"Scenariusz na miłość": Pierwszy w historii Oscar otrzymany przez pomyłkę?
Pierwszy w historii Oscar otrzymany przez pomyłkę, rywalizacja z Madonną i wyśmianie „Listy Schindlera”! Co jeszcze ukrywa Marisa Tomei, gwiazda komedii „Scenariusz na miłość”?
21.11.2014 16:15
W przeddzień 50. urodzin Marisa Tomei w niczym nie przypomina rozwydrzonej gwiazdy, która w połowie lat dziewięćdziesiątych doprowadzała do stanu wrzenia media i kolegów z planu. Dziś aktorka, której zarzucano naprawdę wiele – nawet to, że Oscara (za „Mój kuzyn Vinny”) dostała… przez pomyłkę, patrzy na świat inaczej. Pogodzona ze sobą i Hollywood, święci triumfy na Broadwayu. Do kin zaś właśnie wszedł jej najnowszy film, romantyczna i pełna humoru komedia „Scenariusz na miłość”, w której występuje obok Hugh Granta.
Kłótnie z reżyserami i ekipą, wywiady, na które przychodziła w towarzystwie pięciu osób. Lub nie przychodziła wcale. Wyniosłość, opryskliwość, buta, niechęć do improwizacji, narzekanie, na co tylko się da – od cateringu po pogodę. Wszystko to sprawiło, że pracę z Marisą Tomei traktowano przed laty w branży jak zło konieczne.
Na jej obronę przemawiało właściwie tylko to, że – jak nikt w Hollywood – z gracją potrafiła wcielać się w postacie zabawnych emigrantek i sympatycznych dziewcząt z sąsiedztwa, uroczo zaciągających egzotycznym akcentem. „Ludzie cały czas podchodzili do mnie i chcieli rozmawiać po włosku. Jakby myśleli, że skoro płynie we mnie nieco włoskiej krwi, to od razu muszę być poliglotką” – irytowała się w 1994 roku. Nie zmieniało to faktu, że w castingach do rzeczonych ról okazywała się lepsza od samej Madonny, skutecznie blokując kinowe zapędy ikony pop. „Przynajmniej miałyśmy w tym względzie remis. Ona uprzedziła mnie w planach wielkiej trasy koncertowej, z mnóstwem strojów, peruk, kleju i spoconych mięśniaków na scenie” – droczyła się Tomei.
A świat nie pozostawał jej dłużny. Koledzy z teatru ironizowali, że ma w kontrakcie zapis mówiący, że trzeba ją tytułować „Zdobywczyni Nagrody Akademii Marisa Tomei”. Ktoś inny szydził, że odrzuciła rolę w „Liście Schindlera”, bo propozycja Spielberga wymagała przybrania na wadze i zagrania niesympatycznej postaci. Najbardziej zdumiewała jednak utrwalana przez lata pogłoska, że Oscara za „Mój kuzyn Vinny” Tomei otrzymała przez pomyłkę – z winy przejęzyczenia prowadzącego. Chociaż plotkę tę oficjalnie zdementowała czuwająca nad oscarową galą firma Price Waterhouse, jej echa powracają nawet współcześnie.
Dwadzieścia lat po premierze „Kuzyna Vinny’ego” aktorka w niczym nie przypomina dawnej siebie. Odważniej dobiera swoje role. Na próbach okazuje wiele pokory, nie boi się wyzwań i improwizacji. Na wywiady przychodzi przygotowana, uśmiechnięta i już nie zdarza się jej (jak w przeszłości) podjadać z talerzy swych rozmówców. „W końcu zrozumiałam, o co chodziło Marylin Monroe, kiedy mówiła, że w Hollywood za pocałunek płacą tysiące dolarów, a za duszę tylko 50 centów” – mówi. „Nie mam już dwudziestu lat i pewne rzeczy zaczynam widzieć zupełnie inaczej. Nauczyłam się pokory. Jak to powiedziała kiedyś Cate Blanchett – ‘świat się kręci, a my razem z nim’. Grunt to znaleźć swój bezpieczny środek” – deklaruje gwiazda „Scenariusza na miłość”.
15 lat temu scenarzysta Keith Michaels (Grant) miał świat u stóp. Dowcipny, seksowny i rozchwytywany laureat najbardziej pożądanej filmowej nagrody świata – Oscara. Teraz jest spłukany, rozwiedziony i cierpi na chroniczny kryzys twórczy. Jedyne, co mu zostało z czasów chwały, to zawyżone poczucie własnej wartości. Z nadzieją na zarobienie łatwych pieniędzy, przyjmuje ofertę poprowadzenia kursu pisania scenariuszy na niewielkiej uczelni. Selekcja na zajęcia, prowadzona osobiście przez „profesora”, opiera się na prostych zasadach – przyjęte zostają tylko ładne kobiety i brzydcy mężczyźni. Jednak wkrótce Keith, czarujący kursantki swoją hollywoodzką przeszłością, sam ulegnie czarowi jednej z nich (Marisa Tomei).