Takeshi Kitano: ''Członkowie yakuzy oglądają moje filmy''

Legenda japońskiego kina, człowiek orkiestra: aktor, reżyser, producent, komik, poeta, scenarzysta i malarz w jednym. W specjalnej rozmowie dla WP.pl, *Takeshi Kitano opowiada o tym co nas tak bardzo fascynuje w przemocy; zdradza tajniki funkcjonowania yakuzy oraz dzieli się swoimi obserwacjami dotyczącymi stanu kina art-house’owego w Japonii.*

Takeshi Kitano: ''Członkowie yakuzy oglądają moje filmy''
Źródło zdjęć: © Best Film

- Jak pan myśli, skąd w nas wszystkich tak duża fascynacja przemocą i kinem gangsterskim?
- Cóż, rzeczywiście jest coś w filmach o gangsterach i w przemocy, która im towarzyszy, co pociąga wielu ludzi. Może ta fascynacja przemocą jest gdzieś zapisana w naszych genach? Przemoc często wydaje się najłatwiejszym i najbardziej oczywistym sposobem na radzenia sobie w sytuacjach, gdy ktoś nie zgadza się z naszymi opiniami na jakiś temat. To najszybsza droga do rozwiązania problemu, bez potrzeby wdawania się w długie konwersacje. A gangsterzy, zarówno w filmach jak i w prawdziwym życiu, nie wahają się korzystać właśnie z tej ścieżki.

- Jak obecnie funkcjonuje yakuza?
- Dziś coraz trudniej jest Japończykom, szczególnie tym młodym, odróżnić starą yakuzę od tej nowej. Mam w domu zdjęcie, które zostało zrobione podczas zawierania paktu „rodzic-dziecko”. Ceremonia polega na tym, że szef yakuzy oraz jego podopieczny, poprzez wypicie wspólnie sake, zawierają ze sobą pakt na całe życie. Od tego momentu szef staje się nowym ojcem swojego podopiecznego, który musi być słuchany i szanowany o wiele bardziej niż prawdziwy ojciec. Wymagane jest całkowite posłuszeństwo. Gdy szef mówi, że coś jest białe, to choćbyś nie wiem jak wierzył, że to coś jest czarne, musisz powiedzieć, że jest białe. Trzeba być także gotowym poświęcić się i opuścić na zawsze swoją rodzinę, jeśli zajdzie taka potrzeba. Takie były staroświeckie metody. Dzisiejsza, młoda yakuza jest bardziej otwarta, ma szersze horyzonty.

- Czy nadal praktykuje się harakiri oraz obcinanie sobie palca?
- Harakiri już nie. Co do obcinania palca to też się raczej nie zdarza. Kiedyś, gdy poważnie obraziło się członka yakuzy, przygotowywano sztylet i stawało się tuż przed urażoną osobą i obcinało się sobie palec. Dziś, członek yakuzy po czymś takim od razu udałby się do szpitala i szukał odpowiedniego chirurga (śmiech).

- Czy członkowie yakuzy oglądają pańskie filmy? Jeśli tak, to co o nich sądzą?
- Ostatnio coraz rzadziej się z nimi kontaktuję, ale kilku moich starych znajomych przystąpiło do yakuzy, gdy dorośli. Swego czasu zdarzało się, że w rozmowie ze mną mówili mi, że oglądają moje filmy, i że w większości się im podobają, ale niektóre z rzeczy czy wydarzeń, które przedstawiłem nie są prawidłowe i nie odpowiadają rzeczywistości. Czasem też zdarzało się, że mówili, iż sportretowałem to dokładnie tak jak to jest naprawdę. Wydaje mi się, że prawda, jak to zwykle bywa, leży pośrodku.

- W swoich filmach ukazuje pan yakuzę jako wielką korporację. Czy widzi pan jakieś powiązania pomiędzy nimi a kapitalizmem?
- Organizacje przestępcze w Japonii czerpią przychody głównie z sektora finansowego, a nie jak się może wielu wydawać, z tych bardziej tradycyjnych profesji czy technik jak wymuszenia czy prostytucja. Szczególnie po tak zwanej „ekonomicznej bańce”, która miała miejsce w Japonii w latach 80. i na początku lat 90., japońskie grupy przestępcze zaczęły używać przemocy i gróźb, ale raczej po to by zastraszać legalnie działające korporacje oraz banki, tak by mogły one dostawać od nich korzystne umowy z takich obszarów jak giełda czy nieruchomości. Przemoc zaczęła być traktowana jako straszak by zyskać to co się chce, natomiast rzadko korzysta się z niej bezpośrednio. Ale wina nie leży tylko po stronie yakuzy. Pracownicy japońskich banków oraz giełdy sami często dostarczają profity yakuzie. Funkcjonują podwójne standardy, w ramach których, bankierzy czy maklerzy pomagają podziemnym organizacjom czerpać niemałe zyski. W latach 80. i 90. miało miejsce wiele finansowych przekrętów, yakuza tworzyła licznie tzw.
„papierowe firmy” by zmaksymalizować swoje zyski. Owi bankierzy i maklerzy giełdowi zdawali sobie sprawę z tego kim oni są, ale i tak zawierali umowy z fikcyjnymi „papierowymi firmami”, które zarabiały na tym wielkie pieniądze. A tracili zwykli ludzie i przedsiębiorcy, którym odmawiano współpracy. Winna jest także policja, bo praktycznie nic nie robi w tej sprawie. Tak więc przychody japońskich organizacji przestępczych to głównie świat finansów i dopiero w momencie kiedy coś pójdzie nie tak używają oni fizycznej przemocy.

