Peter Mackenzie: bałem się, że ten film zaszkodzi mojej karierze [WYWIAD]
- Bałem się, że ten film zaszkodzi mojej karierze, ale to najważniejsza rzecz jaką w życiu zrobiłem! - mówi reżyser głośnego filmu z przesłaniem pro-life. *Peter Mackenzie opowiada, dlaczego scenariusz czekał na realizację aż 35 lat, o udziale w filmie kobiety, która przyczyniała się do legalizacji aborcji w USA i o uścisku dłoni papieża. "Doonby - Każdy jest Kimś" wchodzi na ekrany polskich kin 27 marca.*
Anna Malec: "Doonby. Każdy jest Kimś" w wyjątkowo oryginalny sposób pokazuje kwestię obrony życia. Pamięta Pan moment, w którym pomyślał - tak, trzeba zrobić właśnie taki film? Co było inspiracją?
Peter Mackenzie: Tak, to było bardzo dawno temu. Nie miałem wtedy najmniejszej styczności z branżą filmową, zajmowałem się sprzedażą czekolady. To było jakieś 3-4 lata po tym, jak w Wielkiej Brytanii weszło prawo dotyczące aborcji. Jeszcze przed wprowadzeniem ustawy o aborcji na życzenie w Stanach Zjednoczonych. Było ono dość restrykcyjnie ujęte. Mianowicie w myśl ustawy aborcji można było dokonać w sytuacji zagrożenia życia matki. Ale praktyka była taka, że miały miejsce dziesiątki tysięcy aborcji, w związku z tym większość z nich była podciągana pod prawo ochrony życia matki.
Wtedy też wpadłem na pomysł, żeby napisać scenariusz na ten temat. Ale był to jeden z najgorszych scenariuszy, jaki ktokolwiek kiedykolwiek napisał... Po wielu latach go poprawiłem.
AM: Zaangażowaliście do filmu Normę McCorvey, która na początku lat 70. XX wieku przyczyniła się do legalizacji aborcji na życzenie w Stanach Zjednoczonych, a obecnie jest działaczką ruchów pro-life. Dlaczego zdecydowaliście się na taki krok?
- Na samym początku tak naprawdę nie wiedziałem kim jest Norma. Ktoś mi ją zarekomendował. Zdecydowałem się więc, żeby ją obsadzić w jednej z ról. Nikt też nie wiedział, gdzie ona w tamtym momencie mieszkała. Jak się później okazało, chciała uciec od zgiełku wielkiego miasta, jakim jest Dallas, a w momencie, kiedy już trwały przygotowania do wstępnych nagrań, okazało się, że mieszka w tym samym miasteczku, w którym zapadła decyzja, że będzie kręcony ten film. Mieszkała nawet na tej samej ulicy!
Norma została kiedyś niestety dość mocno w zmanipulowana. Sama miała dwójkę adoptowanych dzieci, później też zaszła w ciążę i wówczas któryś z prawników ją przekonał, żeby powiedziała, że została zgwałcona przez kilku mężczyzn, w tym samym czasie. Co zresztą było wykorzystywane później w celu legalizacji prawa aborcyjnego. W zamian za to miała otrzymać 10 tys. dolarów. Przyjęła te pieniądze, ale przez długi czas nic nie było słychać o tej sprawie. Któregoś jednak dnia opowiedziała w radiu o tej całej historii.
Ona wówczas nie była przeciwniczką pro-life, ale określała siebie jako pro-choice - była za tym, aby każdy mógł decydować sam o sobie. Któregoś dnia, kiedy pracowała w jednej z klinika aborcyjnych, otworzyła zamrażalnik i odkryła, że w naczyniach znajdują się części ciał dzieci. Prawie natychmiast z pro-choice stała się obrończynią życia, zwolenniczką pro-life.
AM: "Doonbiego" obejrzało już tysiące Amerykanów. Czy coś wiadomo o osobach, którym historia Sama pomogła w podjęciu decyzji o urodzeniu dziecka?
- Tak, jednym z przykładów był chłopak, który pochodził z rejonów tego miasteczka, w którym kręciliśmy film. I on był jedną z tych osób, które pomogły nam finansowo. Jego żona miała wątpliwości, czy powinni nam pomagać. Mówiła - to dużo pieniędzy, co będzie, jeśli nam się to nie zwróci? Na co on odparł - wystarczy, że jedno dziecko zostanie ocalone za sprawą tego filmu i to już będzie nasz zysk.
Była kobieta pochodzenia latynoskiego, barmanka, w ciężkiej sytuacji - mało zarabiała, sama ledwo się utrzymywała, a była w ciąży... Zdecydowała się urodzić to dziecko, dzisiaj ma ono około trzech lat.
Spotkaliśmy też 16-letnią Afroamerykankę, która przed obejrzeniem filmu powiedziała nam, że chciała dokonać aborcji. Później stwierdziła, że absolutnie tego nie zrobi, chce mieć to dziecko, i każdą osobę, która znajdzie się w takiej sytuacji będzie nakłaniała, aby dać szansę życiu.
AM: Czy to jest chrześcijański film? Oglądając "Doonbiego" w pewnym momencie miałam wrażenie, że główny bohater okaże się Jezusem. Czy taki był zamiar?
