Trwa ładowanie...
d2ebehe

Szeregowiec Robin [DVD]

d2ebehe
d2ebehe

Film Scotta odarty jest z dystansu i uroku, jakie charakteryzowały dwie kanoniczne ekranizacje legendy o sherwoodzkim banicie – *„Przygody Robin Hooda” (1938 r.) oraz „Robin Hood: Książę złodziei” (1991 r.). W zamian otrzymujemy kolejną toporną parahistoryczną wariację na temat „Gladiatora” i kreskówkowo pojętego patriotyzmu.*

Gwoli ścisłości – „Robin Hood” AD 2010 nie jest ponownym wałkowaniem tej samej historii. Ridley Scott postanowił ugryźć temat z zupełnie innej strony. Skoro Richard Lester mógł pokazać, co działo się z Locksleyem na emeryturze, więc czemu nie spróbować dociec, co skłoniło go do zabierania bogatym, a rozdawania biednym? Pomysł niezły, jednak okazuje się, że dobre chęci i 130 mln dolarów, jakimi dysponowali twórcy, nie wystarczyły.

Naprawdę trudno domyślić się, co podkusiło scenarzystę, Briana Helgelanda, aby Robin Longstride, prosty łucznik w armii Ryszarda Lwie Serce, nagle okazał się synem pomysłodawcy Wielkiej Karty Swobód. Trudno nie czuć żenady, kiedy Russell Crowe wygłasza jedną z najbardziej patetycznych mów ostatnich lat, zachowując się przynajmniej jak sekretarz generalny NATO; albo w momencie, kiedy desant wojsk francuskich w Dover jawnie przypomina ten z „Szeregowca Ryana”. Na tym nie koniec nonsensów. Scott najwyraźniej do końca nie wiedział, jaki film chce nakręcić, plącząc się w gatunkach, które każdy z osobna został potraktowany po macoszemu. Zamiast filmu przygodowego otrzymujemy obfitujący w nużące przestoje, mało spójny konglomerat romansu, historii, polityki i komedii, w którym de facto nie ma miejsca dla Robin Hooda.

Twórcom na pewno nie można zarzucić braku dbałości w oddaniu realiów epoki, przynajmniej w początkowych scenach filmu. Średniowiecze już dawno nie było tak plugawe. Aktorzy brodzą po kostki w błocie, krew sika z rozłupanych czaszek, a angielscy żołdacy nigdy nie widzieli mydła ani dentysty. Szkoda tylko, że takie widoki są nam serwowane przez pierwsze pół godziny, a w miarę postępu akcji stają się rzadkością. Im dalej w las, tym poprawniej, by wręcz nie powiedzieć – bardziej sterylnie. Chyba większy naturalizm osiągnięto nawet w popularnym serialu BBC. Jedyne, co tak naprawdę warte jest w tym wszystkim uwagi, to epickie, świetnie nakręcone sceny batalistyczne, będące od jakiegoś czasu znakiem firmowym reżysera.

Niestety, wygląda na to, że Ridley Scott od kilku lat kręci ten sam film, zmieniając jedynie epoki, które w konsekwencji są jedynie pretekstem do snucia nudnej, pretensjonalnej opowieści o walce „za wolność naszą i waszą”.

Wydanie DVD:

Na płycie oprócz filmu znajdziecie jedynie 16 minut wyciętych scen, które, prawdę mówiąc, nie wnoszą zupełnie nic do historii.

d2ebehe
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2ebehe