Wściekłe pięści byka© MGM

Wściekłe pięści byka

Piotr Han

Pizza, makarony i gigantyczne porcje lodów. Tak wyglądała dieta Roberta De Niro w czasie prac na planie "Wściekłego Byka". Aktor nie objadał się jednak dla przyjemności lecz ciężko pracował, aby przytyć na potrzeby roli. Cel udało się zrealizować, ale cena była bardzo wysoka. De Niro doprowadził się do takiego stanu, że reżyser Martin Scorsese obawiał się o jego życie.

De Niro tą rolą stworzył nową definicję aktorstwa. Aby wcielić się w rolę boksera Jake'a LaMotty, poddał się tak wycieńczającemu treningowi, że niemal sam mógłby rozpocząć karierę zawodowego pięściarza. Następnie na potrzeby kilku krótkich, ale ważnych scen w kilka tygodni przytył niemal 30 kg.

Aktorska filozofia De Niro zakładała (trzeba użyć tutaj czasu przeszłego, bo z czasem odechciało mu się już poświęcać tyle czasu na przygotowania do roli) maksymalne zespolenie z odgrywanymi przez niego postaciami. Przykładał maniakalną wręcz wagę do nieistotnych na pierwszy rzut oka szczegółów – tego, jak postać chodzi i mówi, czy ma jakieś tiki, w jaki sposób siada. Właśnie nasycenie jego gry takimi niuansami sprawiało, że tworzone przez niego kreacje przeszły do historii kina.

Takie podejście wymagało poświęceń. Robert De Niro uważał, że – dla przykładu - jeśli jego postać mówiła w sycylijskim dialekcie języka włoskiego, to on musi się go nauczyć ("Ojciec Chrzestny II"). Gdy w filmie "New York, New York" grał saksofonistę, kwestią czasu było opanowanie przez niego gry na tym instrumencie. De Niro oczywiście wiedział, że w filmie podłożone zostaną partie grane przez profesjonalistę, ale nie miało to znaczenia.

Oczywiste było więc, że jeżeli ma zagrać bokserskiego czempiona, który po zakończeniu kariery mocno przytył, to De Niro również pokona tę drogę. Tylko, że w dużo krótszym czasie. Zwłaszcza, że miał prawdziwą obsesję na temat zekranizowania losów nazywanego "Bykiem z Bronxu" Jake'a LaMotty. Bez zaangażowania Roberta De Niro "Wściekły Byk" prawdopodobnie nigdy nie zostałby zrealizowany.

Obraz
© PAP

Kręta droga na ekran

Pomysł zekranizowania biografii kontrowersyjnego boksera chodził za De Niro od wielu lat. Bezskutecznie podejmował wiele prób przekonania do tego projektu swojego przyjaciela, Martina Scorsese. Ten jednak wciąż odmawiał ponieważ absolutnie nie interesował się boksem oraz zwyczajnie nie widział w tej historii potencjału.

De Niro jednak nie odpuścił nawet, gdy "jego" reżyser walczył o życie. Scorsese w czasie kręcenia "New York, New York" pochłaniał hurtowe ilości kokainy, zażywane przez niego w tym okresie dawki mogłyby zrobić wrażenie nawet na najbardziej zaprawionych w bojach muzykach rockowych. W pewnym momencie reżyser dostał zapaści i trafił do szpitala. Wśród odwiedzających nie mogło oczywiście zabraknąć Roberta De Niro, który wykorzystując okazję, że jego przyjaciel nie mógł nigdzie uciec, po raz kolejny zaczął go przekonywać do nakręcenia "Wściekłego byka". Tym razem z powodzeniem. Wycieńczony Scorsese doszedł do wniosku, że praca nad opowieścią o rozsadzanym przez gniew bokserze pomoże mu uporać się z własnymi demonami.

Od podjęcia decyzji do rozpoczęcia zdjęć była jeszcze bardzo długa droga. Największym problemem okazał się scenariusz. Pierwsza wersja kompletnie nie przekonywała Scorsese, więc poprosił o pomoc Paula Schradera, obwołanego geniuszem scenarzystę "Taksówkarza". Ten ostatecznie się zgodził, choć z oporami, bo w tym czasie nabierała rozpędu jego własna kariera reżyserska. Postanowił jednak pomóc w ramach przyjacielskiej przysługi. Sowity czek również zrobił swoje.

Schrader w ciągu kilku tygodni przygotował szkic swojej wersji scenariusza, dodał garść luźnych sugestii, po czym umył od wszystkiego ręce i powrócił do bardziej interesujących go zajęć. Scorsese i De Niro wzięli sobie do serca uwagi kolegi co do struktury, ale wiedzieli, że czeka ich jeszcze dużo pracy. Postanowili opuścić Nowy Jork i zaszyli się razem na karaibskiej wyspie Saint Martin, gdzie całymi dniami dopracowywali tekst.