- Sam, główny bohater, jest bardzo interesującą postacią. Po pierwsze na dobrą sprawę nie wie, dlaczego jest tam, gdzie jest, dlaczego znalazł się w tym miasteczku, natomiast trafił tam, aby dać drugą szansę, nawet doktorowi, który był odpowiedzialny za dokonanie na nim aborcji. Niestety po raz kolejny zostaje mu odmówione prawo do bycia, do istnienia. On jest symboliczną postacią, jest prawdziwy, ale reprezentuje pewną symbolikę. Choć z założenia "Doonby" to nie stricte religijny film.
AM: Od 27 marca film wchodzi też na ekrany polskich kin. Na co twórcy liczą w związku z emisją? Co chcecie przekazać widzom?
- Przede wszystkim chciałbym powiedzieć, żeby się nie przejmowali tym, że nie zobaczą na filmie jakiś efektów specjalnych. Nie będą też nakłaniani do zmiany poglądów. To historia o silnym przesłaniu moralnym.
Ale nie jest to obraz, który ma kogokolwiek osądzać czy twierdzić, że ty czy ja podejmujemy właściwą czy niewłaściwą decyzję. To jest film prowokujący do rozmyślania. Ale absolutnie nie do osądzania kogokolwiek.
AM: "Doonby" to film zaangażowany społecznie i moralnie. Czy praca nad takim filmem różni się czymś od kręcenia "lżejszej" fabuły? Jak wyglądały stosunki na planie?
- Nie, w zasadzie atmosfera nie różniła się specjalnie od innych produkcji. Natomiast mieliśmy sporo problemów ze związkami zawodowymi, nie byliśmy w stanie wytłumaczyć, czym było to spowodowane. Myślę, że niektóre środowiska niekoniecznie chciały, aby ten film został nakręcony.
Mieliśmy fantastycznych ludzi w zespole, m.in. kamerzystę "Jamesa Bonda", który świetnie się spisał. Pracowaliśmy ze świetny zespołem aktorów, m.in. Erniem Hudsonem z "Pogromcy duchów". Więc atmosfera była profesjonalna. Przeszkadzały nam tylko niektóre sytuacje zewnętrzne.
Dostaliśmy też, co mnie bardzo cieszy, fantastyczną opinię z Watykanu. Kiedy byliśmy w Castel Gandolfo, wszyscy krzyczeli z radości, a ja w życiu nie spodziewałbym się, że papież uściśnie moją rękę. To jest niespotykane, tym bardziej, że film nie był kręcony w klimacie stricte religijnym, sceny w większości odbywały się w barze. Było to znaczące, bo chcieliśmy przez to dotrzeć do szerszego grona widzów.
AM: Nie bał się tego, że poruszanie tak kontrowersyjnego tematu, jakim jest aborcja i obrona życia, wpłynie na pańską karierę?
- Tak, bałem się tego. Brałem pod uwagę, że może to zaszkodzić mojej karierze. Natomiast jest to jedna z najważniejszych rzeczy, jaką zrobiłem w życiu.
Kiedyś jeden z moich znajomych kamerzystów, powiedział mi, że nie osiągnę szczęścia i sukcesu, dopóki nie nakręcę tego filmu. Bo sam pomysł zrobienia "Doonby'ego" powstał jakieś 35 lat temu. Po ukończeniu filmu podziękowałem temu kamerzyście. Ale on nie miał najmniejszego pojęcia, o jakim filmie mówię... Zupełnie nie pamiętał tej rozmowy. Wtedy zrozumiałem, że nigdy mu tego nie powiedziałem... Przez moment mnie to przeraziło. I od tamtej pory jestem jeszcze bardziej przekonany i dumny z tego, że doprowadziłem ten film do końca.
AM: Kto w takim razie powiedział Panu, żeby nakręcić "Doonby'ego"?
- Najwyraźniej właśnie ten kamerzysta. On zmotywował mnie do tego. Z jednej strony powiedziałem mu o tym , z drugiej strony jednak nie... Wiem, że to dziwne. I to jest właśnie jedna z tajemnic związanych z tym filmem.
AM: Jak to możliwe, że od pomysłu do realizacji musiało minąć aż 35 lat?
- To był cały proces. Zaczęło się, kiedy jeszcze sprzedawałem czekoladę, następnie przeszedłem do marketingu, do reklamy, potem zacząłem z kolei pisać scenariusze reklamowe, realizować je jako reżyser i producent. Potem doszedłem do tego, że otworzyłem własną agencję produkcyjną i zająłem się swoimi projektami.
To był cały proces dojrzewania do napisania scenariusza. Zajęło mi to trochę czasu, natomiast dało mi to możliwość poznania ludzkiej natury, mentalności. Większość tekstów, które widzowie słyszą oglądając film, to prawdziwe zdania prawdziwych ludzi.
AM: Można zatem powiedzieć, że Peter Mackenzie pozostał w konwencji i nakręcił niezłą reklamę życia ...
- Nie chciałbym jednak powtórzyć tego procesu kolejne 35 lat! Nie wiem, czy dałbym radę. Wydaje mi się, że z innymi projektami muszę być szybszy!
Rozmawiała Anna Malec
Peter Mackenzie to scenarzysta i reżyser filmu pt. „Doonby. Każdy jest Kimś”. Jako autor tekstów reklamowych w jednej z czołowych agencji Peter wyprodukował i wyreżyserował ponad 200 reklam na całym świecie, wygrywając dzięki nim wiele nagród. Wyprodukował i wyreżyserował filmy pełnometrażowe, m.in. "Handlarze wojny" i "Mission Manila".
Więcej o wizycie reżysera w Polsce na Facebooku.