"W trójkącie". Komedia roku? Spróbujcie się nie śmiać
"W trójkącie" Rubena Ostlunda wygrał ubiegłoroczny festiwal w Cannes. Jednak nie wszyscy byli zachwyceni - pojawiły się opinie, że jest to jedna z najgorszych decyzji jury w ostatnich latach. Niesłusznie. Choć Szwed lekko obniżył loty, to jednak w swoim nowym filmie częściej trafia niż pudłuje. Co najważniejsze, na tej szalonej satyrze możecie się nieraz pośmiać do rozpuku.
Ruben Ostlund jest jednym z najczęściej nagradzanych filmowców ostatnich lat. Poza Michaelem Hanekem jest jedynym twórcą w XXI wieku, któremu udało się w ciągu pięciu lat dwukrotnie zdobyć Złotą Palmę w Cannes. O ile mało kto kręcił nosem na wygraną świetnego "The Square" (2017), to w przypadku najnowszego filmu Szweda nie jest już tak miło i kolorowo. Sporo krytyków stwierdziło, że twórca zaserwował nieświeże danie, na które nabrało się canneńskie jury.
Po części rozumiem ten zarzut. "W trójkącie" sprawia wrażenie najbardziej wykalkulowanego i najmniej przenikliwego socjologicznie i psychologicznie dzieła w filmografii Ostlunda. Już poprzez wybór tematu twórca udowodnił, że tym razem trochę poszedł na łatwiznę.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz: "Król malowany". Skandale seksualne na dworze Henryka Walezego
Gdzie w poprzednich produkcjach dokonał wiwisekcji szwedzkiej klasy społecznej ("Gra"), ukazał implozję nuklearnej rodziny ("Turysta") czy bezlitośnie wyśmiał świat współczesnej sztuki ("The Square"), to w "W trójkącie" zaatakował bogaczy, influencerów i kapitalizm. Nie pokazał ani nie powiedział przy tym nic nowego. Zaoferował w zamian dość oczywistą odpowiedź na pytanie, co powinno stać się z rozpieszczoną i leniwą cywilizacją. Zgubił też po drodze dystans i subtelną ironię, która tak dobrze wybrzmiewała w jego filmografii.
Mimo wszystko jestem zdania, że Ostlund nie obniżył lotów aż tak bardzo, bo wciąż nie stracił kilku istotnych atutów - przede wszystkim łatwości w posługiwaniu się humorem sytuacyjnym i pomysłowości w kwestii nieoczekiwanego rozwijania scen. A trzeba podkreślić, że "W trójkącie" jest jego najzabawniejszym filmem w karierze. Już pierwszy akt, w którym poznajemy parę modelów, Carla (Harris Dickinson) i Yayę (Charlbi Dean), potrafi rozłożyć na łopatki swoim komizmem. Bohaterzy niby spierają się o banał (kto ma zapłacić rachunek w restauracji), ale Ostlund rozegrał ten motyw koncertowo.
W drugim akcie pięknych i młodych oglądamy podczas rejsu luksusowym jachtem. Tu reżyser w pełni uderza już w choroby i marazmy kapitalizmu, przedstawiając nam galerię karykaturalnych postaci - stateczną brytyjską parę, która dorobiła się na handlu bronią, czy rubasznych Rosjan, nieprzytomnie zakochanych w pieniądzach i bogactwie. Jest nawet zaczytujący się w Marksie kapitan z Ameryki (w tej roli Woody Harrelson)
Choć sporadycznie żarty pudłują, to jednak większość sekwencji z tej części filmu imponuje tym, jak bardzo są przegięte. W kulminacyjnych momentach mamy niesamowitą krzyżówkę choreograficznych komedii Jacquesa Tatiego, "Wielkiego żarcia" oraz Monty Pythona. Trochę to wygląda tak, jakby Ostlund stwierdził, że musi wygrać pojedynek w kategorii "wymiotowanie na ekranie". I jestem skłonny stwierdzić, że ta sztuka mu się udała. Jest tu też wybitna scena, w której kapitan pojedynkuje się… na cytaty z kochającym kapitalizm oligarchą. A potem przychodzi apokalipsa, po której nastaje nierówny trzeci akt.
Gdy jacht tonie, wybrani bohaterzy lądują na bezludnej wyspie, gdzie dochodzi do zachwiania hierarchii. W tym fragmencie megalomania Ostlunda najbardziej przeszkadza jego dziełu - wydaje się, że jego własna wersja "Zagubionych" i "Weekendu" Jean Luca-Godarda trwa w nieskończoność ("W trójkącie" to zresztą długi film - trwa 150 minut). Satyryczne ostrze jest wyraźnie stępione, a kilka pomysłów fabularnych powinno trafić do kosza już na etapie pisania scenariusza. Na szczęście przynajmniej jakoś się to ogląda, bo reżyseria Ostlunda, gra aktorska i zdjęcia Fredrika Wenzela nigdy nie przestają być pierwszorzędne.
Film ma za to świetne zakończenie. Ostlund nagle z niczego wytwarza niezłe napięcie, które wzbogaca nietypową i jakże trafną ścieżką dźwiękową. Z perspektywy czasu "W trójkącie" jawi mi się jako zasłużony zdobywca Złotej Palmy. Choć nie pozbawione wad, to wciąz świetne kino, które dostarcza przednią rozrywkę. Będziecie się smiać do rozpuku.
"W trójkącie" wchodzi do polskich kin 6 stycznia.
Kamil Dachnij, dziennikarz Wirtualnej Polski