8 Oscarów, kasowy hit. Arcydzieło Formana znów w kinach
Po 40 latach od premiery, odrestaurowany "Amadeusz" Miloša Formana ponownie trafił na ekrany. To świetna okazja, by obejrzeć go tam, gdzie wygląda najlepiej – czyli w kinie. Hollywoodzki film kręcono w komunistycznej Czechosłowacji. A plan w zabytkowej drewnianej operze oświetlano żywym ogniem.
6 września 1984 r. na ekrany kin trafił "Amadeusz" Miloša Formana. Film o relacji Wolfganga Amadeusza Mozarta i Antonio Salieriego okazał się kinowym przebojem oraz został obsypany nagrodami. Do dziś uważany jest za jeden z najważniejszych filmów w historii kina. Ale, co ważniejsze, ten obraz wciąż działa, wciąż wywołuje emocje i pochłania bez reszty.
Blok wschodni zamiast Hollywood
Choć film powstał jako amerykańska superprodukcja, większość zdjęć zrealizowano w Pradze. Władze ówczesnej Czechosłowacji udostępniły historyczne budynki i wnętrza, które zachowały autentyczny XVIII-wieczny charakter. Dzięki temu Forman mógł uniknąć kosztownej budowy scenografii w studiach filmowych. Jednak reżyser i jego ekipa musieli liczyć się z nieustanną kontrolą ze strony władz komunistycznych. Choć film powstawał w dużej mierze w Pradze, władze ZSRR i Czechosłowacji bacznie przyglądały się całej produkcji, traktując ją jako potencjalne zagrożenie ideologiczne.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kultura WPełni: Juliusz Machulski o filmach swojego życia i Polsce
Na planie pojawiali się urzędnicy i funkcjonariusze, którzy obserwowali prace ekipy filmowej, pilnując, by żadne treści nie miały charakteru politycznego ani antysystemowego. Dla Formana, który wcześniej wyemigrował z Czechosłowacji do Stanów Zjednoczonych, była to sytuacja ironiczna – wracał do Europy Wschodniej jako twórca wielkiej hollywoodzkiej produkcji, a jednocześnie pozostawał pod czujnym okiem reżimu, który nie do końca ufał jego intencjom.
Śmiech, który przeszedł do historii
Próbując uniknąć zaszufladkowania, jakie mogło mu grozić po tym, jak trzy przebojowe filmy z serii "Gwiezdne wojny" zapoczątkowały jego karierę, Mark Hamill przez dziewięć miesięcy grał Mozarta w sztuce na Broadwayu, która była inspiracją dla Formana. Ale kiedy przyszedł czas na realizację filmu, czeski reżyser nie mógł wyrzucić z głowy wizerunku stworzonej przez niego wcześniej postaci. - Miloš Forman powiedział mi: "O nie, nie możesz grać Mozarta, bo ludzie nie uwierzą, że Luke Skywalker to Mozart" – powiedział Hamill w wywiadzie z 1986 roku. - Zamiast robić mi nadzieję, że to ja zagram tę rolę, był ze mną szczery i doceniłem to.
O rolę ubiegali się też m.in. Kenneth Branagh, Tim Curry, Mel Gibson, a nawet Mick Jagger. Ostatecznie dostał ją Tom Hulce, który specjalnie dla niej nauczył się grać na fortepianie, by wypaść wiarygodnie na ekranie. Aktor słynął z tego, że na planie często improwizował. Reżyser zachęcał go, by w trakcie dialogów zachowywał się w sposób spontaniczny i nieprzewidywalny, co miało podkreślić ekscentryczną naturę kompozytora.
Jednym z najbardziej charakterystycznych elementów kreacji Hulce’a jest jego histeryczny, dziecinny śmiech. Nie był to wymysł scenarzysty, lecz decyzja aktora, który po konsultacjach z Formanem uznał, że taka manieryczność podkreśli kontrast między geniuszem muzycznym a infantylnym usposobieniem Mozarta.
