV Trwam i szukaniem wód geotermanlnych. Teraz weszła także w produkcję filmową.
Przypomnę, że swego czasu o. Rydzyk narzekał, że Polski Instytut Sztuki Filmowej nie chce dać pieniędzy na "Nędzarza i madame". Jak mówił: - Zwróciliśmy się do takiej organizacji PISF. Oni dają pieniądze na filmy. Ile nam dali? Mniej więcej tak, jak Gomułka.
Rzeczywiście, eksperci PISF uznali, że scenariusz "Nędzarza i madame" jest kiepski i nie dali produkcji Lux Veritatis 2,7 mln zł dotacji. Ale bez przesady, od 2015 roku ojciec Rydzyk na swoje różne projekty dostał w sumie od rządu polskiego – drobnostka - 325 milionów złotych. Powiedzmy, że na nędzarza nie trafiło.
Witkiewicz, Chełmoński, Sienkiewicz
Film opowiada o losach Adama Chmielowskiego (1845-1916), polskiego malarza, a od 1989 roku także świętego katolickiego.
Chmielowski ma fascynujący życiorys, idealnie nadający się na porywający scenariusz. W 1865 roku, jako młody człowiek, wziął udział w powstaniu styczniowym - ranny w jednej z bitew, stracił lewą nogę. Ratując się przed zsyłką na Syberię, uciekł do Paryża.
Później mieszkał między Warszawą, Gandawą, Paryżem i Monachium – studiując malarstwo i estetykę u najlepszych nauczycieli. W 1874 powrócił do kraju, w Warszawie zajmując wspólnie ze Stanisławem Witkiewiczem, Antonim Piotrowskim i Józefem Chełmońskim pracownię malarską w Hotelu Europejskim. Artyści znaleźli się w kręgu bywalców salonu artystycznego słynnej aktorki Heleny Modrzejewskiej, a ich atelier odwiedzał Henryk Sienkiewicz.
W końcu uznał, że zajmowanie się sztuką nie ma sensu i wstąpił do zakonu franciszkanów, skąd jednak został wydalony i trafił do zakładu dla obłąkanych. Gdy już z niego wyszedł, znów zaczął brylować na salonach artystyczno-literackich. W 1887 znów wrócił na łono Kościoła – tym razem jako Brat Albert w zakonie kapucynów. Rozwinął wtedy sieć schronisk dla bezdomnych i ubogich.
Kanonizowany został przez Jana Pawła II w 1989 roku. Schroniska dla bezdomnych im. św. Brata Alberta działają w całej Polsce do dziś.
Nędzarz i madame - Trailer#1: Helene Modjeska
Uchodźca na granicy
Film w reżyserii Witolda Ludwiga zaczyna się obiecująco. Powiedziałbym nawet, że jest bardzo aktualny. Oto śledzimy głodnego, rannego, opadającego z sił młodego człowieka błądzącego w coraz większej desperacji po gęstym lesie. To polski uchodźca, który próbuje wyrwać się z zaboru rosyjskiego i trafić na Zachód. Młodego człowieka poszukuje brutalna rosyjska straż graniczna.
Skąd my znamy te obrazy? W świetle tego, co śledzimy na naszej wschodniej granicy, los Chmielowskiego, rozpaczliwie próbującego przebić się przez granicę, staje się niezwykle wymowny. Widzowie są całym sercem za tym, żeby Chmielowski uciekł Moskalom i przebił się na Zachód, do wolności. Nie wiem, czy taka była intencja ojca Rydzyka jako producenta, ale - chcąc nie chcąc - ujął się w "Nędzarzu i madame" za młodymi ludźmi uciekającym przed wojną, więzieniem i prześladowaniami z powodów politycznych. Brawo!
W końcu młody Chmielowski (w tej roli całkiem przyzwoity Piotr Zajączkowski) trafia, jako polski uchodźca, do Paryża, gdzie z początku śpi na ławce i jest przeganiany przez francuską policję.
