Mariusz Dmochowski. Widzowie pokochali jego drugoplanowe role
Nie potrzebował pierwszoplanowych ról, żeby zapaść w pamięć widzów. Przykładem niech będzie wspominana do dziś epizodyczna postać generała w komedii "C.K. Dezerterzy". Słynna scena, w której rozprawia się z sadystycznym oficerem, odkrywając, że ukochana papuga von Nogaya złorzeczy Najjaśniejszemu Panu Franciszkowi Józefowi, bawi po przeszło 30 latach. Talent Mariusza Dmochowskiego miał też szanse rozbłysnąć w wielkich rolach, jak kreacja Wokulskiego w ekranizacji "Lalki".
Niewykorzystany baryton
"Kim to ja nie chciałem być? Może właśnie dlatego zostałem aktorem, że zawód ten ciągle pozwala być kimś innym: władcą i sługą, wieśniakiem i panem – mówił Mariusz Dmochowski w wywiadzie. – Jedną z opcji była kariera śpiewaka operowego. Otrzymałem staranne wykształcenie muzyczne. Zacząłem studiować w konserwatorium wokalistykę. Zrezygnowałem jednak. Byłem skłonny do przeziębień, angin, za dużo paliłem".
Czasem śpiewał, demonstrując wielką muzykalność i baryton o ciekawej barwie, ale kariery zawodowego śpiewaka nie wytrzymałyby jego struny głosowe. Na egzamin do szkoły aktorskiej zdecydował się w ostatniej chwili. W zasadzie było już po terminie, ale na profesorach starej daty zrobił takie wrażenie, że bez kłopotu został przyjęty. Aleksander Zelwerowicz czy Jan Kreczmar, hołdujący maksymie "by było co na scenie postawić", byli zachwyceni aktorskimi możliwościami postawnego, (wówczas jeszcze szczupłego) przystojnego kandydata o świetnej dykcji i donośnym głosie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz też: Pogrzeb Elżbiety Zającówny
Przepowiadali mu znakomitą karierę teatralną. I te przepowiednie się sprawdziły. Już na ostatnim roku studiów, w 1955 r. dostał stały angaż w teatrze. Podczas dziesięciolecia pracy w Teatrze Polskim młody aktor dowiódł, że z powodzeniem może grać wszystko – od Szekspira, przez rosyjskich dramaturgów do Brechta.
Szybko zwrócili na niego uwagę filmowcy. W "Zezowatym szczęściu" zagrał oficera UB. W drugiej połowie lat 60. przyszły najsłynniejsze kreacje. Mariusz Dmochowski był Augustem II Mocnym, władcą Polski i Saksonii, w ekranizacji "Hrabiny Cosel" z 1968 r. Monarcha dla zaspokojenia swoich ambicji sprowokował wojnę, która zrujnowała jego oba kraje, a kochankę, której obiecywał małżeństwo, więził przez dziesięciolecia.
W Jana Sobieskiego jako hetmana, a potem władcę, aktor wcielał się w czterech produkcjach: w kinowej oraz telewizyjnej adaptacji "Pana Wołodyjowskiego" z 1969 roku, późniejszym o dziesięć lat filmie "Ojciec królowej" oraz w popularnym serialu "Czarne chmury". Nawet jego koledzy z branży, niezbyt życzliwi Dmochowskiemu, przyznawali, że trudno byłoby znaleźć wśród polskich aktorów kogoś, kto bardziej przekonująco zagrałby zwycięzcę spod Wiednia.
Nieufny i milczący
Nie ograniczał się do ról kostiumowych. Pozornie silni, ale uwikłani w wewnętrzne konflikty byli jego bohaterowie w "Zazdrości i medycynie" i "Barwach ochronnych". "Większość moich ról stanowili bohaterowie skomplikowani psychicznie, trudni, z kompleksami" – wyjaśniał. "Starałem się zawsze dotrzeć do pobudek, jakie nimi kierowały, rozszyfrować przyczyny, dla których byli właśnie tacy".
Mariusz Dmochowski rozumiał ich tak dobrze, bo też miał problemy ze sobą. Wydawało się, że dostał od losu wszystko, co tylko można sobie wymarzyć, a jednak w środowisku uchodził za człowieka trudnego. Stronił od ludzi, trzymał ich na dystans, był nieufny. Przez wiele lat zmagał się z chorobą alkoholową. Bywalcy lokali przy ulicy Puławskiej w Warszawie, gdzie miał siedzibę Teatr Nowy, w którym był dyrektorem, wspominali, że przed pracą zaglądał do barów na "szybką setkę". Zwykle pił w samotności, nie był duszą towarzystwa, ale czasem znajdował wdzięcznego słuchacza, a alkohol rozwiązywał mu język. Krzysztof Kowalewski wspominał, jak to pan Mariusz opowiadał mu, że pić nauczył go majster w rzeźni, w której pracował jako 16-latek. Przed nielegalnym "bankietem", na którym każdy pracownik miał wypić litr wódki, napoił przyszłego aktora... krwią zmieszaną z tytoniem i potężną dawką płynnego smalcu. Sposób okazał się skuteczny...
