Poszły kolty i rewolwery
Chciałoby się powiedzieć, że western odżył na dobre. Najpierw udany remake „3:10 do Yumy“, teraz „Zabójstwo Jesse’go Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda“ Andrew Dominika. Znowu faceci w kapeluszach ganiają po prerii. Znowu w ruch poszły kolty i rewolwery.
22.12.2007 17:14
Ale niestety w obu przypadkach western jest tylko kostiumem. Te historie tak naprawdę mogłyby zostać rozegrane w każdej innej konwencji. „3;10 do Yumy“ to przecież uniwersalna opowieść o kuszeniu przez zło. Z kolei „Zabójstwo Jesse’go Jamesa“ jest… No właśnie!
Na pierwszy rzut oka to film biograficzny. Opowiada przecież o ostatnim okresie z życia słynnego bandyty. Jednak nawet sam reżyser filmu, Andrew Dominik od słowa „biografia“ woli określenie – kino sensacyjne. Bo jest tu wątek bandyckiego napadu, jest przemoc, jest pewne napięcie. Tylko że to nie o czystą sensację w tym filmie chodzi. I ten, kto nastawia się na klasyczny western z pościgami i strzelaniną w finale, srogo się zawiedzie.
Jesse James stał się legendą jeszcze za życia. Widziano w nim – w zależności od potrzeb – Robin Hooda z Dzikiego Zachodu, błędnego rycerza, buntownika. Okoliczności towarzyszące jego śmierci także obrosły legendą. Jesse James zginął z ręki swojego wspólnika, który strzelił mu... w plecy i już na zawsze zdobył sobie wątpliwą sławę „tchórzliwego Roberta Forda“.
Film Dominika, nakręcony na podstawie książki Rona Hansena, jest nie tyle historią Jesse Jamesa, co raczej próbą zmierzenia się z legendą. Legendą samego bandyty, legendą jego czasów, legendą jego śmierci. Kino tą legendę także budowało. Jamesa grali m. in. Robert Duvall, Kris Kristofferson, James Coburn i Colin Farrell. Coś z mitycznej otoczki, którą Amerykanie na przekór rozsądkowi i faktom do dziś otaczają Jamesa, utrwaliło się i w naszej świadomości. Bandyta z Dzikiego Zachodu, który napadał na pociągi i zabił 17 osób, jawi się nam jako bohater romantyczny.
Dominik ten mit odbrązawia. Na Jamesa patrzymy oczami zafascynowanego nim Roberta Forda. Trzyma pod łóżkiem zbiór groszowych opowieści o Jamesie. Wyraźnie uległ jego legendzie. Wszędzie za nim chodzi. Ale im bliżej poznaje swojego idola, tym bardziej jest roczarowany. Bo stworzona przez anonimowych autorów powieści legenda nijak ma się do rzeczywistości. James to brutal i rasista. Jego romantyczny emploi to czysty wymysł, stworzony dla publiczności. Im lepiej poznajemy Jamesa z filmu, tym bardziej rozumiemy rozczarowanie Forda.
Wątek relacji Jamesa i Forda wydaje się być w filmie najważniejszy. Dominik pokazuje bowiem, jak cienka jest linia, która w relacjach fan - idol oddziela fascynację od wrogości, uwielbienie od nienawiści. Można więc „Zabójstwo Jesse’go Jamesa…“ potraktować jako swoisty, ubrany w kostium, komentarz do naszej popkultury, zdominowanej przez uwielbienie dla gwiazd i tzw. celebrieties. Ta fascynacja wymknęła się już poza granice rozsądku. Dziś news o kolejnym skandalu z życia Paris Hilton budzi więcej emocji niż doniesienia z Iraku czy Strefy Gazy.