* W jednej z początkowych scen filmu widzimy plakat do „Wściekłego byka”. Niestety, pełnometrażowy debiut Tomasza Blachnickiego nie zbliża się nawet na kilometr do filmowej biografii La Motty.*
O tym, że życiorys Przemysława Salety nadaje się na filmowy scenariusz, wiedzą chyba nawet ci, którzy mylą boks z szermierką. Mistrz świata w kickboxingu, później odnoszący sukcesy bokser, ale również redaktor pisma dla mężczyzn, showman i kobieciarz, którego życie odmieniła rodzinna tragedia. Kino kocha takie historie. Tym bardziej przykro, że potencjał drzemiący w biografii sportowca nie został w pełni wykorzystany.
„Bokser” to film telewizyjny, zrealizowany w ramach cyklu TVN „Prawdziwe historie”. Jednak czy specyfika produkcji musi determinować jakość efektu końcowego? Oglądając film Blachnickiego będziecie się czuli, jak podczas półtoragodzinnego serialowego maratonu. I nie mam tu na myśli „Przepisu na życie”. W dialogach „Boksera” jest tyle samo dramatyzmu, co w „Na Wspólnej” czy „M jak miłość”, a relacje między bohaterami są krępująco sztuczne.
Twórcom nie udało się uniknąć rażących spłyceń i powielania filmowych klisz. Dlaczego klub, w którym trenuje bohater wygląda, jak żywcem wyciągnięty amerykańskiego filmu? Czemu postać Marka Probosza jest tak koszmarnie stereotypowa? Czy naprawdę nie da się pokazać bohatera staczającego się na dno inaczej niż ciągnącego „wódę z gwinta”? Można by wymieniać jeszcze długo.
Na uwagę zasługuje na pewno kreacja Anny Przybylskiej, która w miarę przekonująco wcieliła się matkę walczącą o uratowanie związku, a późnej życia córki. Nieco gorzej wypada niestety tytułowy bokser, w którego przypadku niestety sprawdza się określenie „telenowelowe aktorstwo”. Szymon Bobrowski jest wiarygodny jedynie w scenach rozgrywających się na ringu - swoją drogą świetnie nakręconych i niezwykle dynamicznych. I tak naprawdę to tylko one warte są zapamiętania.
Ocena: 4/10, Recenzent: Grzegorz Kłos, film.wp.pl.