Głośno mówi się o tym, że współcześni rosyjscy artyści (w tym *Aleksiej Bałabanow czy Siergiej Łoźnica) wyspecjalizowali się w obrazowaniu piekła na ziemi. Gdyby jednak spojrzeć uważnie na serbskie filmy, które przebijają się na rynek międzynarodowy okazałoby się, że Rosjanie o piekle wiedzą tyle, ile małe dziewczynki o snuff movies. Filmowy portret Serbii to krajobraz po bitwie. W serbskim korowodzie śmierci maszerują nastolatki, które lubią być poniżanymi, opluwanymi i bitymi przez obleśnych mężczyzn seksualnymi zabawkami ("Klip", 2012), gwałcone i wymordowane rodziny ("Srpski film", 2010); walczący z dziecięcymi traumami skini oraz dresiarze bez przyszłości - ci ostatni to bohaterowie "Wiru" Bojana Vuka Kosovcevica.*
Bojan Vuk Kosovcevic opowiada o Serbii w dużo delikatniejszy sposób niż Maja Miloš czy Srdjan Spasojević, bo wpisuje swoją historię w konwencję kina gangsterskiego i nie próbuje oferować widzom ekstremalnych przeżyć. Wiele elementów jego opowieści neguje poczucie, że obcujemy z rzeczywistością – należą do nich głównie surrealistyczne wizje dopadające bohaterów oraz unosząca się nad historią nostalgia. Akcja "Wiru" toczy się w Belgradzie w latach 90. Po ulicach biegają skinheadzi w puchowych kurtkach z pomarańczową podszewką i chuligani w kolorowych, ortalionowych dresach. Hitem mody są pobrzękujące na szyjach łańcuchy zwisające po pępek; klaustrofobiczne salony mieszkań zdobią mało gustowne wersalki, a najciekawsze spotkania odbywa się pod klatką własnego bloku.
Tam też rozpoczyna się akcja "Wiru" - filmu składającego się z trzech splecionych ze sobą nowel o kasie, seksie i radosnym mordowaniu. Bohaterem pierwszej z nich jest lider grupy skinheadów Bogdan (Nebojsa Djordjevic), który odkrywa, że licealna miłość nie rdzewieje i zaczepia na ulicy dawną ukochaną. Mira (Marina Vodenicar) wciąż jest jednak dziewczyną szefa lokalnego gangu, dresiarza Kale (Srdjan Pantelic) – pierwszoplanowej postaci kolejnej noweli. Z drugiego planu wszystkiemu przygląda się ex-żołnierz, uliczny artysta Grof (Nenad Okanović), który finalnie staje się bohaterem trzeciego epizodu. Jego postać służy głównie do zapięcia wszystkich historii i wyjaśnienia,
skąd wziął się tytuł filmu (gdybyśmy nie mogli się tego domyślić z samego obserwowania wirujących wokół siebie bohaterów, którzy w momencie kluczowym dla dalszego rozwoju wydarzeń spotykają się w tej samej restauracji i nieświadomi ważkości chwili mijają między stolikami).
Kosovcevic sprawia wrażenie demiurga, który nie tworzy, ale ożywia dawny świat. Chce zanurzyć się w jego trzewia, by narodziło się w nas wrażenie, że obcowaliśmy z epicką narracją służącą opisowi losów straconego pokolenia. Zbyt dużo jednak w filmie surrealnych wizji i konwencji gatunkowych, by silić się na określenie go mianem obiektywnego dzieła sztuki. Twórca "Wiru" sili się na stworzenie ostrej biografii straumatyzowanego miasta i jego doświadczonych przez życie mieszkańców. W grę nie wchodzi tu jednak portretowanie ludzkiej natury, ale zwykłej ironii losu. Od biedy nie da się uciec, a traumy dzieciństwa są nie do wyleczenia. Infekują codzienność bohaterów powracając w postaci kolejnych wizji. Można się upierać, że wprowadzenie ich do filmu gangsterskiego jest niebanalnym pomysłem. Nie rozbijają one struktury narracji i kilka dni po seansie stają się jednymi z nielicznych
jej fragmentów, jakie zostają w pamięci. Czy dla fanów dobrego kina gangsterskiego nie jest to jednak dowód, że widzieli film, który jest totalnie nieudany?