Obraz
© Leszek Żebrowski

Finalna wersja scenariusza do "Wściekłego byka" była tak brutalna i brudna, że przerażeni producenci obawiali się, że nakręcony na jej podstawie film może okazać się zbyt drastyczny i ostatecznie nie trafić do szerokiej dystrybucji. Nie mogło być jednak inaczej skoro prawdziwy Jake LaMotta nie radził sobie ze swoją agresją, która niszczyła życie jego i jego najbliższych.

Jake (właściwie Giaccobe) LaMotta urodził się w zdominowanej przez włoskich imigrantów części Nowego Jorku w 1922 roku. Przez kilkanaście miesięcy na przełomie 1949 i 1950 roku był bokserskim mistrzem świata wagi średniej (bilans walk: 83 zwycięstwa, 19 porażek, 4 remisy). Po zakończeniu kariery sportowej próbował swoich sił na scenie oraz zajmował się prowadzeniem barów. Został też skazany na pół roku więzienia za stręczycielstwo.

Historia pewnej przemiany

Wątkiem w jego życiorysie, który najbardziej zafascynował Scorsese i De Niro był niemożliwy do opanowania, autodestrukcyjny temperament LaMotty. Korespondował z tym jego oparty na zadziorności i dużej odporności na ciosy styl walki. Scorsese w pewnym momencie poczuł, że w zderzeniu tych dwóch aspektów osobowości LaMotty kryje się duży filmowy potencjał.

Robert De Niro sądził, że właśnie ta rola pozwoli mu zaprezentować pełnie aktorskich możliwości oraz pokazać, czym jest dla niego ten zawód. Oprócz osobowości i życiorysu LaMotty nie bez znaczenia był też jego zawód – Hollywood od zawsze miało słabość do filmów o bokserach, dramatyzm i bezwzględność tej dyscypliny sportu były (i są) niezwykle fotogeniczne. De Niro rzucił więc wyzwanie takim legendom amerykańskiego kina, jak Kirk Douglas ("Mistrz" z 1949 roku) czy Marlon Brando (legendarne "Na nabrzeżach" z 1954 roku), o ledwie kilka lat wcześniejszym "Rockym" z Sylvestrem Stallone'm nie wspominając.

Większość aktorów przygotowujących się do roli bokserów trenuje, aby się do nich upodobnić. De Niro nie uznawał takich półśrodków, on postawił sobie za zadanie stać się prawdziwym pięściarzem. Wyzwanie było jeszcze ambitniejsze, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że De Niro nigdy nie uprawiał żadnego sportu, a w momencie rozpoczęcia treningów był nieco starszy niż Jake LaMotta w chwili zakończenia kariery sportowej. Aktor jednak dał z siebie wszystko - oprócz pracy nad muskulaturą poświęcił się też nauce pięściarskiego rzemiosła. Zdaniem jego trenerów w momencie rozpoczęcia zdjęć był niemal zdolny do stoczenia nieudawanej walki z prawdziwym bokserem.

Obraz
© PAP / Jake LaMotta dostaje łomot od Sugara Raya Robinsona

Jednak Robert De Niro poświęcił tyle czasu i wysiłku nie tylko po to, aby lepiej prezentować się w scenach bokserskich, ale żeby lepiej zrozumieć swojego bohatera. Aktor godzinami rozmawiał z LaMottą i wypytywał o to, jak z perspektywy lat oceniał różne wydarzenia ze swoje burzliwego życia. De Niro w czasie tych spotkań starał się również podpatrywać sposób bycia prawdziwego "Byka z Bronxu", oglądał też wszystkie dostępne archiwalne nagrania z jego udziałem. Dzięki temu zwrócił uwagę, że praktycznie niesłyszący na jedno ucho LaMotta w charakterystyczny sposób nachyla głowę w stronę rozmówcy, aby móc go lepiej słyszeć. Cała kreacja utkana jest właśnie z takich niedostrzegalnych na pierwszych rzut oka szczegółów, które po zsumowaniu sprawiają, że w tą postać po prostu się wierzy.

O ile już samo przeistoczenie się w boksera jest wielkim wyczynem, to poświęcenie, na jakie się zdecydował później robi jeszcze większe wrażenie. Zapewne każdy na jego miejscu chciałby jak najdłużej utrzymać doskonałą, zdobytą kosztem wielu wyrzeczeń formę. De Niro jednak bez mrugnięcia okiem zdecydował się przytyć 30 kilogramów! Gdy grał młodego LaMottę, chciał się czuć niczym zawodowy bokser, logicznym wydało mu się więc, że portretując tego bohatera w późniejszym etapie życia, gdy nie dbał o kondycję, musiał poczuć się jak osoba walcząca ze znaczną nadwagą.