Gdy już wraca do Polski, Chmielowski trafia na artystyczne salony. Widać, że producenci poradzili sobie z finansami, mimo braku dotacji PISF, bo stać ich na efektowne dekoracje, scenografię i stroje dobrze oddające tamtą epokę. Sceny salonowe są zmysłowe i plastyczne. Zawadiacki Chmielowski - bawiący się w eleganckich wnętrzach pałacowych czy teatralnych - pali dobre cygara, popija wina i prowadzi długie dialogi z piękną Heleną Modrzejewską (Magdalena Michalik). Oglądając te sceny, aż zatęskniłem za dobrą polską produkcją kostiumową. Może ktoś nakręci np. nową wersję "Lalki"?
Scenarzyści zdają się sugerować, że Chmielowskiego i Modrzejewską mogła łączyć jakaś głębsza więź – czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie – ale oczywiście, jak przystało na produkcję religijną, nie mogą zasugerować zbyt dużo. Nie wiemy więc, co tak właściwie łączy tę parę. Modrzejewska cierpi, ale dlaczego? Szkoda, że ten damsko-męski wątek – sugerowany bądź co bądź tytułem – wybrzmiewa tak nieśmiało, jakby twórcy bali się, że dostaną ochrzan od producenta.
W pierwszej części film ma jednak zadatki na ciekawą opowieść obyczajową z wątkami politycznymi w tle. Twórcy pozwalają sobie nawet na frywolne (chamskie?) żarciki. Gdy Chmielowski jest w Paryżu, troskliwy znajomy ostrzega go: "Niech pan uważa na kobietki. Co druga ma francę" [kiłę – red.] Poczucie humoru godne ojca dyrektora, że przypomnę jego słowa: "Ty czarownico! Tak mówić o eutanazji? To sama się podłóż pierwsza".
Gra aktorska też nie jest zła, w końcu zatrudniono tu m.in. Mariusza Saniternika, Radosława Pazurę, Lecha Dyblika czy Krzysztofa Wakulińskiego.
Niestety dla filmu i widzów, w drugiej części Chmielowski przechodzi nawrócenie. Wyrzeka się sztuki, świata i siebie, a to musi niestety oznaczać wyrzeczenie się także scenariusza. W końcu ze spraw światowych wchodzimy na terytorium mistyczne. Chmielowski nie ma już przyziemnych problemów, jakie mają zwykli ludzie: nie obchodzi go już, za ile i komu sprzeda swoje obrazy. On teraz wchodzi na teren wiary. A czymże jest taka trywialna rzecz, jak tempo akcji w zestawieniu z Absolutem?
Żywe dialogi, akcję i konflikty musi, siłą rzeczy, zastąpić coraz głośniejsza muzyka chóralna, zbliżenia na płonące świece, na morskie fale i klucze lecących żurawi. Wszyscy nagle zwalniają, zasępiają się i zaczynają wygłaszać głębokie sentencje w stylu: "życie podobne jest do oceanu", "człowiek jest jak góra lodowa z duszą" oraz "on sam dla siebie jest zagadką".
Film nieznośnie zwalnia, robi się patetyczny, a ścieżka dźwiękowa nie pozostawia wątpliwości, że mamy do czynienia z czymś ocierającym się każdą nutą o boskość. Szkoda, bo pewnie można było z tej fascynującej postaci wycisnąć o wiele więcej. Są tu zalążki mocnej, pełnokrwistej opowieści, ale dosyć szybko porzucone na rzecz nudnawego mistycyzmu. Nie pokazano nawet, jak Chmielowski organizował swoje słynne schroniska. Ograno to jedną mizerną scenką, gdy ciągnie sanki z chlebem przez zimową ulicę. Mało.
Kto jednak potrzebuje takich filmów, które dają wrażenie obcowania z czymś duchowym, na pewno na ten film się wybierze, żeby szukać w nim religijnych inspiracji. Reszta zrobi lepiej, gdy zamiast na bilet, wpłaci datek na jedno ze schronisk dla bezdomnych Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta.