"Samba": Francja ziemią obiecaną? - wywiad z Olivierem Nakache
Po niesamowitym sukcesie *"Nietykalnych", francuski duet reżyserski stworzył kolejny obraz poruszający istotne kwestie, których ciężar łagodzą komediowe wtręty. Wcześniej zmierzyli się z tematem niepełnosprawnoci, teraz opowiadają o sytuacji nielegalnych imigrantów w Paryżu. O "Sambie" opowiedział Olivier Nakache, jeden z dwóch twórców dzieła.*
"Samba" porusza problem imigrantów we Francji. Jak oceniasz politykę państwa w tej sprawie?
To bardzo złożona sprawa, z którą rząd nic nie robi, bez względu na to czy u władzy jest akurat lewica czy też prawica. W żadnym z wypadków nie da się zaobserwować, aby było więcej przykładów nadawania obywatelstwa. Owszem, są uchwalane ustawy i rozporządzenia, które jednak nie przynoszą żadnych widocznych zmian. W swoim filmie chcemy pokazać osoby żyjące na marginesie społeczeństwa, ukazać problem przez pryzmat ludzi z krwi i kości, którzy na co dzień jawią się tylko jako figury bez tożsamości. Cała przeszłość Francji jest naznaczona historią migracji – nasze społeczeństwo jest wielokulturowe, gdyż państwo od zawsze przyciągało przedstawicieli różnych populacji obietnicą pracy i stabilizacji. To trwa zresztą do dnia dzisiejszego, dlatego „Samba” jest dla nas tak ważna, jest nam bardzo bliskim filmem. Już wielu reżyserów starało się oddać w swojej twórczości te dramaty, chcieliśmy jednak podjąć swoją własną próbę.
Konieczność ciągłej zmiany dokumentów, a co za tym idzie osobowości, sprawia, że główny bohater – Samba, traci samego siebie. Polityka utrudnia mu też tak zwyczajne, ludzkie rzeczy, jak stworzenie związku, bo w każdej chwili może zostać deportowany.
To prawdziwy paradoks, bo żeby zaistnieć, bohater musi zatrzeć swój ślad. O tym też mówi na koniec filmu, kiedy odmawia przyjęcia papierów Jonasza, bo, jak uważa, w końcu zapomni kim jest naprawdę. Przeżywa rodzaj wypalenia, innego niż to, które dotyka bohaterkę graną przez Charlotte Gainsbourg, ale obie postaci nie wiedzą już kim są. Tym samym „Samba” wyrasta na film mówiący o tożsamości. Takich osób, jak tytułowy bohater, grany przez Omara Sy’a, jest w Paryżu tysiące. Opuszczają oni swoją rodzinę i całe dotychczasowe życie, by wyjechać w inne miejsce i co tam zastają? Biedę i rozpacz. Film wyświetlaliśmy również wśród imigrantów i budził ogromne emocje. Niektórzy na tyle utożsamiali się z opowiedzianą historią, że uznawali ją za w pełni autentyczną. Podchodzili do nas i mówili, że na własne oczy widzieli Sambę. Mamy nadzieję, choć nie jesteśmy też naiwni, że naszym filmem chociaż w części uda nam się zburzyć pewne stereotypy i zmienić spojrzenie innych na imigrantów.
Restrykcje państwa wobec imigrantów są w filmie bardzo skrajne - obławy, ograniczanie wolności. Przypomina to trochę znane z historii dręczenie ludności żydowskiej.
Rzeczywistość potrafi być pełna absurdów. Wszystko to co pokazaliśmy w filmie ma swoje odbicie w prawdziwym życiu, ot choćby sposób poruszania się Omara ze spuszczoną głową, tak aby jak najmniej rzucać się w oczy. To właśnie dlatego jego wujek mówi mu, żeby nigdy nie jeździł bez biletu, czy też żeby nie chodził wieczorami do barów, bo są tacy, którzy przez takie błahostki musieli opuścić Francję. To jedna wielka paranoja, ale tak właśnie wygląda życie w Paryżu na nielegalnych papierach.
Ataku na redakcję „Charlie Hebdo” dokonali Francuzi, jednak gdyby państwo otworzyło się na imigrantów, „ośmieleni” wspomnianym aktem terroru islamiści, mogliby dokonać podobnej zbrodni.
Osoby takie jak Samba przyjeżdżają do Francji w celu znalezienia pracy, a nie siania zamieszania. Nie widzę większego związku między tym co się wydarzyło, a kwestią imigrantów. Punkty styczne można odnaleźć jedynie w pokoleniu rodziców tych drani, bo to oni napłynęli do Francji z różnych zakątków świata.
Czy mimo wszystko, teraz, już po francuskich zamachach inaczej przedstawilibyście problem poruszany w "Sambie"?
Nie sądzę. Dla mnie to są odmienne dramaty. Naszą tezę o nieszkodliwości imigrantów potwierdza przykład Lassana Bathily. Ten 24-letni muzułmanin ukrył w chłodni 15 klientów sklepu koszernego, w którym doszło do strzelaniny. Uratował im życie. Słusznie okrzyknięto go bohaterem, a w nagrodę rząd obdarował go obywatelstwem.
