Rekordowy skok Spider-Mana? Ostatni blockbuster tego roku już w kinach
Ani James Bond, ani Godzilla, ani Dominic Toretto i jego samochodowa rodzina nie zdołali wykręcić wyniku finansowego, jakim cieszyliby się przed pandemią. Cóż, najwyraźniej potrzeba było superbohatera. Bo wygląda na to, że mający w piątek swoją premierę "Spider-Man: Bez drogi do domu", rozbije bank. Czemu jednak tak kochamy Człowieka-Pająka?
Dlaczego Superman pisze się łącznie, a Spider-Man z dywizem? Różne są domysły, aczkolwiek prawidłowa odpowiedź jest całkiem prosta. Stan Lee, nie chcąc, żeby czytelnicy mylili wymyślonego przezeń (do spółki z rysownikiem Steve’em Ditko) bohatera z herosem od konkurencji, zwłaszcza że obaj mieli stroje w tych samych kolorach, zapisał ksywkę Człowiek-Pająk tak, a nie inaczej. Jasne, jest jeszcze kwestia Iron Mana, ale to zostawmy na inny raz.
A skoro wyjaśniliśmy już popularnego internetowego mema, czas zastanowić się nad tym, czemu bilety na "Spider-Mana: Bez drogi do domu" rozeszły się jak świeże bułeczki na długo przed premierą. Nie bez znaczenia pozostaje oczywiście sama ekranowa magia młodziutkiej aktorskiej pary, Toma Hollanda i Zendayi, ale kryje się w tym wszystkim coś więcej.
Zważywszy na to, że jest to najlepiej sprzedający się film z uniwersum Marvela od czasu "Avengers: Końca gry" i zanosi się na to, że będzie to również największy pandemiczny blockbuster, nic dziwnego, że Disney i Sony od dawna toczą o Spider-Mana boje. Przed dwoma laty mało brakowało, a doszłoby do rozwodu, rzecz jasna na tle finansowym. Tyle że jedni mają talent, a drudzy prawa do postaci, przehandlowane przed laty, zanim Marvel stał się filmową potęgą, stąd wydaje się, że są sobie potrzebni na dobre i na złe.
Stawka jest wysoka, bo nie dość, że komiksy ze Spider-Manem są jednymi ze stosunkowo nielicznych opowieści superbohaterskich, które nadal budzą za oceanem (i u nas także) ponadprzeciętne zainteresowanie, to jeszcze sama postać swoją popularnością od dawna przebija towarzyszy z ekranu. A wszystko to da się przeliczyć na pieniądze, bo, nie oszukujmy się, tylko one interesują Hollywood. I tak powracamy do pytania, czemu akurat to Spider-Man zaskarbił sobie taką sympatię publiczności?
Przede wszystkim od samego zarania serii o Człowieku-Pająku, był on głównie everymanem, zwyczajnym chłopakiem z Nowego Jorku, niejakim Peterem Parkerem, kujonem i łamagą, dla którego ugryzienie przez radioaktywnego stawonoga było niczym otwarcie drzwi do świata chłopięcych marzeń.
Lecz co z tego, skoro z nikim nie mógł się nimi podzielić? Peter pozostał przeciętniakiem, nadal mieszkał u cioci, nie dorobił się fortuny (niby ta przyszła z czasem, lecz została przezeń utracona) i nawet jak już wyszedł za modelkę z domu obok, to przydarzył mu się rozwód.
Innymi słowy: życie go nie oszczędzało, a odgrywanie roli Spider-Mana, mimo że czerpał z niej niekłamaną radochę, niekiedy bardziej mu przeszkadzało, niż pomagało. A to perspektywa dla opowieści superbohaterskich niestandardowa. Z czasem te obyczajowe dramaty wyrosły na znak rozpoznawczy nie tylko historii o Człowieku-Pająku, ale i całego Marvela. I tu dochodzimy do mocnych kart, jakimi zagrał Kevin Feige, szef Marvel Studios, kiedy zawarto umowę z Sony.
Uczynił bowiem Petera nastolatkiem i kompletnym superbohaterskim nowicjuszem, niejako otwierając mu drogę do dojrzewania na naszych oczach. Praktycznie od samego początku Spider-Man był dla MCU kurą znoszącą złote jajka. "Spider-Man: Homecoming" nie przebiło co prawda magicznej granicy miliarda zielonych z box-office’u, ale już drugi film z Tomem Hollandem, "Spider-Man: Daleko od domu" jak najbardziej.
Wtedy też Sony się zbiesiło i groziło zabraniem Człowieka-Pająka z powrotem do siebie, jeśli nie udałoby się wynegocjować nowego kontraktu, ale, na szczęście dla wszystkich zainteresowanych, sztuka ta się powiodła.
ZOBACZ TEŻ: Spider-Man. Bez drogi do domu - nowy zwiastun!
Prognozy dla najnowszego filmu są jeszcze pomyślniejsze i specjaliści wyrokują, że "Spider-Man: Bez drogi do domu" zarobi w samych Stanach Zjednoczonych nawet około siedmiuset tamtejszych baniek. Trudno powiedzieć, jaka przyszłość jednak czeka Spider-Mana i MCU, ale wszystko wskazuje na to, że to nie koniec.
Nawet kapryśne Sony z każdym swoim kolejnym samodzielnym filmem superbohaterskim, jak świeży jeszcze sequel "Venoma", czy nadchodzący w styczniu "Morbius", sugeruje, że wszystko to dzieje się w tym samym uniwersum. Niewykluczone jednak, że po sukcesie nowego blockbustera znowu będzie chciało zmienić dotychczasowe zasady gry.
Co nie znaczy, że Sony sobie nie poradzi, że nie potrafi nakręcić nic godnego uwagi ze swoim flagowym superbohaterem w roli głównej (firma posiada także prawa do wszystkich postaci powiązanych z Pająkiem), bo przecież Oscar dla świetnego, animowanego "Spider-Man Uniwersum" to nie byle co. A kontynuacja już niebawem.
Ale jednak byłoby szkoda, gdyby Petera Parkera nagle oderwać od całego tego bogatego świata, jaki zbudował Kevin Feige. Bo tam jego miejsce, pośród swoich.