Peter Jackson: Krwisty kawał ciasta. Wulgarne początki.

Z wyglądu i stylu bycia przypomina dobrodusznego wujka, największym nałogiem, z którym musi sobie radzić jest pita w gigantycznych ilościach herbata z mlekiem, w wolnym czasie uwielbia oglądać mecze rugby, od 26 lat nad każdym filmem pracuje wspólnie z żoną, a na jego olbrzymich planach zdjęciowych panuje niemal rodzinna atmosfera.

Peter Jackson zdaje się być przeciwieństwem stereotypowego, apodyktycznego reżysera, który nie liczy się ze zdaniem innych. Nie przeszkodziło mu to jednak w podbiciu świata filmu. Trylogia "Władcy Pierścieni" wyznaczyła nowe trendy współczesnej kinematografii. Była jednym z tych rzadkich przypadków, gdzie niebywały sukces kasowy szedł w parze z klasą artystyczną. Dzięki powodzeniu serii, Jackson stał się jednym z najpotężniejszych ludzi współczesnego kina. Jego pozycje ugruntował stworzony niemal dekadę później, również rozpisany na trzy filmy, "Hobbit", który co prawda zebrał znacznie słabsze recenzje, ale również przyniósł kolosalne zyski. Aby w pełni docenić skalę sukcesu odniesionego przez tego niepozornego Nowozelandczyka o walijskich korzeniach, należy cofnąć się do początków jego kariery, kiedy to tworzył filmy tak odległe od głównego nurtu Hollywood, jak to tylko możliwe.

Peter Jackson: Krwisty kawał ciasta. Wulgarne początki.
Źródło zdjęć: © EastNews

30.10.2015 12:18

Peter Jackson urodził się 31 października 1961 roku w malej miejscowości Pukerua Bay leżącej około trzydziestu kilometrów od stolicy Nowej Zelandii, Wellington. Kluczowym momentem jego dzieciństwa było obejrzenie klasycznego „King Konga” z 1933 roku, który rozbudził w nim miłość do kina. Fakt, że ulubionym filmem Jacksona stało się właśnie takie a nie inne dzieło zdefiniował jego późniejsze podejście do pracy. Już jako reżyser powtarzał za Alfredem Hitchcockiem: “Niektóre filmy są jak kawałek życia, moje są jak kawałek ciasta”.

Pierwsze krótkie, amatorskie filmy zaczął kręcić jeszcze przed dziesiątymi urodzinami. Nigdy nie odebrał formalnego filmowego wykształcenia. Jeszcze jako nastolatek zakończył edukację i rozpoczął pracę w jednej z nowozelandzkich gazet, gdzie zajmował się obróbką zdjęć. W międzyczasie zbierał pieniądze na zakup bardziej profesjonalnej kamery niż ta, którą dysponował do tej pory. Następnie rozpoczął pracę nad projektem, który kilka lat później stanie się jego pełnometrażowym debiutem. Droga do trzech Oscarów, tytułu szlacheckiego, trudnego do oszacowania majątku i statusu najsłynniejszego, obok Sir Edmunda Hillary'ego, Nowozelandczyka, rozpoczęła się od komediowego horroru o żądnych ludzkiego mięsa kosmitach nie bez powodu zatytułowanego “Zły Smak”.

fot. East News

Niesmaczne weekendowe rozrywki
Wszystko zaczęło się niepozornie. “Zły smak” nie był wymarzonym, zaplanowanym w każdym calu projektem, którym Jackson chciał podbić świat, lecz po prostu jedną z wielu krótkometrażówek, która w pewnym momencie przerodziła się w coś więcej. Gdy w 1983 kręcono pierwsze sceny do filmu, który przeobraził się w “Zły smak”, scenariusz jako taki nie istniał. Z czasem zlepek niepowiązanych scen zaczął się układać w mniej więcej spójną całość. Ostatecznie fabuła skupiła się na losach członków oddziału specjalnego mającego zbadać niepokojące doniesienia płynące z małego miasteczka Kaihoro. Szybko okazuje się, że przyczyną całego zamieszenia jest rasa obcych, którzy planują wykorzystać ludzi w charakterze mięsa dla sieci kosmicznych barów szybkiej obsługi.

Większość materiału została zarejestrowana w rejonie rodzinnego miasta Jacksona, wspomnianego wcześniej, Pukerua Bay. Ponieważ ekipa filmowa składała się w z samych amatorów, prace odbywały się niemal wyłącznie w weekendy, gdy wszyscy mieli czas. W produkcji następowało również wiele dłuższych przerw, zazwyczaj gdy Jackson, który był nie tylko reżyserem i producentem, ale również operatorem, montażystą i odtwórcą dwóch ról, ciułał pieniądze na zakup kolejnej rolki taśmy filmowej.

