Sucharki, stare szafy i nudne fantazje
Narzekamy, że twórcy polskich filmów historycznych nie umieją podejść do przeszłości z dystansem, upajają się martyrologią i w kółko kręcą filmy świadczące o tym, że mimo upływu lat w Polsce nadal nie przetrawiono pewnych tematów. *"AmbaSSada" Juliusza Machulskiego jest próbą zmiany tej sytuacji. Szkoda, że tak nieudaną. Film jest jak zrobione z tektury widowisko - mało zabawne, nieinteresujące i zupełnie pozbawione polotu. Opiera się na ciekawej idei, ale by ją ożywić, potrzeba było inwencji twórczej, dobrych aktorów i sprawnej reżyserii - żadnej z tych rzeczy w filmie nie ma.*
16.10.2013 13:18
W najnowszej produkcji Juliusza Machulskiego jest za to mnóstwo nieudanych gagów, spalonych żartów, niepotrzebnych dialogów, drażniących bohaterów i źle zainscenizowanych scen. Reżyser próbuje żonglować fikcją i rzeczywistością, snuć fantazje na temat tego, że II wojny światowej nigdy nie było, a często rozpracowywany przez amerykańskich twórców tzw. efekt motyla zupełnie nie istnieje. Skoro na tapecie mamy komedię, w grę powinna jednak wchodzić przede wszystkim dobra zabawa. Tej ostatniej w "AmbaSSadzie" niestety też niewiele. Z komizmem słownym nie jest za dobrze, bo z ekranu pada zbyt dużo suchych fraz, z sytuacyjnym jest jeszcze gorzej, bo wszystkie żarty wynikające ze zderzenia przeszłości ze współczesnością są boleśnie przewidywalne, a komizm charakterologiczny niemal nie istnieje, bo trudno o gorzej obsadzony pierwszoplanowy duet.
Między Melanią (Magdalena Grąziowska) a jej mężem Przemkiem (Bartosz Porczyk) nie ma ani odrobiny chemii i ani za grosz porozumienia. Bohaterowie drażnią siebie nawzajem w równym stopniu, co widzów na kinowej sali. Nie pomagają też zabawy z podróżami w czasie. Reżyser chwyta się ogranych schematów i raz przeprowadza swoich bohaterów przez szafę, innym razem pokazuje im że w jednej przestrzeni współistnieją dwa różne czasy. Jak się bowiem okazuje kamienica, do której Melania i Przemek przeprowadzają się pod nieobecność stryja, ma za sobą bogatą i niezapomnianą przeszłość. Tuż przed II wojną służyła za biuro niemieckiej ambasady, która w dniu hitlerowskiej inwazji na Polskę w 1939 roku została przez omyłkę zbombardowana przez nazistowskie samoloty. W owej polityczno-historycznej fantazji znajduje się dzięki temu też miejsce dla historii o duchach. Melania i Przemek
spotykają umundurowane zjawy w korytarzach, windach i na półpiętrach. Czy dzięki temu, że wchodzą z nimi w intensywne relacje, zmienią bieg historii?
Fabuła "AmbaSSady" pęka od nawiązań do historii kinematografii, autocytatów, wrzuconych bez ładu i składu elementów należących do różnych konwencji i rozmaitych gatunków. W tym nadmiarze kryje się główny problem tej politycznej komedii. Aktorzy ewidentnie świetnie bawili się na planie, ale nie zaowocowało to realizacją zabawnego filmu. Kuleje scenariusz tej filmowej fantazji i nie pomaga fakt, że całość jest dynamicznie i sprawnie zmontowana, a w roli neurotycznego Hitlera występuje jeden z najzdolniejszych obecnie Polskich aktorów - Robert Więckiewicz. Polska "AmbaSSada" z pomysłem zamachu na Hitlera jest jak tandetna odpowiedź na "Bękarty wojny" (2009) Quentina Tarantino.
Jest rzeczą zupełnie zbędną i nie mającą wpływu na zmącenie nurtu polskiego narodowego kina. Szkoda, bo w samej idei filmu potencjał na niebanalne gry i zabawy z historią był duży.