"Samba" to nie tylko problem imigrantów, ale też wielkich korporacji, które są w stanie wypalić zawodowo człowieka i pozbawić go szczęścia.
Na początku nasz film chcieliśmy nazwać „Burnout” (wypalenie), bo poruszamy również tę kwestię. „Samba” tak naprawdę kręci się właśnie wokół tematu świata pracy, który łączy bohaterów. Głównym problemem postaci Omara jest zatrudnienie, ale tak też jest z Alice graną przez Charlotte Gainsbourg, która ma dość funkcjonowania w strukturach korporacji i ucieka do bycia wolontariuszką pomagającą imigrantom. Przed kręceniem filmu spotkaliśmy się z jednym z terapeutów. Wyznał nam, że bardzo często osobom cierpiącym na wypalenie zawodowe doradza się zaangażowanie w pracę wolontariuszy. Pomysł ten przelaliśmy na naszą bohaterkę.
Zawsze staracie się poruszać ważne problemy. Mimo że kwestia imigrantów, czy tak jak w „Nietykalnych” niepełnosprawności, są powszechnie znane, to w dalszym ciągu nie wszyscy zwracają na nie uwagę. Czy zatem korzystanie z elementów komedii to sposób, by przyciągnąć masowego widza, by ten mógł zapoznać się z tą problematyką?
Robimy filmy, które sami chcielibyśmy zobaczyć. Nasz styl można określić jako mieszankę kina autorskiego z kinem popularnym. Chcemy podejść do ważnego tematu zachowując przy tym naszą stylistykę. Cała trudność polega jedynie na tym, żeby znaleźć równowagę pomiędzy tym co śmieszne, a tym co poważne. Zależało nam, aby tak poprowadzić sceny dramatyczne, aby w swojej wymowie i przesłaniu niczego nie traciły w zderzeniu z tymi komediowymi. To jest bardzo francuski zabieg, który przewija się przez całą historię naszej kinematografii. Wydarzenia z Paryża w redakcji „Charlie Hebdo”, można porównać do zadania silnego ciosu francuskiemu DNA. My, jako naród, zawsze krytykowaliśmy poprzez humor.
Czy czuliście presję związaną z waszym nowym filmem po tak dużym sukcesie "Nietykalnych"?
Wiedzieliśmy, że będziemy obserwowani przez media. Ustaliśmy sobie regułę, że musimy być dumni z tego filmu, bo inaczej nie ma sensu go nikomu prezentować. Oczywiście nie mogliśmy też się skupiać wyłącznie na tym, aby osiągnąć sukces komercyjny, nie o to chodzi w sztuce.
Praca w duecie wymaga pójścia na ustępstwa i kompromisy. Czy zdarzają wam się nieporozumienia dotyczące waszych artystycznych wizji?
Jeżeli byłoby ich dużo, to nie moglibyśmy pracować razem przez te 20 lat. Pojawia się dyskusja i wymiana zdań, z których rodzą się pomysły na filmy, ale nie ma między nami tarć. Nasza siła tkwi w tym wzajemnym odbijaniu piłeczki między sobą, co też świetnie sprawdza się w pracy z Omarem. Rzucamy jakimś pomysłem, trafia on do Omara, który to odgrywa, a to wywołuje kolejną inspirację, którą przekuwamy w konkretną scenę. Cały czas staramy się zaskakiwać siebie nawzajem. Nawet jeśli piszemy, to robimy to naprzeciwko siebie. Jak skończę dany fragment tekstu, to wysyłam go od razu do Erica (Toledano – przyp. red.). Czekam na jego reakcję i jeśli się śmieje, to wiem, że dobrze wykonałem swoją pracę.
To już czwarty film pełnometrażowy, w którym obsadzacie Omara Sy’a. Co jest takiego wyjątkowego w tym aktorze?
To po prostu najlepszy aktor na świecie. Jest naszym przedłużeniem na planie filmowym. Ilekroć piszemy dialogi na etapie powstawania scenariusza od razu słyszymy w głowie kwestie wygłaszane jego głosem.
Począwszy od „Nietykalnych” zyskaliście naprawdę duży rozgłos. Czy myśleliście, aby zapukać do bram Hollywood i nakręcić film anglojęzyczny?
Ta myśl chodzi nam po głowie od jakiegoś czasu. Z ochotą wyreżyserowałbym film, w którym grają zarówno francuscy, jak i amerykańscy aktorzy. Musimy jednak znaleźć odpowiedni moment na zrealizowanie tego pomysłu, potrzebujemy wewnętrznego przekonania, że właśnie nastał ten moment. Póki co zostaje nam cieszyć się ukończeniem „Samby”, dopiero za jakiś czas będziemy obmyślać kolejne kroki. To już nasze piąte dzieło, może to najwyższy czas, aby rozważyć rozpoczęcie nowego etapu w naszej twórczości?