Ośmieszał PRL. Cenzorzy dostawali białej gorączki

W 1988 roku, po śmierci Stanisława Barei, Maciej Pawlicki napisał tak: "Barei zrobiliśmy krzywdę. My - sfora filmowych pismaków. (...) Bareja był tylko jeden. Jedyny w swoim zdumiewającym uporze zapisywania absurdów codzienności". Z tym, że reżyser "Misia" był jedyny w swoim rodzaju, trudno polemizować. Jego filmy to jeden z filarów polskiej popkultury.

Filmy Barei do dziś są komentarzem o PolsceFilmy Barei do dziś są komentarzem o Polsce
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe

Te niezapomniane komedie, dziś uznawane za kultowe, dawniej były remediami na PRL-owską rzeczywistość. Choć Polacy od razu Bareję pokochali, inni reżyserzy i krytycy niespecjalnie się zachwycali, a cenzorzy dostawali białej gorączki. Mistrz Bareja odszedł 14 czerwca 1987 roku i nie doczekał upadku systemu, który przez lata ośmieszał.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Rekordziści. Te filmy zarobiły najwięcej, kwoty przyprawiają o zawrót głowy

Reżyser bez papierów

Stanisław Bareja urodził się 5 grudnia 1929 roku w Warszawie. Był najstarszym z trójki rodzeństwa. Po wojnie rodzina przeniosła się do Jeleniej Góry. Tam młody Bareja chodził (i to bardzo często) do miejscowych kin. Miał notatnik, w którym opisywał niektóre z obejrzanych filmów. Było jasne, że nie zdecyduje się na kontynuowanie rodzinnej tradycji i nie poprowadzi biznesu wędliniarskiego. Kino było czymś więcej niż rozrywką nastolatka. Po maturze postanowił złożyć papiery do Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej w Łodzi. A mówiąc ściślej – na Wydział reżyserii.

Na studiach Bareja miał swoją paczkę. Do tak zwanego "Kolektywu" należeli między innymi Jan Łomnicki, Janusz Morgenstern czy Kazimierz Kutz. Studia ukończył w roku 1954, ale jako że nie przyjęto jego dyplomowej etiudy, tytuł magistra sztuki otrzymał nieco później – w 1974 roku. Co ciekawe, jego promotorem był wtedy kolega z czasów studenckich, Janusz Morgenstern.

Brak dyplomu nieszczególnie przeszkodził w karierze. Po opuszczeniu murów filmówki Bareja był asystentem Antoniego Bohdziewicza i Jana Rybkowskiego. Jako reżyser zadebiutował w 1960 roku, komedią "Mąż swojej żony". Debiut nadzwyczaj udany, bowiem komedia okazała się trzecim najpopularniejszym filmem 1961 roku. "Żona dla Australijczyka" odniosła nieco mniejszy sukces i dziś, pomimo pewnego sentymentu do tej lekkiej, nieco romantycznej komedii, nie jest to film uznawany za jeden z ważniejszych w filmografii reżysera. A już na pewno o filmach z lat 60. nie powiemy, że to "kwintesencja Barei". Jego mistrzostwo w wyłapywaniu PRL-owskich absurdów miało się ujawnić w kolejnej dekadzie.

"Mąż swojej żony"
"Mąż swojej żony" © Materiały prasowe

Kroniki absurdów

Stanisław Bareja jest powszechnie uznawany za "kronikarza absurdów" PRL-u. W swoich filmach z ironią i sarkazmem ukazywał groteskową rzeczywistość epoki socjalizmu. Jego twórczość, szczególnie w latach 70. i 80., coraz wyraźniej i ostrzej biurokratyczną opieszałość, cwaniactwo, braki w zaopatrzeniu, wszechobecną propagandę sukcesu, patologie społeczne, układy na wyższych szczeblach i niekompetencje tych, którzy mają władzę (od milicji przez "dyrektorów z zawodu").

Filmy takie jak "Poszukiwany, poszukiwana" z 1973, "Nie ma róży bez ognia" z 1974 roku, "Brunet wieczorową porą" z roku 1976, "Co mi zrobisz jak mnie złapiesz" 1978, "Miś" z 1980 czy kultowy serial "Alternatywy 4" z 1983 (premiera telewizyjna w 1986) stały się swoistymi dokumentami epoki.

