Recenzje''Wilk z Wall Street'': Nasza recenzja - Chłopak do wzięcia

''Wilk z Wall Street'': Nasza recenzja - Chłopak do wzięcia

*Martin Scorsese powiedział kiedyś, że Robertowi De Niro ufa bezgranicznie, bo ten jest w stanie zagrać wszystko. Dziś w ten sam sposób reżyser "Taksówkarza" (1976) komplementuje Leonarda DiCaprio. I nie są to słowa na wyrost. Rola Jordana Belforta w "Wilku z Wall Street" jest najlepszą, jaką aktor zagrał w swojej dotychczasowej karierze. DiCaprio, który pojawił się na ekranach kin jako wrażliwy, nastoletni chłopiec przerodził się w prawdziwą ekranową bestię - charyzmatyczną, zmiennokształtną, wysysającą soki z innych, podniecającą, pożądliwą i niebezpieczną. W jednym z najlepszych filmów Martina
Scorsese
bywa fascynujący, cyniczny i wielce zabawny. Ożywia świetnie napisany scenariusz - króluje w znakomicie wyreżyserowanym filmie.
*

''Wilk z Wall Street'': Nasza recenzja - Chłopak do wzięcia
Źródło zdjęć: © Monolith Films

23.12.2013 14:14

"Wilk z Wall Street" to film pełen szaleństwa, które nie zna granic. To obraz współczesnych bachanaliów – orgiastycznej zabawy urządzanej na cześć pieniądza. Zamiast dionizyjskiego wina wszędzie leje się szampan, a do ekstazy nie prowadzą czerwone dywany, ale ścieżki kokainy. Najnowszy film Martina Scorsese to film barokowy, ale i niezwykle precyzyjny, złożony z serii znakomitych epizodów. W jednym z pierwszych ekran na kilka minut przejmuje Matthew McConaughey – jego Mark Hannah – makler mentor – zapisze się w historii kina jako jedna z nielicznych epickich drugoplanowych postaci. W pamięci Jordana Belforta (DiCaprio) pozostanie tym, który odebrał mu młodzieńczą niewinność; docenił i wprowadził na Wall Street dokładnie w
przededniu historycznego Black Monday, kiedy załamała się nowojorska giełda. Dla tych, którzy umieją dorobić się na kryzysie, to była jednak szansa. Tacy, jak Jordan Belfort wykorzystali ją do cna.

Pod koniec lat osiemdziesiątych, w czasie, gdy nikt nie potrzebował maklerów, Belfort zatrudnił się w małej firmie, która specjalizowała się w sprzedaży akcji śmieciowych spółek. Jako że 50-procentowa prowizja uruchamia wyobraźnię, Jordan – w swoim garniturze skrojonym na miarę – niczym czarodziej w cyrku pełnym klownów – zaczął zarabiać na chciwości klasy średniej. Sprzedawał im wszystko, bo miał dar przekonywania i perfekcyjny wizerunek. To na nim zbudował swoje imperium – rzeczywistość opartą na iluzji. Kim jest Belfort? Mówcą, hipnotyzerem, przodownikiem pracy, oszustem i marzycielem, prezesem, szaleńcem, najlepszym kochankiem i najgorszym mężem – człowiekiem, który może mieć wszystko; mężczyzną, którym chcieliby być panowie i jakiego pragną kochać kobiety. Bohaterem, który kiedyś będzie musiał wypić piwo, jakiego nawarzył? Niewątpliwie też. "Wilk..." nie jest jednak filmem z morałem. Scorsese nie dąży do tego, by ukarać swojego kapitalistycznego, wiecznie nienasyconego bohatera. Woli przyglądać mu się jak najdłużej swoim cynicznym okiem i pozwalać mu samemu komentować własne zwycięstwa i porażki.

Belfort niejednokrotnie zwraca się do kamery, ale nie jest to nowość w kontekście twórczości Scorsese. Nie dziwi też fakt, że "Wilk..." jest fenomenalnie zmontowany, a jego narracja jest połączeniem wspomnień, bieżących wydarzeń i różnych punktów widzenia. Choć DiCaprio króluje na ekranie, wzrok przyciągają też Jonah Hill w roli ofermowatego przyjaciela Belforta, Margot Robbie jako jego żona Naomi i obsadzony w punkt Jean Dujardin - szwajcarski bankier piorący brudne pieniądze. Film Scorsese to przede wszystkim satyra, która poprzez ośmieszenie i wyolbrzymienie piętnuje zasady rządzące kapitalistycznym
rynkiem. Nie proponuje rozwiązań pozytywnych, bo jedynie stawia przed światem krzywe zwierciadło, w którym karykaturalnie odbijają się absurdy rzeczywistości. Brak moralnej kontroli pogłębia jednak wrażenie, że zabawa nigdy się nie skończy, a jej konsekwencje będą tylko przejściowe. Ale czy takiej zabawy nie lubimy najbardziej?

*"Wilk z Wall Street" już od 3 stycznia 2014 roku w polskich kinach.*

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)