Piękne zdjęcia Thierry'ego Arbogasta idealnie budują klimat tej romantycznej historii. Czarno-biała kolorystyka i świetnie sfotografowany Paryż zostają w pamięci jeszcze długo po filmie. Prawie w każdym ujęciu - czy to w jakichś ciemnych zaułkach, czy na ekskluzywnych deptakach - widać wieżę Eiffla, czyli symbol zakochanych. Bo przecież jeśli już trzeba się zakochać, to tylko we Francji, tylko w Paryżu, tylko na wieży Eiffla.
"Angel-A" nie jest jednak filmem opowiadającym o uczuciach w sposób prosty, bo i sama historia nie jest podręcznikowa. Luc Besson zrealizował realistyczną baśń. W końcu w jego filmie śledzimy, jak między drobnym cwaniaczkiem a najprawdziwszym aniołem rodzi się uczucie.
Poznają się niby przez przypadek, bo zarówno oszust André (świetnie zagrany przez Jamela Debbouze), jak i anielica Angel-A (zjawiskowa Rie Rasmussen) w tym samym momencie rzucają się z mostu, by skończyć swe życie na dnie Sekwany. Jak się później okazuje, nie był to przypadek, a przeznaczenie, coś w stylu odgórnego rozkazu. Angel-A wyłowiona z wody przez André jest w rzeczywistości jego Aniołem Stróżem i to nie on ją, a ona jego uratowała i cały czas będzie go ratować. Olśniewająca niewiasta oferuje bohaterowi pomoc w rozwiązaniu wszystkich jego problemów, a że jest ich niewyobrażalnie dużo, to chłopak przystaje na jej propozycję.
Takim sposobem ta różniąca się pod każdym względem para przemierza cały Paryż w poszukiwaniu masy pieniędzy, które powinny uratować skórę biednego jak mysz kościelna André. Po kilku kłótniach, paru udanych zbiórkach funduszy i wielu aktach zazdrości dwójka zaczyna czuć do siebie przysłowiową miętę, zwieńczeniem czego będzie wzruszający finał. Ale to trzeba zobaczyć na własne oczy.