Stara maleńka
Wiele aktorek boi się ryzykować. Przedkładają ulotne fizyczne piękno i gładki medialny wizerunek nad aktorskie wyzwania, pozostają w szufladce płytkiej i powierzchownej komercji. Być może to właśnie różni celebrytki od prawdziwych gwiazd. Bo *Charlize Theron jakoś udaje się grać role trudne i wymagające a jednocześnie pozostawać ikoną ponadczasowego piękna. Aktorka, która 9 lat temu wcieliła się w odpychającego potwora, czyli morderczynię Aileen Wuornos, jakiś czas później została twarzą perfum J'adore Dior, a w reklamówkach stylizowana jest na grecką boginię. W “Kobiecie na skraju dojrzałości” po raz kolejny odważnie reinterpretuje pojęcie brzydoty.*
Akcja rusza, gdy Mavis Gary (Theron), ghostwriterka niegdyś modnej, a obecnie dobiegającej końca serii młodzieżowych książek odkrywa, że jej dawny ukochany ma żonę i dziecko, a do tego utrzymuje, że jest szczęśliwy. Zgodnie ze starym jak świat schematem, zakazany owoc nagle staje się niezwykle kuszący. Mavis uznaje, że Buddy (Patrick Wilson) należy do niej i czas załatwić sprawy po swojemu. Czyli odbić go jego prowincjonalnej żonce, wyzwolić z kieratu pieluch i nocnego wstawania, pokazać wielkomiejski świat. Mavis wsiada w auto i wyrusza do znienawidzonego rodzinnego miasteczka. Widz ma jednocześnie wrażenie, że cała ta narracja to jedynie pretekst, a bohaterka pragnie wrócić do ostatniego momentu w swoim życiu, kiedy czuła, że ma je pod kontrolą, kiedy wiedziała jeszcze, kim jest.
Ten, kto kojarzy stylDiablo Cody, domyśla się, że film Jasona Reitmana nie może być zwyczajną komedią. Za scenariusz do jego „Juno”, które niezwykle efektywnie łączyło humor z dramatem i ironią, dostała Oscara. Sama nazywa siebie „Margaret Mead seksu”, słynie z obyczajowej bezkompromisowości i zamiłowania do „wysokiego kampu”. Jej debiutancka książka, wydana w 2006 roku „Candy girl”, inspirowana rokiem spędzonym w strip-klubie, to „połączenie lubieżności Diane Arbus z szurniętym poczuciem humoru”.
Jeśli do „cukierkowego feminizmu” Cody dodać ironię i mądry sentymentalizm Jasona Reitmana („W chmurach”), a film poświęcić nie nastolatkom, tylko (nie całkiem dorosłym) dorosłym, otrzymamy „Kobietę...”. To komedia, która pozostawia w ustach bardzo gorzki posmak. Śmiech więźnie w ustach zwłaszcza, gdy widz dostrzega w bohaterce ślady własnej osobowości.
Mavis Gary jest jak zapakowane w kuszący, błyszczący papier z kokardą pudełko trufli, które z powodu nieszczelności folii zgniły. Po rozerwaniu kolorowej warstwy czeka nas nieprzyjemna niespodzianka. Mavis to zgorzkniała mitomanka, która gardzi swoimi korzeniami, pusta egoistka, świat traktująca tylko użytkowo. Brudaska, która podkrążone po kolejnej przebalowanej nocy zasmarowuje grubą warstwą makijażu. Interesowna suka, która poczucie własnej wartości buduje gnojąc innych ludzi.
Reitman i Cody robią rzecz niezwykłą – pozwalają Mavis rozpaść się na naszych oczach, ale nie chcą dla niej litości. Bohaterka ponosi sromotną porażkę, a jej świadkami są nie tylko widzowie, ale też całe prowincjonalne miasteczko, któremu zadufana pseudoliteratka zamierzała pokazać, gdzie raki zimują. Publicznie upokorzona, Gary na chwilę zrzuca swoją maskę. Staje się bezbronna, na jaw wychodzą dawne niezagojone rany. Od widzów nie oczekuje się jednak, że wybaczą Mavis dotychczasowe winy, a od niej samej – że przejdzie jakakolwiek pozytywną transformację.
„Kobieta na skraju dojrzałości” to nie tylko doskonały, pełen auto-dystansu popis Charlize Theron, ale tez mikro-zamach na ideę American Dream. Reitman do spółki z Cody zamiast łzawych deklaracji stawiają na dosadność i sarkazm. W ich pozbawionej klasycznej struktury historii stereotypy sypią się jeden po drugim; bohaterowie pozytywni są nudni i nijacy, główna postać nie przechodzi na jasną stronę mocy, a psy trzyma się... w torebce.