Z czasem okazało się, że w tym szaleństwie jest metoda. W 1985 roku Peter Jackson z tego, co udało się do tej pory nakręcić, zmontował wstępną 55-minutową wersję filmu, którą zaprezentował Nowozelandzkiej Komisji Filmowej, ta po wstępnych wahaniach zgodziła się dofinansować projekt. Zawodowi twórcy zauroczyli się tym obrzydliwym, pełnym kiczu, ale i czystej pasji filmem. Byli też pod wrażeniem tego, że mimo mikroskopijnego budżetu “Zły smak” pełen był skomplikowanych, wymagających solidnego przygotowania i dużych umiejętności sekwencji. Dzięki finansowemu zastrzykowi Jackson mógł zrealizować szereg swoich najbardziej szalonych pomysłów, profesjonalnie udźwiękowić całość i dopiąć wszystkie elementy.

To, co udało się osiągnąć grupce amatorów, robi wrażenie nawet dzisiaj. Fabuła jest co prawda czysto pretekstowa, ale poszczególne sceny są solidnie zrealizowane i zainscenizowane z pomysłowością, której brakuje wielu “dużym” filmom. Film oczywiście nie jest dla każdego, tytuł nie wziął się bowiem znikąd, stężenie makabry na milimetr kwadratowy taśmy filmowej jest znaczne. “Zły smak” jest nie jednak tylko ciekawostką dla fanów “Władcy Pierścieni”, ale przede wszystkim przykładem tego, jak złożony film może stworzyć grupka amatorów pod wodzą jednego bardzo utalentowanego człowieka. Do czasów filmu “Wyrmwood: Droga Umarłych” z 2015 roku na antypodach nie powstał tak dobry “weekendowy” quasihorror. Sukces “Złego smaku” przeszedł najśmielsze oczekiwania Jacksona. Filmowy żart, którego ujęcia powstały w przydomowym ogródku został zaprezentowany na festiwalu w Cannes, gdzie zrobił spore wrażenie na publiczności. Szalone dzieło rodem z Nowej Zelandii nie trafiło do szerokiej publiczności, ale stopniowo zyskało
status filmu kultowego i to w czasach, gdy ten epitet nie był tak nadużywany, jak współcześnie. Zakrawa to na paradoks, ale produkcja, w której znajduje się długa scena konsumpcji ludzkich wymiocin może stanowić przepustkę do prawdziwej kariery.

Pornografia, narkotyki i nadwaga w świecie kukiełek
O ile "Zły smak" mimo swoich niewątpliwych zalet był zaledwie wprawką, przy ocenie której trzeba brać pod uwagę specyficzne okoliczności towarzyszące produkcji, o tyle drugi film Nowozelandczyka do dziś broni się bez żadnej taryfy ulgowej, mimo że na pierwszy rzut oka może wydawać się najbardziej niedorzecznym spośród jego szalonych projektów. Film “Przedstawiamy Feeblesów” (1989), podobnie jak inne wczesne projekty Jacksona funkcjonuje w estetyce brutalnego kiczu. Tym, co go wyróżnia, są bohaterowie. Mamy tutaj do czynienia nie z ludźmi, a kukiełkami stanowiącymi swojego rodzaju mroczną wariację na temat Muppetów Jima Hensona.

Hipopotamica Heidi jest największą gwiazdą w show Feeblesów, jednak w jej życiu prywatnym aż roi się od problemów, których główną przyczyną jest niepohamowywany apetyt i będąca jego konsekwencją nadwaga oraz niewierność jej partnera Fechta, który pełni również rolę szefa całego przedstawienia. Losy innych bohaterów są równie powikłane: królik Harry cierpi na poważne problemy zdrowotne, które początkowo bierze za chorobę weneryczną, ale z czasem okazuje się, że mowa jest o czymś znacznie groźniejszym. Żaba Wynyard nie może się uporać z wojenną traumą, i aby zapomnieć o tym, co przeżył w Wietnamie, szuka ukojenia w narkotykach. Inni spośród bohaterów zamieszani się w różne ciemne interesy, takie jak np. przemysł pornograficzny i handel nielegalnymi substancjami. Losy większości Feeblesów niestety nie kończą się happy endem.