Koszmary o płonącej operze
Teatr Tyl w Pradze był właśnie tym teatrem, w którym w październiku 1787 roku odbyła się pierwsza premiera Don Giovanniego, podczas której dyrygował sam Mozart. Budynek praktycznie nie był modernizowany od czasu jego powstania w 1783 roku, co było ogromną zaletą dla produkcji. - [W Tylu] odbyła się premiera opery. On dyrygował pierwszym przedstawieniem. I od czasu jego obecności w teatrze operowym nic nie zostało naruszone – wspominała choreografka Twyla Tharp w 2015 roku. Opowiedziała też, że na planie nie używano żadnego elektrycznego oświetlenia. By dodać filmowi autentyczności, całość była oświetlana ogniem. - Wszędzie płonął ogień. Mogliśmy spalić operę. W żyrandolu mieliśmy żywy ogień. Ludzi na scenie oświetlali faceci machający pochodniami.
Z kolei Patrizia von Brandenstein, która za ten film zdobyła Oscara za najlepszą scenografię, miała koszmary o zniszczeniu drewnianego gmachu. - Myślałam: "Bóg mnie naprawdę ukarze, jeśli to miejsce stanie w ogniu" – wspominała.
Zawiść na ekranie, rywalizacja w prawdziwym życiu
F. Murray Abraham do roli Salieriego nauczył się czytać nuty. Opanował też podstawy dyrygentury. Jak się okazało, on i Tom Hulce, zaczęli żywić do siebie podobne odczucia jak grani przez nich bohaterowie: zazdrość i podejrzliwość. - Tom i Meg [Tilly, aktorka pierwotnie obsadzona w roli żony Mozarta Konstancji] byli sobie bardzo bliscy – powiedział Abraham w wywiadzie dla "The New York Times" w 1984 roku. - Opowiadali sobie sekretne żarty i zawsze śmiali się razem. Zostałem odtrącony i czułem się urażony. Zacząłem żywić bardzo nieprzyjemne uczucia, dokładnie takie same jak Salieri wobec Mozarta. Kiedy film i życie nawiązują do siebie w ten sposób, to marzenie każdego reżysera.
Z kolei Tom Hulce mówił: - Czasami Murray i ja wychodziliśmy i piliśmy tego okropnego, słodkiego szampana, którego mają w Pradze. Ale innym razem była między nami rywalizacja i zaczynałem być podejrzliwy w stosunku do niego.
Choć w filmie Formana Mozart jest obdarzony talentem, którego zazdrości mu Salieri, w rzeczywistości to wcielający się w Salieriego Murray dostał za swoją rolę Oscara, pokonując m.in. nominowanego do niej Toma Hulce’a. W sumie film zdobył aż 8 Oscarów, w tym za najlepszy film i najlepszą reżyserię. A do tego odniósł sukces kasowy.
Historycy wytykali filmowi Formana niezgodność z faktami, choć sami nie są co do nich zgodni. Twierdzą między innymi, że w rzeczywistości Salieri i Mozart nie byli wrogami, ale współpracowali. Mozart nie został też pochowany w zbiorowej mogile, jak to pokazano w filmie, ale na cmentarzu komunalnym, który udostępniał miejsca dla mniej zamożnych osób na kilka lat, a później chował w tym samym miejscu kolejnych zmarłych.
Mimo to trudno nie uznać "Amadeusza" za jeden z najlepszych filmów biograficznych w historii kina. Trzeba jednak pamiętać, że kino nie jest po to, by dociekać jakiejś prawdy historycznej.
Najbardziej zadziwiające jest to, że "Amadeusz" to w dużej mierze traktat o muzyce, a z tego traktatu udało się zrobić absolutnie porywający obraz. To film ponadczasowy i choć głęboko osadzony w epoce, grający kostiumem, to wciąż mówiący prawdę o ludzkiej naturze – czasem nikczemnej, czasem zawistnej i małostkowej. Ale ten film to też hołd dla genialnej, będącej ponad tę ludzką małostkowość muzyki Mozarta.
Miliony wyświetleń "Obcy: Ziemia", katastroficzny finał "I tak po prostu" i mieszane uczucia po "Nagiej broni". O tym w nowym Clickbaicie. Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: