Lanthimos znów bawi się dobrze i wbrew zasadom. "Rodzaje życzliwości" dzielą publiczność [RECENZJA]
Po oscarowym tournée Yorgos Lanthimos wraca do stylu, którym bardziej zjednał sobie canneńską publiczność. W "Rodzajach życzliwości" serwuje nam trzy krwiste historie o upokorzeniach, kontroli i czym sobie jeszcze wymyślicie. Grek prowokuje i wrzuca widza w świat absurdu. Nie wszystkim się podoba, ale to nic złego.
Dwoma poprzednimi filmami Yorgos Lanthimos zadomowił się w Hollywood. "Faworyta" i "Biedne istoty" przyniosły mu nominacje do Oscara za najlepszy film oraz reżyserię. Grek postanowił więc wykręcić numer do swojego rodaka Efthymisa Filippoua z pytaniem: "Hej, pamiętasz stare dobre czasy, kiedy robiliśmy dziwne rzeczy?". To właśnie z tym scenarzystą napisał "Kła", "Alpy", "The Lobster", "Zabicie świętego jelenia" oraz krótkometrażowy "Nimic".
Widzowie nieznający wcześniejszej twórczości Lanthimosa mogli poczuć się nieco zdezorientowani na seansie "Rodzajów życzliwości". Zaledwie kilka miesięcy po "Biednych istotach" na ekranie znów zobaczą Emmę Stone i Willema Dafoe, ale tym razem w znacznie mniej wygodnej i zdyscyplinowanej formie.
Rodzaje kontroli
W najnowszym filmie Lanthimos pokazuje nam trzy pozornie niezwiązane ze sobą nowele. W każdej przyglądamy się różnym formom dominacji oraz uzależnienia, co oczywiście przywodzi na myśl odmieniany dziś przez wszystkie przypadki termin "toksyczna relacja". Wszystko to podane w absurdalnej formie i podlane czarnym humorem. Mamy menadżera Roberta, który całkowicie poddał się swojemu szefowi. Raymond wybrał mu dietę, fryzurę, dom i żonę. Poinstruował go, kiedy może uprawiać z nią seks i zabronił posiadania dzieci. Pilnuje, czy Robert przeczytał do końca "Annę Kareninę". W nagrodę dostaje zniszczoną rakietę Johna McEnroe’a i kask Aytrona Senny.
Ten sprzeciwia się przełożonemu dopiero wtedy, gdy ma doprowadzić do wypadku samochodowego, w którym może zginąć nieznajomy. Raymond rozstaje się więc z podwładnym. Wkrótce Robert wpada w obsesję i chce zrobić wszystko, by wrócić do łask szefa.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz też: "Szadź". Maciej Stuhr w scenie w szpitalu psychiatrycznym
Później jest tylko dziwniej. Poznajemy historię policjanta Daniela, którego żona zaginęła na morzu w trakcie badań. Odnalezienie Liz jednak go nie cieszy. Uważa, że kobieta, która wróciła do domu, nie jest jego ukochaną. Zauważa, że w przeszłości miała inne stopy. Pogrążający się w paranoi funkcjonariusz przekonuje ją do coraz bardziej makabrycznych gestów, by udowodniła swoją miłość.
I wreszcie opowieść o Andrew i Emily, członkach sekty poszukującej kobiety zdolnej budzić zmarłych. Przywódcy pseudoreligijnej społeczności Omi i Aka poją wyznawców swoimi łzami oraz nagradzają seksem. Stawiają im surowe wymagania, a gdy sytuacja tego wymaga, gotują ich w saunie.
Mamy więc w "Rodzajach życzliwości" najróżniejsze formy kontroli, dziwne okrucieństwo i serie upokorzeń, co przypomina o "Kle" z 2009 roku. W nagrodzonym w Cannes filmie Lanthimosa despotyczni rodzice postanawiają za pomocą manipulacji więzić dzieci w domu. Natomiast czający się w mieszkaniach, budowany podczas codziennych czynności strach o utratę tożsamości i bycie zastąpionym przez inną osobę to motyw znany choćby z krótkiego metrażu Greków "Nimic".
Rodzaje interpretacji
Choć po "Biednych istotach" możemy czuć się nieco skołowani, zwłaszcza że "Rodzaje życzliwości" to – wbrew pozorom – film wprowadzający przede wszystkim dyskomfort, oglądanie takiego Lanthimosa jest wygodne. Możemy się zastanawiać, o co tak naprawdę chodziło greckiemu reżyserowi, ale to od nas zależy, jak głęboko wejdziemy w historię i nikt nam nie zarzuci, że czegoś nie zrozumieliśmy.
Możemy za to świetnie się bawić, dyskutując, czy nowele w drastyczny sposób wyśmiewają toksyczne relacje, wypranych z osobowości pracowników korporacji, medycynę alternatywną, pseudoreligie, duchowych guru, życie opisywane w poradnikach… Powinniśmy przynajmniej spróbować, bo po "Rodzajach życzliwości" widać, że Lanthimos bawił się bardzo dobrze. Założyłbym, że lepiej niż przy "Biednych istotach".
Po napisach
Jest jeszcze jeden powód, dla którego warto iść na "Rodzaje życzliwości". To Jesse Plemons ("Civil War", "Czas krwawego księżyca"), który wreszcie gra pierwsze skrzypce i w każdej z trzech ról jest bardzo dobry. Z naturalnością przychodzą mu sceny wywołujące śmiech (czasem nerwowy), niezręczność czy dyskomfort. W duecie z Emmą Stone wypada przekonująco, co cieszy, ponieważ ta para pojawi się w kolejnym filmie Lanthimosa "Bugonia" już w następnym roku.
Z "Rodzajami życzliwości" jest jak ze scenami po napisach. Ludzie raczej nie będą do nich wracali, niektórzy nawet nie dotrwają do końca. Jednak oglądanie tego filmu może sprawić radość. Wystarczy, że przyjmiecie zasady reżysera, który najwyraźniej już nie musi niczego udowadniać. "Rodzaje życzliwości" nie otrą się o Oscary, ale warto zaznaczyć, że Plemons za swoją rolę dostał Złotą Palmę dla Najlepszego aktora. Być może Lanthimos potrzebował tej antologii bardziej niż widzowie, by nie zamknąć się w hollywoodzkiej bańce, w której nie ma miejsca na kły.