- Jak daleko posunięte jest zjawisko korupcji w japońskiej policji?
- W moim najnowszym filmie „Poza wściekłością” pokazałem to dość wiernie, choć nie do końca dokładnie. Gdybym pokazał więcej detali to moje życie byłoby zagrożone, a więc musiałem dokonać paru ustępstw. Ostatnimi czasy japońscy policjanci coraz częściej są przyłapywani na kradzieżach w sklepach czy molestowaniu seksualnym i trafiają do więzienia, więc tym samym widać, że ogólne standardy w policji ulegają poważnej degradacji. W latach 60., kiedy Japonia i Stany Zjednoczone zawarły traktat dotyczący bezpieczeństwa, japoński rząd zaczął rekrutować zbyt dużo oficerów do służby i póki co wielu z nich wciąż czeka na przejście na emeryturę, tak więc ich nadmiar powoduje braki w dyscyplinie.

- Jakiś czas temu powiedział pan, że chce zacząć kręcić teraz bardziej rozrywkowe filmy, mniej artystyczne. Dlaczego? Czy na japońskim rynku filmowym nie ma w tej chwili miejsca na kino art-house’owe?
- Nie znam dokładnie szczegółów, ale wydaje mi się, że w obrębie Tokio znajduje się jedno, dwa kina art-house’owe, no może kilka więcej. Nawet moje filmy nie są na ogół uważane za mainstreamowe, ostatnio rzadko kiedy stają się hitami. By zostać zauważonym trzeba zrobić film taki jak „Avengers” na przykład. Można powiedzieć, że wszystko co nie jest w stylu „Avengers” to kino art-house’owe. Dla mnie, mój najnowszy film „Poza wściekłością” jest najbliżej do „Avengers” jak tylko potrafię (śmiech).

- Na początku naszej rozmowy mówił pan o fascynacji widza filmami o gangsterach, przemocą jako czymś co tkwi gdzieś w naszych genach. Ale w filmie „Poza wściekłością” właściwie niewiele jest przemocy fizycznej, jest za to dużo przemocy werbalnej.
- To było moim głównym zamierzeniem gdy przystępowałem do zrobienia tego filmu. Być może ma to związek z tym, że zaczynałem jako komik, robiąc stand-upy. Często moje występy polegały na bardzo szybkiej wymianie zdań z moim partnerem. Były to rozmowy, w których słowa padały niemalże jakby były wystrzeliwane z karabinu maszynowego. Chciałem więc zrobić wariację na ten temat w filmie. To co oglądamy w „Poza wściekłością” to swego rodzaju werbalne bójki na pięści pomiędzy gangsterami z dwóch różnych regionów kraju – mamy więc dialekt zachodni po jednej stronie i wschodni po drugiej. Zapewne jest to dość trudne do wychwycenia gdy nie zna się języka japońskiego, ale można to poznać chociażby po samych odgłosach i po odmiennym brzmieniu. W tym przypadku liczy się dźwięk a nie zawartość słów. Do tego, podczas tych kłótni w filmie następują zbliżenia na daną postać, które dla mnie przypominają trochę kadry z komiksów, gdzie w jednym, mamy bohatera wraz z „chmurką”, w której są jego dialogi, a zaraz obok drugi kadr i
jego przeciwnik, który mu odpowiada.

- A jak uczynić przemoc, nawet werbalną, choć trochę komiczną?
- Jeśli chodzi o elementy czysto komediowe, to często zależą one od sytuacji. Gdy jest ona poważna, na przykład ryzykuje się własne życie, to ja wtedy lubię wrzucać w to jakieś zabawne sytuacje, z lekko demonicznym zabarwieniem. Dla mnie najmniej oczywiste sytuacje są najlepszym momentem by pojawił się tam element komedii.

- Czy pańskie filmy o yakuzie są w jakimś stopniu inspirowane trylogią „Ojciec Chrzestny”?
- „Ojciec Chrzestny” to w dużej mierze opowieść o tym jak włoscy imigranci odnaleźli swoje miejsce w amerykańskiej kulturze, o tym jak po przybyciu z Europy zaczęli wspinać się po kolejnych szczeblach tworząc swoją organizację przestępczą coraz większą i bardziej wpływową. Japonia natomiast to dość niewielkie terytorium, raczej odosobnione, więc nie ma tu tak wielu różnic kulturowych, tak więc ja nie widzę zbyt wielkich zbieżności pomiędzy tą trylogia a moimi filmami.

- Jakiś czas temu zrobił pan swoją własną trylogię o kryzysie artysty (były to filmy „Takeshis’”, „Niech żyje reżyser” oraz „Achilles i żółw” [przyp.autora]). Czy uważa pan, że ta trylogia w pewnym sensie zabiła starego Kitano, a teraz oglądamy filmy tego nowego?
- W tej chwili czuję się jakby ten stary Kitano, którego zabiłem moją artystyczną trylogią, stał się duchem i nawiedzał mnie cały czas. Być może ów stary Kitano stanie się wkrótce zombie i powstanie na nowo (śmiech).

_**Autor: Przemysław Dobrzyński**_

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (4)