Na planie tego kukiełkowego musicalu spotkali się ludzie, którzy będą towarzyszyć Jacksonowi w jego dalszej karierze. Za montaż odpowiadał współpracujący z nim już przy “Złym smaku” Jamie Selkirk (Oscar za „Władcę Pierścieni: Powrót Króla”), pieczę nad wykonaniem kukiełek trzymał Richard Taylor (4 Oscary za „Władcę Pierścieni” oraz 1 za „King Konga”), jedną ze współautorek scenariusza byłą żona Jakconsa, Fran Walsh (trzy Oscary za „Powrót Króla”), a Mark Hadlow, który powróci jako jeden z krasnoludów w „Hobbicie”, wciela się w aż trzech Feeblesów. Sielankową atmosferę na planie zakłócały jedynie poważne problemy finansowe, co nie może dziwić przy tak niszowym i jednocześnie wymagającym projekcie. Pracę nad “Przedstawiamy Feeblesów” udało się doprowadzić do końca wyłącznie dzięki finansowemu wsparciu Nowozelandzkiej Komisji Filmowej, która po raz kolejny pomogła Peterowi Jacksonowi. Prawdopodobnie więc, gdyby nie publiczne dotacje, kariera twórcy “Władcy Pierścieni” mogłaby nigdy nie nabrać rozpędu.

Groteskowy film z Feeblesami w roli głównej nie stał się przebojem kasowym, ale sprawił, że nazwisko Jacksona na dobre trafiło do notesów ważnych postaci w kinowym światku Może jego telefon nie od razu zaczął się urywać, ale pierwsze podwaliny pod późniejsze sukcesy zostały położone. W tamtym okresie zwracano na niego uwagę przede wszystkim ze względu na oko do pomysłowego wykorzystania efektów specjalnych, które mimo licznych ograniczeń budżetowych i technicznych były imponująco skomplikowane.

Paradoksalnie jednak, strona fabularna “Przedstawiamy Feeblesów” stoi na naprawdę wysokim poziomie. Jackson wraz z współscenarzystami potrafił nasycić opowieść o wyuzdanych kukiełkach prawdziwymi emocjami. Z jednej strony mamy tam ostrą jazdę bez trzymanki, ale jednocześnie losy żabiego narkomana, borykającego się z traumą wietnamską przy całym swoim przerysowaniu i zabawie w kino naprawdę obchodzą widza. A gdy zdradzona przez wszystkich hipopotamica rozpoczyna krwawą zemstę to trudno jej nie kibicować i nie mieć pewnej satysfakcji z takiego a nie innego rozwiązania akcji. Jacksonowi udało się więc połączyć ogień z wodą. Ze wszystkich jego wczesnych filmów to w właśnie w “Przedstawiamy Feeblesów” widać najwięcej podobieństw do “Władcy Pierścieni”. Oba projekty przekraczały gatunkowe ramy.

Proszę nie dokarmiać małposzczura!
Kolejnym krokiem na artystycznej drodze Petera Jacksona był “Martwica mózgu”, jego najbardziej znane dzieło z czasów przed wyprawą do Śródziemia. Tym razem udało się zebrać budżet w wysokości aż trzech milionów dolarów, co dla przyzwyczajonej do ciągłej improwizacji ekipy było kwotą tak zawrotną, że po wszystkim zostało do zagospodarowania jeszcze kilkadziesiąt tysięcy dolarów,. Ostatecznie wykorzystano je na nakręcenie jeszcze dodatkowej sceny.

Zasadniczo już sam tytuł mógłby posłużyć za najlepsze streszczenie fabuły. Punktem wyjścia jest sprowadzenie do Nowej Zelandii śmiertelnie niebezpiecznego i bardzo rzadkiego zwierzęcia: sumatrzańskiego małposzczura - jego ugryzienie zamienia ludzi w żywe trupy. Niestety, na skutek nieszczęśliwego wypadku, stwór wydostaje się na wolność. Następnie rozpoczyna się zakrojona na szeroką skalę rzeź, której epicentrum staje się dom głównego bohatera, Lionela.

