Sam Worthington czuje się spełniony zawodowo. Trudne początki nauczyły go ciężkiej pracy
Sam Worthington, urodzony 2 sierpnia 1976 r., wcześnie opuścił ojczystą Anglię i wraz z rodziną przeniósł się do Australii. Tam też zaczął uczęszczać do college'u, jednak przyznawał, że był wyjątkowo leniwym uczniem i zupełnie nie przykładał się do nauki. Wreszcie, ku rozpaczy swoich rodziców, postanowił rzucić szkołę.
Jego ojciec, chcąc uświadomić synowi, jak ważne jest wykształcenie i zdobycie uczciwej pracy, postanowił zafundować mu prawdziwą lekcję życia. Wręczył nastolatkowi 400 dolarów i wysłał go na drugi koniec kraju, mówiąc, że musi zarobić sobie na powrót do domu. Worthington imał się różnych zajęć - najczęściej dorabiał jako murarz na placach budowy. A potem, ku swojemu zaskoczeniu, został przyjęty do szkoły aktorskiej, co kompletnie zmieniło całe jego życie.
Na progu sławy
Podobno Worthington zgłosił się na egzamin do National Institute of Dramatic Art w Sydney wyłącznie po to, by okazać wsparcie swojej ówczesnej dziewczynie, która marzyła o aktorskiej karierze. Los okazał się przewrotny - ona odpadła, a on zachwycił komisję na tyle, że jego nazwisko znalazło się na liście przyjętych.
Uznanie krytyki i swoją pierwszą nagrodę zdobył za udział w niezależnym australijskim filmie "Salto" w 2004 r. Aktor nie mógł jednak w pełni cieszyć się tym sukcesem - wspominał, że miał ogromne problemy finansowe. Za ostatnie pieniądze kupił poobijaną Toyotę Coronę, w której zamieszkał, ponieważ nie było go stać na wynajęcie pokoju.
Przełom w karierze
Jego sytuacja zmieniła się, gdy opuścił Australię i przeniósł się do Ameryki. Po drodze poniósł wprawdzie kilka porażek - nie dostał na przykład wymarzonej roli Jamesa Bonda, która powędrowała do Daniela Craiga - ale zaraz potem James Cameron obsadził go w swoim hitowym "Avatarze". Rola Jake'a Sully'ego przyniosła Worthingtonowi ogromną popularność i sprawiła, że nie musiał już obawiać się ani o pieniądze, ani o dalsze angaże.
- Cameron wie, że kręcenie filmu to wspólny wysiłek reżysera i aktorów. Świetnie nam się razem pracowało - wspominał. Dlatego po latach bez wahania przyjął kolejną propozycję Camerona i obecnie gra na planie "Avatara 2".
Krytyczny wobec siebie
Zaraz po "Avatarze" Worthington trafił na plan "Terminator - Ocalenie", a rok później został Perseuszem w "Starciu tytanów".
- Nie byłem z siebie zadowolony - twierdził jednak. - Ten film był pozbawiony wyrazu, a ja grałem ogolonego na łyso zabijakę.
Dlatego też ucieszył się, gdy usłyszał, że reżyser chce nakręcić drugą część, "Gniew tytanów".
- Chciałem zagrać kogoś, kto budzi empatię widzów, a nie zwykłego bohatera kina akcji - mówił. - Dziś mam znacznie więcej do powiedzenia jako aktor i staram się naprawiać błędy, które popełniłem wcześniej.
Chciałby zagrać amanta
Worthington sprawnie lawiruje między blockbusterami a filmami niezależnymi czy produkcjami telewizyjnymi.
- Występuję w takich rzeczach, które sam chętnie bym obejrzał. Jeśli historia jest ciekawa i uważam, że zainteresuje innych, zgadzam się zagrać - mówił.
Śmieje się, że jedyne, czego mu brakuje, to propozycji zagrania w komedii romantycznej.
- Nie proponują mi ról w romansach. Prosiłem agenta, żeby załatwił mi jakąś komedię, musical. Podejrzewam, że to kwestia mojej fryzury. Ale nic z tego, nawet kiedy zapuściłem włosy, nadal nikt nie widzi mnie w roli amanta...