Oscary 2014: Nie obyło się bez wpadek i niespodzianek
Oscary 2014 rozpoczęły się znajomo: Jennifer Lawrence znowu potknęła się na czerwonym dywanie i niemal umarła ze śmiechu. Angelina Jolie, która dzień wcześniej zawinęła obcas w za długą suknię na Independent Spirit Awards i tylko mocne ramię Brada Pitta uratowało ja od upadku, tym razem zachowała pion.
„Para idealna” nie wzbudzała kontrowersji, tylko zachwyt. Zanim nagrody ruszyły pełną para, na scenie pojawiła się na chwilę legendarna Kim Novak. Piękna niegdyś aktorka, dziś naciągnięta i poostrzykiwana do granic możliwości, przypominała do złudzenia Joan Rivers, dowodząc tym samym, że zunifikowane wzory, jakim hołdują hollywoodzcy chirurdzy plastyczni, bywają problematyczne. Zaskakująco świeżo wyglądała także Naomi Watts, która, zdaje się, przed ceremonią to i owo poprawiła.
Pierwszym dużym wydarzeniem była nagroda za Najlepszą drugoplanową rolę męską. Wygrał Jared Leto - zgodnie z przewidywaniami. Aktor dziękował ze sceny rodzinie – jego mama i brat, oboje równie piękni co aktor, wyraźnie wzruszeni obserwowali go z widowni. Leto wyraził także solidarność z 36 milionami ofiar AIDS, a także z Ukrainą i Wenezuelą. „Dedykuję tę nagrodę marzycielom” - mówił, podkreślając, jak ważne jest, by nigdy nie przestawać marzyć. Szkoda, że obywatele Rosji, aktualnie okupującej Krym, nie obejrzą tej deklaracji. Tamtejsza telewizja w ostatniej chwili wycofała się z transmisji, nieoficjalnie właśnie z obawy, że celebryci mogą wspominać o ich prących do demokracji sąsiadach. Obawy były w gruncie rzeczy płonne – wzmianka Leto była bodajże jedynym politycznym akcentem na ogólnie neutralnej zarówno społecznie, jak i pod względem humoru, ceremonii.
Wszyscy byli ciekawi, jak w roli prowadzącej poradzi sobie wykonująca tę misje już po raz drugi Ellen DeGeneres. Przez większość gali komiczka pełniła raczej rolę „zapowiadacza', trzymała się z tyłu. Stawiała na bezpretensjonalność, jej styl dobrze widać na przykład w sposobie, w jaki zapowiedziała Brada Pitta, który prezentował jedna z nagród. „Oto mężczyzna, którego nie trzeba przedstawiać. Ale muszę to zrobić, bo inaczej nie wiedziałby kiedy wyjść na scenę” - tak zaanonsowany Pitt zapowiedział występ U2 i ich nominowaną piosenkę „Ordinary Love” z filmu „Mandela”. Ale kilka jej charakterystycznych żartów było przeuroczych – jak wtedy, gdy nieśmiało wypytywała obecnych na sali czy są głodni, i udawała, ze zamawia pizzę. (2 duże, Lupita nie je!). Pizza rzeczywiście przyszła jakiś czas później, a roznoszący ją chłopak wydawał się absolutnie zachwycony.
Przeuroczym momentem była też „słitfocia”, jaką Ellen zrobiła sobie z całą grupą aktorów z pierwszego rzędu (m.in. Meryl Streep, Jennifer Lawrence, Brad i Angelina, Bradley Cooper i Julia Roberts)
, z zamiarem wrzucenia jej na Twittera i zdobycia rekordowej liczby retweetów. Udało się – ponad milion „podań” okazało się rekordem serwisu, i nawet na jakiś czas zawiesiło stronę. Ellen pobiła tym samym rekord ustanowiony przez samego Baracka Obamę.
Ekipa najlepszego dokumentu, „O krok od sławy” dosłownie wyśpiewała swoje podziękowania. Zamiast przemowy artystka Darlene Love zaśpiewała fragment hymnu gospel, piosenki „His Eye is on the Sparrow”.
Oscara dla Najlepszej aktorki drugoplanowej otrzymała faworyzowana przez wielu Lupita Nyong'o. Wyraźnie wzruszona aktorka pokonała wielkie nazwiska, jej podziękowania były skromne i wzruszające. „Pamiętam, że moje szczęście wynika z cierpienia innych” mówiła, wspominając niewolników. Aktorka dołączyła tym samym do grona zaledwie 14 czarnoskórych aktorów, którzy zdobyli Oscara, przyznawanego przez złożoną w 90% z białych, Akademię. Statuetkę odebrała 75 lat po tym, jak pierwszego Oscara dla Afro-Amerykanki zdobyła znana z „Przeminęło z wiatrem” Hattie Williams.
Naprawdę piękny był występ Pink, która śpiewała podczas hołdu dla „Czarnoksiężnika z krainy Oz”, dowcipnie zapowiedzianego przez Whoopi Goldberg. Artystka z wielką siłą ale też i delikatnością wykonała „Over the Rainbow” i zasłużyła na owację na stojąco. Z publiczności smutno i tęsknie spoglądała w jej stronę córka Judy Garland, Liza Minelli - artystka, której kariera rozwijała się jednak w cieniu sukcesu matki, a jej zdrowie uniemożliwia ostatnio udane wokalne występy. Po występie na scenie pojawiła się „spóźniona” prowadząca, przebrana za filmową Dobrą Wiedźmę Glindę.
