Najwięksi przegrani w historii Oscarów. Aż trudno uwierzyć, że nie dostali statuetki
Nie bez powodu mówi się, że Oscar jest najbardziej pożądanym mężczyzną w Hollywood. Niemal każdy, kto pracuje w Fabryce Snów, marzy o złotej statuetce przyznawanej przez Amerykańską Akademię Filmową. Nieliczni wybrańcy otrzymują nominację, jeden z nich wraca z oscarowej gali jako zwycięzca. O laureatach zwykle długo pamiętamy. A co z przegranymi? Bolesne porażki też zapadają w pamięć.
Wiele filmów uznawanych dziś za arcydzieła kinematografii lub produkcje kultowe poniosło spektakularne porażki podczas ceremonii wręczenia Oscarów. "Kolor purpury" był ósmym filmem w reżyserii Stevena Spielberga, który w 1986 r. otrzymał 11 nominacji do Oscarów, w tym za najlepszy film, dla najlepszej aktorki pierwszoplanowej (Whoopi Goldberg) i za najlepsze zdjęcia. Spodziewano się, że ta dramatyczna opowieść o czarnoskórej kobiecie z rasistowskiego Południa odniesie spory sukces, tymczasem film nie otrzymał ani jednej statuetki. Tamtego wieczoru triumfy święcił obraz "Pożegnanie z Afryką", natomiast "Kolor purpury", tak jak "Punkt zwrotny" (film Herberta Rossa z 1977 r., z Anne Bancroft i Shirley MacLaine), miał najwięcej nominacji bez żadnego zwycięstwa.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Na te filmy czekamy. Szykują się prawdziwe hity
Film "Gangi Nowego Jorku" uchodzi za jeden z najlepszych w dorobku Martina Scorsese. Reżyser do realizacji tego projektu przygotowywał się od 1978 roku. Ostatecznie, premiera miała miejsce w 2002 r. i twórca nie był do końca zadowolony z efektu. Mimo jego rozczarowania, Akademia nominowała "Gangi" w 10 kategoriach. Niestety na nominacjach się skończyło – w tamtym roku bezkonkurencyjny okazał się musical "Chicago".
Lista filmów, które miały po kilka nominacji i nie dostały żadnej statuetki, jest długa, a omówienie wszystkich pozycji, łącznie z analizowaniem przyczyn tych klęsk, to materiał na książkę. Jednak warto jeszcze wspomnieć przynajmniej o dwóch filmach. Pierwszy z nich to "Skazani na Shawshank" Franka Darabonta, ze świetnymi rolami Morgana Freemana i Tima Robbinsa. Film ten regularnie zajmuje najwyższe pozycje w zestawieniach "najlepszy film wszech czasów" czy "dzieła kinematografii, które trzeba obejrzeć przed śmiercią". Tę ekranizację opowiadania Stephena Kinga nominowano w siedmiu kategoriach, ale rok 1994 (nawiasem mówiąc jeden z najlepszych w historii kina) należał do "Forresta Gumpa". Ekipa "Skazanych na Shawshank" opuściła galę bez statuetek.
Na deser – "To wspaniałe życie", amerykański klasyk, który już kolejne pokolenia oglądają w każde Boże Narodzenie. Może członkowie Akademii czuli się przesłodzeni, a sentymentalizm filmu Franka Capry ich zmęczył. Pomimo pięciu nominacji, optymistyczna opowieść o świątecznym cudzie nie dostała żadnego Oscara. Tak czy inaczej, jest to jeden z ukochanych filmów Amerykanów, a jego magia (będąca w dużym stopniu zasługą Jamesa Stewarta) okazała się ponadczasowa.
Kiedyś musi się udać. A może wcale nie musi?
Istnieje cienka granica między poczuciem wyróżnienia a goryczą porażki. Gwiazdy i twórcy nominowani raz, zazwyczaj uważają się za szczęśliwców – przecież być jednym z pięciorga nominowanych w danej kategorii to nie byle co! Jednak jeśli to kolejna nominacja i kolejna przegrana, trudno wciąż robić dobrą minę do złej gry.
