Tomasz Pstrągowski: Niechciane odpowiedzi ''Prometeusza''
Od dobrej fantastyki naukowej wymaga się dwóch elementów - pytania, które warto zadać i wizji z rozmachem, którą warto obejrzeć. "Prometeusz" ma oba te elementy. Wizualnie olśniewający i technicznie doskonały, może się wydawać nadmiernie skomplikowaną wydmuszką, ale taka ocena jest niesprawiedliwa. Ridley Scott przedstawia bowiem dokładnie to, co chce i opowiada historię, którą chciał opowiedzieć. A jeżeli widz będzie rozczarowany, to nie dlatego, że nie spodobał mu się film, ale dlatego, że nie spodobały mu się odpowiedzi.>
20.07.2012 14:10
UWAGA DUŻO SPOILERÓW!
"Prometeusza" otwiera spektakularny lot kamery. "Oto piękno i potęga planety" - mówi reżyser, pokazując widzowi doliny i góry, wodospady i olbrzymie równiny. Temu krajobrazowi brakuje jedynie życia. Daje je jeden z Inżynierów, poświęcający siebie samego, by jego DNA (naukowy symbol wszelkiego stworzenia) przedostało się do ekosystemu i wyewoluowało w człowieka. Kilkadziesiąt tysięcy lat później ludzkości wydaje się, że jest na tyle dojrzała by odszukać swych rodziców. Ale biorący się do realizacji tego zadania Peter Weyland, umierający szef wielkiej korporacji, nie szuka odpowiedzi, a jedynie prostej nieśmiertelności. I to właśnie jego pycha, odmowa zaakceptowania oczywistego faktu, że każdy umiera, skazuje załogę "Prometeusza" na zagładę.
(fot. Imperial-Cinepix)
Już pierwszy kontakt z Inżynierami jest dla ludzi rozczarowujący. Ich stwórcy okazują się być martwi, zaś nagrania sprzed zagłady przedstawiają istoty przerażone i zagubione, rozpaczliwie ratujące własne życia. Jednak prawdziwy zawód dopiero nadejdzie. Im więcej informacji o swoich stwórcach zbierze załoga "Prometeusza" tym jaśniejsze będzie, że nie rządziły nimi żadne wyższe, metafizyczne pobudki. Inżynierowie byli po prostu ludźmi (DNA zgodne w 100 procentach) i, podobnie jak ludzie, kierowali się przede wszystkim okrucieństwem i egoizmem. Dlaczego eksperymentują z bronią tak niebezpieczną, że każde żywe stworzenie, którego dotknie albo umiera albo przemienia się w monstrum? A dlaczego skonstruowaliśmy broń nuklearną i wciąż rozwijamy biologiczną? Jaki jest powód ich wyprawy przeciwko ludzkości? A jakie powody stały za ludzkimi ludobójstwami, czyż nie opiekowaliśmy się prostszymi plemionami tylko po to, by je następnie wymordować (kłania się kolonizacja Ameryk i Afryki)?
Być może odpowiedzi proponowane przez "Prometeusza" są rozczarowująco banalne. Człowiek jest i zawsze był (nawet nim stał się człowiekiem) istotą okrutną i egoistyczną. Ale czyż nie o to właśnie rozczarowanie chodzi Ridleyowi Scottowi? Podobnie musi czuć się David, gdy słyszy z ust Hollowaya, że powstał tylko dlatego, bo ludzie "mogli go stworzyć". "Czy możesz sobie wyobrazić jak rozczarowujące by było, gdybyś usłyszał to samo od swojego stworzyciela?" pyta maszyna, która nie ma uczuć.
(fot. Imperial-Cinepix)
Zresztą to David - świetnie zagrany przez Michaela Fassbendera - prowokuje tu większość nieszczęść. To on zatruwa Hollowaya (a przez niego Shaw), to on otwiera jaskinię z wazami, to on w końcu budzi Weylanda i prowadzi go do Inżyniera. Przy tym wszystkim pozostaje jednak niewinny. Wszak jest tylko dzieckiem wpatrzonym w rodzica. Holloway wprost mówi, że gotów jest poświęcić wszystko, by poznać odpowiedzi. Elektroniczna logika Davida mówi mu, że wszystko to także życie jego i reszty załogi. Weyland zaś od początku stawia sprawę jasno - David żyje, by Weyland żył i ma zrobić wszystko, co w jego mocy, by wykonać zadanie ("Staraj się bardziej" słyszy, gdy waha się, czy otworzyć wazę).
W porządku "Prometeusza" nie ma ostatecznych odpowiedzi, bo przecież nie może ich być. Wszak nawet Inżynierowie czczą jedynie siebie - ich religijnym totemem jest głowa człowieka. To dlatego Shaw tak kurczowo trzyma się chrześcijaństwa. Rozczarowana Inżynierami i ludzkością może tylko mieć nadzieję, że to wszystko ma większy sens, że jakaś wyższa siła kontroluje ten obłęd. Wybiera wiarę. Gdy jej "dziecko" zabija jej "stworzyciela" w głowie jej tylko łańcuszek z krzyżykiem. Wiara w nieskończone i niezrozumiałe dobro to jedyne, co jej pozostało. Bez niej musiałaby oszaleć.
A na koniec wszystko to spaja autoironiczna klamra. Przez ponad 30 lat fani zadawali sobie pytania: "kim byli space jockeye?" i "kto stworzył obcych?". Teraz już wiemy. To my, ludzie, jesteśmy odpowiedzialni za jedno z najbardziej przerażających monstrów w historii. Sami zesłaliśmy na siebie strachy wszystkich "Obcych".