Pokazywały codzienność PRL-u w krzywym zwierciadle, wytykając niedoskonałość systemu, który przecież miał być bez zarzutu. Ludzie nie tylko mogli identyfikować się z bohaterami, ale też – oglądając filmy Barei – mogli myśleć, że to nie oni zwariowali, tylko rzeczywistość była absurdalna do granic. Poza tym, komedie Barei były fantastycznie napisane (błyskotliwe dialogi i szereg tekstów, które weszły do codziennego języka Polaków), świetnie wyreżyserowane i po mistrzowsku zagrane. Z Bareją współpracowała cała plejada polskich gwiazd – crème de la crème: Krzysztof Kowalewski, Wojciech Pokora, Roman Wilhelmi, Janusz Gajos, Wiesław Gołas, Bożena Dykiel, Zofia Czerwińska, Jerzy Dobrowolski, Stanisław Tym i wiele innych znakomitości.

"Poszukiwany, poszukiwana"
"Poszukiwany, poszukiwana" © Materiały prasowe

Widzowie odbierali filmy Barei z dużym entuzjazmem. Cenzorzy za nim nie szaleli. A cóż ich tak irytowało? Może surrealistyczne przedstawienie polskich realiów? Błyskotliwa krytyka piętrzących się nonsensów? Ale Mistrz niczego nie wymyślał. Obserwował, doświadczał. Żona reżysera, Hanna Kotkowska-Bareja wspominała: "Zawsze najbardziej inspirowała go rzeczywistość (...), w jego filmach znalazły się więc fragmenty naszego życia - miejsca, sytuacje, wydarzenia, często też przedmioty". Tym gorzej. Może byłoby lepiej, gdyby po prostu miał bujną wyobraźnię? Jego filmy albo trafiały na półki, albo zastawały okrojone. A mimo poszatkowania nadal bawiły.

Krytycy i środowiska artystyczne początkowo nie traktowały twórczości Barei poważnie. Pojawiło się nawet określenie "bareizm" (wyszło to w latach 60. od Kazimierza Kutza), które miało wydźwięk pejoratywny i oznaczało kicz czy tandetę. Jednak z czasem pojęcie ewoluowało. Dziś "bareizm" to synonim czegoś tak absurdalnego, jakby żywcem wyjętego z komedii Stanisława Barei.

Po śmierci Barei jego filmy zyskały powszechne uznanie. Nawet krytycy, którzy byli, delikatnie mówiąc, sceptyczni, nagle przeżyli olśnienie i docenili mistrzowskie milowe karykatury.

Stanisław Bareja kontra socjalizm

Reżyser odważnie krytykował socjalistyczne realia w swoich komediach. Zresztą powiedział kiedyś: "Chyba w ogóle dlatego zostałem reżyserem, by móc robić komedie". A że komedie pełne z życia wziętych absurdów – to już inna kwestia. Jednak poza planem filmowym nie stawał się pokornym obywatelem Polski Ludowej.

Od początku kariery był z socjalistycznym systemem na bakier. Kłopoty zaczęły się, gdy był jeszcze studentem łódzkiej Szkoły Filmowej. W epoce stalinowskiej studenci zobowiązani byli do corocznego udziału w "ochotniczym" marszobiegu. Podczas jednej z takich imprez Bareja wraz z kolegą Janem Łomnickim zdecydowali się na skrócenie trasy przez las. Zostali jednak zauważeni, a jeden z kolegów – najwidoczniej doskonale rozumiejący specyfikę tamtych czasów – od razu na nich doniósł. Sprawa była poważna. Incydent omal nie skończył się relegowaniem Barei i Łomnickiego z uczelni.

Również praca nad wspomnianą już etiudą dyplomową wiązała się z pewnymi "systemowymi" komplikacjami. Film "Gorejące czapki" był satyryczną krytyką korupcji i nadużyć władzy przez funkcjonariuszy systemu. Tematyka ta okazała się zbyt kontrowersyjna jak na lata 50. W rezultacie Bareja zakończył studia bez obrony pracy magisterskiej. Jednak, jak wiadomo, co się odwlecze, to nie uciecze.