“Martwica Mózgu” była krokiem w tył w stosunku do “Feeblesów”, bardziej popisem mistrzostwa w przygotowaniu niskobudżetowych efektów specjalnych i efektownie zainscenizowanych scen niż filmem w pełnym znaczeniu tego słowa. Można powiedzieć, że to bardziej profesjonalna wariacja na temat “Złego smaku”, gdzie fabuła nie odgrywa większej roli. Niemniej sugestywność wizji Jacksona sprawiła, że wyrobił sobie mocną pozycję w świecie kina niezależnego, a kilka scen (m.in. z noworodkiem i robotem kuchennym oraz maskara dokonana za pomocą ogrodowej kosiarki) przeszły do klasyki niskobudżetowych horrorów. „Martwica mózgu” potwierdziła, że mamy do czynienia z utalentowanym i świadomym autorem, który potrafi z konsekwencją przekładać swoje wizje na taśmę filmową, a w jego twórczości nie ma miejsca na przypadkowość.

Te wczesne filmy zapewne robiły większe wrażenie na profesjonalnych filmowcach, którzy zdawali sobie sprawę, jakiego talentu i nakładu prac wymagały, niż przeciętnych widzach. Peter Jackson nie był wtedy jeszcze oczywiście znany szerokiej publiczności, jednak zaczął nawiązywać pierwsze kontakty z Hollywood. Jego następny film “Niebiańskie istoty” (1994) dzięki firmie Miramax trafił do szerokiej dystrybucji w Stanach Zjednoczonych. Ta opowieść o zauroczonych sobą, szukających schronienia w świecie fantazji młodych dziewczynach przyniósł Jacksonowi i Fran Walsh nominację do Oscara za scenariusz i stanowił przepustkę do kariery dla Kate Winslet. “Niebiańskie istoty” były całkowitym przeciwieństwem poprzednich filmów Nowozelandczyka. Jedynym wspólnym mianownikiem były doskonałe efekty specjalne. Ostatnim przed “Władcą Pierścieni” pełnometrażowym filmem Jacksona, a zarazem hollywoodzkim debiutem byli „Przerażacze” z 1996 roku. Jednak z całą pewnością ta średnio przyjęta komedia niespecjalnie pomogła mu w
karierze.

Freddy, Peter i Sauron w jednym stali domu
Mniej więcej w okresie pracy nad “Martwicą mózgu” Jackson, ze względu na swój krwawy dorobek, nawiązał współpracę z włodarzami niewielkiej wytwórni New Line Cinema, która swój sukces zawdzięczała powodzeniu serii horrorów spod znaku Freddy'ego Kruegera. Twórca “Złego smaku” napisał jedną z wersji scenariusza do szóstej części “Koszmaru z ulicy wiązów”. Zgodnie z jego wizją morderca ze snów stracił wszelką moc i był poddawany torturom przez nienawistnych nastolatków. Ten ciekawy pomysł ostatecznie nie został zrealizowany, ale trud włożony w przygotowanie skryptu nie poszedł na marne. Nikt nie mógł wtedy przypuszczać, że zawarte przy produkcji mało ambitnego filmu grozy znajomości zaowocują w przyszłości jednym z najbardziej przełomowych projektów ostatnich lat, tj. trylogią “Władcy Pierścieni” wyprodukowaną w przeżywającej złote lata wytwórni New Line Cinema, wyreżyserowaną zaś przez pewnego brodatego Nowozelandczyka. Można zaryzykować stwierdzenie, że gdyby nie te niecodzienne powiązania, to mało znany
twórca z tylko jednym, średnio przyjętym filmem zrealizowanym w Hollywood mógłby jedynie pomarzyć o reżyserii „Władcy Pierścieni”.

Historia pokazała, że droga wybrana przez Jacksona okazała się słuszna. Mógł znacznie wcześniej szukać szczęścia w USA, ale pozostał w rodzinnej Nowej Zelandii, gdzie wraz z przyjaciółmi realizował takie kino, na jakie miał ochotę. Takie nieco idealistyczne podejście okazało się strzałem w dziesiątkę. Jackson nie tylko podbił Hollywood, ale jeszcze zrobił to na własnych warunkach, niemal nie ruszając się z rodzinnego kraju, gdzie nakręcił niemal wszystkie swoje późniejsze przeboje.

Z pewnością „Zły smak”, „Poznajemy Feebelsów” i „Martwica mózgu” to nie kino dla wszystkich, ale jednego tym filmom odmówić nie można: są owocem szczerej miłości do X muzy i jako takie bronią się do dzisiaj nie tylko ze względu na status kuriozów z początków kariery twórcy „Władcy Pierścieni” i „Hobbita”, ale po prostu jako ciekawe filmy. Zwłaszcza, że u Jacksona, podobnie jak u Alfreda Hitchcocka, wszystkie kontrowersyjne zagrania mają jeden cel: zapewnienie widzom maksymalnej satysfakcji z seansu.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)