Tradycyjnie częścią ceremonii był montażowy klip, przedstawiający zmarłych na przestrzeni ostatniego roku ludzi kina. Żegnała ich stonowana, wzruszająca Glenn Close. Ileż nazwisk, których w ogóle na tej liście nie powinno być, mignęło na ekranie... Gandolfini, Walker, Ebert, Ramis, Seymour Hoffman... zmarłego w sobotę francuskiego mistrza kina, Alaina Resnais, organizatorzy nie zdążyli włączyć w montaż, co dziwne, nie zdecydowali się także o nim wspomnieć poza klipem. Zdaje się, że wspominki Akademii dotyczą tylko Amerykanów.
Przy rozdaniu statuetek scenariuszowych swoją jedyną szansę na Oscara stracił film „Przed północą” Richarda Linklatera, który musiał oddać palmę pierwszeństwa „Zniewolonemu”, uznanemu za najlepszy scenariusz adaptowany. Doceniono także skrypt filmu „Ona”, który wyróżniono za najlepszy scenariusz oryginalny. To jedyna nagroda dla redefiniującej konwencje filmu romantycznego produkcję Spike'a Jonze'a.
Ku zaskoczeniu wielu nagrodę dla najlepszego reżysera odebrał Alfonso Cuaron. „Grawitacja” okazała się największym zwycięzcą Oscarów, zgarniając łącznie aż siedem statuetek, nie tylko w kategoriach technicznych. Pierwszego swojego Oscara dostał za pracę przy tym filmie Emmanuel Lubezki, operator Terrence'a Malicka.
Zgodnie z przewidywaniami nagrodę dla Najlepszej aktorki odebrała Cate Blanchett. W kremowej, zdobnej sukni Giorgio Armaniego gwiazda prezentowała się królewsko. Środowisko zastanawiało się, jak w przypadku wygranej wybrnie z problematycznej kwestii podziękowań dla swojego reżysera, Woody'ego Allena. Legendarny twórca zmaga się ostatnio z oskarżeniami o molestowanie seksualne, jakie wysunęły przeciwko niemu była partnerka Mia Farrow i córka Dylan. Szeptano, że te bardzo poważne zarzuty mogą wpłynąć nawet na szanse Blanchett. Dziękując za statuetkę, Cate odniosła się jednak do Allena, któremu podziękowała za niezwykły scenariusz i obsadzenie jej w tytułowej roli Jasmine.
Kiedy na scenę wkraczał pewnym krokiem Matthew McConaughey, niektórzy dopatrywali się łez z oczach typowanego na drugiego faworyta Chiwetela Ejiofora. Zdaje się, że była to oznaka wzruszenia a nie smutku – o tym, jak imponującą zawodową woltę zatoczył piekielnie uzdolniony Teksańczyk, można by pisać powieści. McConaughey od kilku lat świetnie wybiera role, a występ w „Witaj w klubie” to w pewnym sensie ukoronowanie jego dynamicznie rozwijającej się kariery. I dowód, że Akademia ceni fizyczną transformację. Aktor dziękował Bogu, którego nazwał swoim przyjacielem, wzruszył się, dziękując swojej rodzinie. Wspomniał zmarłego ojca. Zdradził też, że jego bohaterem, wzorem do którego dąży, jest on sam za dziesięć lat, nieosiągalny wzór i stały „ostrzyciel” ambicji.
Ukoronowaniem wieczoru był moment przyznania nagrody dla Najlepszego filmu. Trafiła ona, zgodnie z typowaniami, do „Zniewolonego”. Otoczony tłumem współpracowników wzruszony reżyser Steve McQueen mówił: „wszyscy zasługujemy nie tylko na to, by przeżyć, ale by żyć”. Statuetkę dedykował tym, którzy cierpieli w niewolnictwie w przeszłości i „dwudziestu jeden milionom tych, którzy nadal są zniewoleni”. Jednym z producentów filmu jest Brad Pitt – aktor otrzymał tym samym swojego pierwszego Oscara, jednak, podobnie jak inni przed nim, m.in. Ben Affleck, nie za rolę przed kamerą, a za nią.
Wielkimi przegranymi okazały się „American Hustle” i „Wilk z Wall Street” - oba tytuły musiały obejść się smakiem, ich twórcy wyszli z ceremonii z pustymi rękami. W tym roku powodów do radości nie mieli także bracia Weinstein – ich „Tajemnica Filomeny” i „Sierpień w hrabstwie Osage” także przegrały swoje nominacje. Bez wyróżnienia odeszła także wspaniała, kameralna „Nebraska” Alexandra Payne'a. Pośród nominowanych znalazły się także niezwykle wartościowe tytuły, które otrzymały ledwie po jednej, dwóch nominacjach – jak „Co jest grane, Davis” czy „Labirynt”. Kiedy już odsapniemy po nieprzespanej nocy, warto raz jeszcze na spokojnie przestudiować listę nominowanych i wrócić do filmów, o których nie mogło być najgłośniej, ale o których wciąż będziemy pamiętać za kilkanaście lat.
Co ciekawe, choć poziom wyróżnionych w tym roku nominacjami filmów był wyjątkowo wyrównany i konkurencja, zdawałoby się, powinna być ostra, tegoroczna ceremonia przebiegła właściwie bez niespodzianek, wpadek i kontrowersji. Pozostaje z uwagą śledzić nadchodzące filmowe wydarzenia, a za rok zastanowić się raz jeszcze, czy po raz kolejny warto zarywać noc, by tylko potwierdzić nasze intuicje. Akademia jest monolitem – ona raczej się radykalnie nie zmieni.
_**Anna Tatarska**_