W każdym razie z socjalizmem jako takim, a tym bardziej z socjalistyczną biurokracją, cenzurą i PRL-owskim zakłamaniem było Barei nie po drodze. Zaangażowanie w działania opozycyjne rozpoczął w 1977 roku, podczas pobytu w Paryżu, przy okazji zdjęć do komedii "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz". Z tej podróży przywiózł do kraju ponad sto publikacji wydanych przez paryską "Kulturę".

Systematycznie przewoził z zagranicy publikacje, które z pewnością wzbudziłyby zainteresowanie polskich władz, a ich posiadanie mogłoby ściągnąć na Bareję kłopoty. Reżyser nawiązał współpracę z Komitetem Samoobrony Społecznej KOR-u, a następnie wstąpił do szeregów NSZZ "Solidarność". Najbardziej odważnym przedsięwzięciem Barei w roli opozycjonisty było przemycenie powielacza offsetowego na dachu fiata 126p – na potrzeby konspiracyjnego wydawnictwa.

Stanisław Bareja nie dożył momentu, kiedy Joanna Szczepkowska z uśmiechem na twarzy obwieściła koniec komunizmu. Reżyser, dziś uważany za jednego z najważniejszych w historii polskiej kultury, zmarł nagle, 14 czerwca 1987 roku w Essen.

Sekta i "Syreny" wśród hitów Netfliksa, mocne sceny w "I tak po prostu", genialne "Mountainhead" i wielka wojna gigantów w kinach. Co dzieje się w "Mission Impossible" i ile tam Marcina Dorocińskiego? O tym w nowym Clickbaicie. Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Mountainboard czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej:

Źródło artykułu: Magda Kosinska-Krol

Wybrane dla Ciebie

Czy to ptak? Czy samolot? Czy dobry film? Nie, to Superman!
Czy to ptak? Czy samolot? Czy dobry film? Nie, to Superman!
Potrafi się "wyłączyć". Sandra Drzymalska o intymnych scenach
Potrafi się "wyłączyć". Sandra Drzymalska o intymnych scenach
Nowy "Superman" podbija kina. Rekordowe wyniki i entuzjastyczne recenzje
Nowy "Superman" podbija kina. Rekordowe wyniki i entuzjastyczne recenzje
Ujawniono zarobki. Filmowy Superman wcale nie dostał najwięcej!
Ujawniono zarobki. Filmowy Superman wcale nie dostał najwięcej!
"Wołyń" Smarzowskiego był jak kij wsadzony w mrowisko. Ukraińcy nie chcieli go oglądać
"Wołyń" Smarzowskiego był jak kij wsadzony w mrowisko. Ukraińcy nie chcieli go oglądać
Geniusz czy tyran? Mroczne oblicze reżysera
Geniusz czy tyran? Mroczne oblicze reżysera
Teściowa obwiniała ją o śmierć własnego syna. Halama wspominała: "Ty mi zabrałaś syna – ja zabiorę tobie"
Teściowa obwiniała ją o śmierć własnego syna. Halama wspominała: "Ty mi zabrałaś syna – ja zabiorę tobie"
I piwo, i bank. Reklamy Bogusława Lindy pod lupą
I piwo, i bank. Reklamy Bogusława Lindy pod lupą
Nie hamowała się. Rzuciła wiązankę bluzg do fotografów
Nie hamowała się. Rzuciła wiązankę bluzg do fotografów
"Uwierz w ducha" kończy 35 lat. Nikt nie przewidywał tak spektakularnego wyniku
"Uwierz w ducha" kończy 35 lat. Nikt nie przewidywał tak spektakularnego wyniku
Rola, która zmieniła wszystko. Droga Harrisona Forda na szczyt
Rola, która zmieniła wszystko. Droga Harrisona Forda na szczyt
Bije rekordy box office. Jeszcze kilka milionów i Brad może otwierać szampana
Bije rekordy box office. Jeszcze kilka milionów i Brad może otwierać szampana