"Trzy billboardy za Ebbing, Missouri" to film spełniony. Recenzujemy najmocniejszego kandydata do Oscarów
Po czterech Złotych Globach "Trzy billboardy za Ebbing, Missouri" zgarnęły aż pięć nagród BAFTA. Dotychczasowe sukcesy nie przesądzają sprawy, ale doskonale wróżą na oscarową przyszłość (siedem nominacji). Szczególnie, że to film spełniony i tak genialny, że gdyby wyciąć z niego którąkolwiek postać czy fragment wypowiedzi – czegoś by po prostu nagle bardzo brakowało.
"Trzy billboardy za Ebbing, Missouri" to dramat matki (fenomenalna Frances McDormand)
, która utraciła nastoletnią córkę, a policja - wszelkie nadzieje i zapał na znalezienie sprawcy tragedii. Ponieważ jednak Mildred mieszka w małym mieście, wszyscy wiedzą co zaszło, a rozdarta bólem kobieta traktowana jest trochę jak outsiderka, lokalna dziwaczka, której z powodu przebytej traumy wiele uchodzi na sucho. Po wielu miesiącach braku jakiejkolwiek reakcji ze strony władz, Mildred postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Zaczyna od wykupienia powierzchni na trzech ogromnych, chociaż zupełnie niepasujących do krajobrazu billboardach na rogatkach miasta, na których oskarża miejscowego szeryfa (Woody Harrelson)
o absolutny brak kompetencji i zwyczajne lenistwo. Mała społeczność wrze, pojawiają się ekipy telewizyjne, a kobieta po prostu, metaforycznie pogryzając orzeszki, obserwuje piekło, jakie rozpętała w niewielkim Ebbing, Missouri.
Zobacz polski zwiastun filmu:
Powiedzieć, że Frances McDormand jest świetna w swojej roli zbolałej Mildred – to jakby zupełnie nic nie powiedzieć. Ale nie można patrzeć na film McDonagha tylko przez pryzmat tej jednej roli. Geniusz dzieła tkwi bowiem w całej obsadzie, wśród której nie znajdziemy jednej zbędnej postaci, jednego zbędnego gestu czy miny. Sam Rockwell w roli brutalnego, choć lekko głupkowatego zastępcy szeryfa błyszczy w każdej scenie, w jakiej decyduje się w swojej łaskawości pojawić. Teoretycznie gra podobnie, jak w swoich poprzednich wcieleniach z "Siedmiu psychopatów", "Niebezpiecznego umysłu" czy nawet "Pana idealnego". W tym szaleństwie jest jednak metoda, a wszelkie inne dawne role to jakby wprawka do tego, co pokazuje w "Trzech billboardach...".
Od zupełnie innej strony pokazuje się znowu Woody Harrelson w roli szeryfa – z jednej strony twardy i bezkompromisowy policjant, a z drugiej – czuły, kochający ojciec i mąż, dobry przyjaciel i anioł stróż lokalnej społeczności, swojej małej ojczyzny. Sztafetę mistrzów aktorskiego fachu zamykają młody Caleb Landry Jones – bez wątpienia jeden z najbardziej charakterystycznych i utalentowanych aktorów młodego pokolenia oraz Peter Dinklage, który za każdym razem pokazuje inne oblicze, za każdym razem olśniewa i zaskakuje.
Czekamy więc na Oscary, drodzy widzowie, pamiętając, że dzięki ewentualnym wyróżnieniom "Trzy billboardy..." będzie miało szansę zobaczyć po raz pierwszy i kolejny, bardzo dużo ludzi. Ten film przywraca wiarę w dobre, piekielnie inteligentne i pięknie zagrane kino, warto dać się zaczarować!