Nazwisko Greg P. Russell niewiele nam mówi, prawda? To specjalista od dźwięku. Pracował między innymi przy "Skyfall", "Pearl Harbor", "Masce Zorro". Do Oscara nominowany był aż 17 razy i nigdy nie wygrał.
Z kolei Thomas Newman, kompozytor filmowy, pochodzi z rodziny zdobywców Oscara – zarówno jego ojciec Alfred Newman, jak i kuzyn Randy otrzymali nagrody Akademii. Thomas nie miał tyle szczęścia i pomimo 15 nominacji ma na koncie zero statuetek. Nominowany był między innymi za ścieżkę dźwiękową do "Skazanych na Shawshank", "American Beauty" czy "WALL-E".
Fakt, że na tej liście znalazł się Bradley Cooper, jest pewnym zaskoczeniem, zważywszy, że to człowiek o wielu talentach: aktor, reżyser, scenarzysta, producent i muzyk. Osiem nominacji do Oscara i... nic. Szczególnie dziwi jego przegrana z 2015 roku, kiedy Cooper był nominowany za świetną rolę w filmie Clinta Eastwooda "Snajper".
Innym aktorem, który kilkakrotnie musiał przełknąć gorycz porażki, był pochodzący z Walii Richard Burton, mąż Elizabeth Taylor. Małżonkowie stworzyli znakomite kreacje w filmie "Kto się boi Virginii Woolf?". Liz dostała wtedy Oscara, Richard – nie. Przyczyniło się to do małżeńskiego konfliktu. Kariera Burtona w Hollywood to szereg wspaniałych ról, siedem nominacji do Oscara i siedem wielkich rozczarowań. Nic dziwnego, że nieco gardził kinem i grywał w filmach wyłącznie, jak mawiał, "dla chleba". Richarda doskonale rozumiał Peter O’Toole, uważany za jednego z największych aktorów swego pokolenia. O’Toole miał na koncie osiem nominacji i żadnego zwycięstwa, ale przynajmniej doczekał się honorowego Oscara za całokształt twórczości.
Jest jeszcze Glenn Close, powszechnie uznawana za jedną z najlepszych aktorek w historii. Wydawało się, że wreszcie nadejdzie ten moment i Glen dostanie Oscara – za rolę w filmie "Żona". Statuetkę zgarnęła wtedy Olivia Colman za "Faworytę". Close była nominowana osiem razy. Co ciekawe, za rolę w "Elegii dla bidoków" otrzymała zarówno nominację do Oscara, jak i do Złotej Maliny, co naprawdę trudno wyjaśnić.
Paradoks Meryl
Meryl Streep to żywa legenda. Pierwszego Oscara dostała za rolę drugoplanową w znakomitej "Sprawie Kramerów". Poźniej nagrodzono jej kreacje w "Wyborze Zofii" i "Żelaznej damie". Na przestrzeni lat Meryl Streep była nominowana do Nagrody Akademii 21 razy – 17 razy za role pierwszoplanowe i czterokrotnie za role drugoplanowe. Pod względem liczby nominacji do Oscara jest absolutną rekordzistką, przynajmniej w kategoriach aktorskich. Cóż ona robi w zestawieniu "największych przegranych"?
Na przypadek Meryl Streep można patrzeć dwojako: albo zobaczymy w niej rekordzistkę wielokrotnie docenianą przez Akademię i trzykrotną zdobywczynię statuetki, o której większość może tylko pomarzyć, albo... uznamy Meryl za największą przegraną, która aż 18 razy musiała wzruszać ramionami i gratulować rywalkom. W każdym razie nawet Meryl Streep zna gorycz porażki. Może niektórych ta świadomość podniesie na duchu?
Jeden z najdroższych seriali Apple TV+ wrócił! "Rozdzielenie" za bimbaliony dolarów zaskakuje widzów, podobnie jak "The Pitt" od Maxa, który opowiada dramaty z SOR-u. Coś tu jednak nie gra, o czym opowiadamy w "Clickbaicie". Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: