"Spider-Man: Homecoming" - kino nowej przygody [RECENZJA]
Wielu na tym filmie już od dawna wieszało psy, przekonując, że to po prostu nie może się udać. Raz, że kino superbohaterskie zaczęło powoli zjadać własny ogon, bo w parze z ilością niestety nie zawsze idzie jakość, dwa, że za kamerą stanął reżyser w zasadzie bez poważniejszego dorobku. Bo trudno za taki uznać horror "Klaun" czy skądinąd nieźle przyjęty niezależny thriller "Cop Car". Jon Watts może jednak służyć za sztandarowy przykład tego, że czasem warto wyjść poza producencką strefę komfortu i postawić na niezgraną kartę. Zupełnie niespodziewanie można trafić na Jokera.
"Spider-Man: Homecoming" zaskakuje, pozytywnie rzecz jasna, niemal na każdej płaszczyźnie. Począwszy od samego konceptu, który daleki chyba jest od tego, jak ten film sobie wyobrażano, po wcielającego się w główną rolę Toma Hollanda. Może w tym przypadku poprzeczka nie była zawieszona aż tak wysoko, jak chociażby przy postaci Batmana (myślę o Michaelu Keatonie i Christianie Bale’u), ale młody Brytyjczyk bije na głowę zarówno Tobey Maguire’a, jak i Andrew Garfielda. Swoje drugie spotkanie z postacią Człowieka-Pająka zaczyna tam, gdzie zakończył poprzednie, w "Kapitanie Ameryka: Wojnie bohaterów". Po udanej misji aspiruje, by na stałe zasilić szeregi Avengersów, wciąż wyczekując upragnionego telefonu od Tony’ego Starka. Problem w tym, że ten swojego podopiecznego najwyraźniej ignoruje.
Skoro nie można ratować świata, trzeba ratować dzielnicę. Nic prostszego. A że i w wymiarze lokalnym można zabłysnąć, przekonuje się z chwilą, gdy do gry wchodzi wspomniany już Michael Keaton, w roli mającej zaskakująco wiele wspólnego z "Birdmanem". Jest tu czarnym charakterem, którego paradoksalnie jesteśmy w stanie zrozumieć, a nawet z nim do pewnego stopnia sympatyzować. W końcu jego niecne uczynki, to nie żadne "widzimisię", a gniew bezrobotnego i dowód na to, jak wiele jest w stanie zrobić mężczyzna, by chronić własną rodzinę.
Wartości rodzinne i relacje z bliskimi to zresztą ważne aspekty nowego "Spider-Mana". Filmu, który zamiast przedstawiania po raz wtóry doskonale znanej historii genezy bohatera, skupia się na oswajaniu osobliwych talentów, a przede wszystkim dorastaniu młodego protagonisty. Szkolnych utarczkach z bardziej popularnymi uczniami, pierwszych sympatiach czy składaniu z najlepszym kumplem Gwiazdy Śmierci z klocków lego. "Ludzki" wymiar filmu Jona Wattsa, przywołujący na myśl coming-of-age movies spod znaku Richarda Linklatera, to chyba najmocniejsza strona "Spider-Man: Homecming". Bo choć Peterowi Parkerowi towarzyszą nieco inne motywacje, na co dzień jest normalnym nastolatkiem, który zmaga się z dobrze znanymi każdemu problemami. Nie ma tu jednak czasu na nudę, bo balans między młodzieżową obyczajówką a rozrywką wyważony jest bezbłędnie. Jeżeli ktoś zwątpił w kino superbohaterskie, po projekcji filmu Jona Wattsa odzyska wiarę. Jeżeli nie, tylko się w niej umocni.
*Ocena: 8/10 *