Ile prawdy w plotkach?
Relacje rodzinne gwiazdora były skomplikowane. Sporo plotkowano, że jest nazbyt wrażliwy na urok koleżanek z filmowych produkcji. Przypisywano mu romans z Kaliną Jędrusik, ale nie wiadomo, ile w tym prawdy. On sam zachowywał zawsze najdalej posuniętą dyskrecję, by nie dać żonie powodów do zazdrości.
Pierwsze, młodzieńcze małżeństwo aktora zakończyło się rozwodem, gdy poznał w szkole aktorskiej Aleksandrę Krawczyk. Dziewczyna najpierw studiowała anglistykę i podjęła pracę w Ministerstwie Handlu Zagranicznego. Potem jednak doszła do wniosku, że to zajęcie nie dla niej i zdała do PWST. Zachwyciła Mariusza Dmochowskiego od pierwszego wejrzenia. Byli dobrym małżeństwem.
"Nigdy się ze sobą nie nudziliśmy. Akceptowałam Mariusza takim, jaki był. Mieliśmy wspólne pasje i poglądy na życie" – mówiła Aleksandra Dmochowska. Narodziny córki Elżbiety dodatkowo scementowały związek. "Kiedy się urodziła, wszystko się zmieniło. Wcześniej wydawało mi się, że najważniejsza jest kariera i sukces. A potem nagle okazało się, że najważniejsza jest córka. Wszystko się przewartościowało" – dodawał pan Mariusz.
Do 1980 r. w środowisku niechęć budziła polityczna aktywność aktora. Przynależność do PZPR jeszcze by mu pewnie darowano, ale był posłem na Sejm dwóch kadencji, delegatem na VI Zjazd PZPR, w trakcie którego zadeklarowano podległość krajów socjalistycznych ZSRR. Na dodatek zasiadał we władzach Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej.
Wydarzenia sierpnia 1980 roku oznaczały dla aktora przełom. Zaangażował się w działania Solidarności. W geście protestu po wprowadzeniu stanu wojennego oddał legitymację partyjną, za co zapłacił utratą stanowiska dyrektora Teatru Nowego w Warszawie. Na jego podwarszawskiej działce w Popowie nad Bugiem pracowała konspiracyjna drukarka. Równocześnie Mariusz Dmochowski wraz z żoną Aleksandrą, też przecież aktorką, zaczął występować w kościołach.
"Czasem dla gromadki w salce parafialnej, czasem dla tłumu wiernych w bardzo dużym kościele" – wspominał aktor już po przełomie 1989 r. "Kiedyś w Białymstoku ksiądz Giształowicz z parafii św. Rocha prosił mnie o przedstawienie wyboru z 'Pana Tadeusza'. Zrobiłem godzinny recital, przyszło osiem tysięcy ludzi, którzy, stojąc po mszy, słuchali Mickiewicza. Ludzie zbierali się w większych mieszkaniach, domach, często otwierano drzwi z pokoju do pokoju, aby powiększyć przestrzeń. Młodzież i dzieci sadzano na podłodze. Kiedy jeszcze nie działały telefony, ludzie odnajdywali nas, przyjeżdżali i zapraszali do siebie".
Reakcja władz była łatwa do przewidzenia. Dmochowskich szykanowano, nachodzono, rewidowano. Mnożyły się ataki prasowe. Jerzy Urban, pisujący pod pseudonimem "Klakson", wypominał Mariuszowi Dmochowskiemu niedawne jeszcze zaangażowanie w budowę socjalizmu i kpił niemiłosiernie z gwałtownej zmiany przekonań.
Ostatnie lata życia małżonków naznaczyła walka pani Aleksandry z nowotworem. "Nigdy nie widziałam u niego takich oczu, kiedy patrzył na nią. Strach i lęk o nią zapaliły w oczach dużego, nieznośnego mężczyzny taki bezmiar czułości i miłości, że zrobiło się od niej w pokoju gorąco" – wspominała Zofia Kucówna.
Pani Aleksandra odeszła w kwietniu 1992 roku. Kilkuletni stres wyczerpał siły Mariusza Dmochowskiego. Zmarł nagle cztery miesiące później, na ulubionej działce w Popowie nad Bugiem, w wieku zaledwie 61 lat.