De Niro nigdy nie był łasuchem, więc żeby przytyć musiał się dosłownie zmuszać do jedzenia. W związku z tym praktycznie codziennie zażywał leki na niestrawność. Efekt był imponujący, ale poświęcenie miało też swoje minusy. De Niro w trybie "bokserskim" mógł powtarzać poszczególne ujęcia do skutku, po zasilanej pizzą i lodami metamorfozie, kondycji starczało mu ledwie na kilka podejść. Jego forma była tak zła, że Scorsese w trosce o zdrowie przyjaciela zastanawiał się nad przerwaniem zdjęć. Taka jest cena aktorskiego perfekcjonizmu.

Obraz
© MGM / Robert De Niro już po przybraniu kilogramów

Dwa szczęśliwe zbiegi okoliczności

Ta rola rzecz jasna przyćmiła wszystkie inne postaci z filmu, ale warto wspomnieć też tutaj o jeszcze jednej pamiętnej kreacji z "Wściekłego byka". Do bardzo ważnej roli brata głównego bohatera zaangażowano praktycznie nieznanego wtedy Joe Pesciego. Miał on na koncie udział w jednym filmie pt. "Pieniądze albo śmierć", po którym porzucił aktorstwo i skupił się na pracy w branży gastronomicznej. Tak się jednak szczęśliwie dla miłośników kina złożyło, że Robert De Niro widział ten film i uznał, że Pesci idealnie nadaje się do roli Joey'a LaMotty. Odnalezienie go "ukrywającego się" w restauracji gdzieś na Bronksie nie było łatwe, ale podczas pracy nad "Wściekłym bykiem" dla De Niro nie było rzeczy niemożliwych. Trud się opłacił: Pesci za swoją kreację dostał nominację do Oscara, a jego odkrywca zyskał przyjaciela na całe życie.

Sama praca na planie przebiegała bez większych komplikacji. Scorsese po pokonaniu początkowych oporów na całego zaangażował się w realizację filmu. Miał swoją koncepcję, którą skrupulatnie realizował. Wszystkie ujęcia i rytm całej opowieści miał w głowie jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć. Tak naprawdę doszło tylko do jednej, ale bardzo istotnej zmiany: już w czasie prac na planie zapadła decyzja, że będzie to film czarno biały, a nie kolorowy.

Nie oznaczało to jednak, że montaż będzie czystą formalnością. Martin Scorsese zawsze lubi powtarzać, że dopiero na tym etapie film tak naprawdę zaczyna powstawać. Wraz z montażystką Thelmą Schoonmaker (z którą odtąd będzie pracował przy każdym filmie) pracował kilka miesięcy nad nadaniem "Wściekłemu Bykowi" ostatecznej formy. Doszło jednak do konfliktu z producentami, który udało zażegnać dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności.

Obraz
© MGM / Robert De Niro i Joe Pesci w filmie "Wściekły Byk"

Jeszcze w czasie zdjęć zrobiło się głośno o niebywałej metamorfozie, jaką przeszedł De Niro. Nieoczekiwanie pomogło to przeforsować wizję Scorsese. Chciał on mianowicie, aby film rozpoczął się od monologu "starszego" Jake'a LaMotty. Początkowo producenci byli temu przeciwni, bo uważali, że pojawienie się otyłego Roberta De Niro w jednej z dalszych scen może być jednym z najmocniejszych momentów filmu. Jednak z powodu przedwczesnego rozgłosu towarzyszącego tej przemianie zaistniało ryzyko, że widzowie zamiast śledzić fabułę, mogliby niecierpliwie wyczekiwać pojawienia się drugiego wcielenia LaMotty. Dlatego też ostatecznie zwyciężył wariant proponowany przez Scorsese.

Oscary w cieniu zamachu na prezydenta

"Wściekły byk" nie od razu po premierze został okrzyknięty wybitnym. Początkowo krytycy filmowi byli zbici z tropu. Z jednej strony uważali "Wściekłego Byka" za prawdziwe dzieło sztuki, nie mogli jednak przejść do porządku dziennego nad faktem, że główny bohater jest tak antypatyczny. Nie widzieli sensu w poświęcaniu czasu takiej postaci. Na domiar złego Jake LaMotta w żadnym momencie nie przechodzi pozytywnej przemiany, ani nie zostaje jednoznacznie "po hollywoodzku" potępiony. Przez co niektórzy mieli wątpliwości, czy aby Scorsese nie próbuje usprawiedliwiać tego znęcającego się nad bliskimi gbura. Jeden z recenzentów napisał nawet, że jest to film pozbawiony duszy. Możliwe, że właśnie dlatego w wyścigu o najważniejsze Oscary "Wściekły byk" został pokonany przez "Zwykłych ludzi", dramat obyczajowy w reżyserii Roberta Redforda. Statuetkami nagrodzony został jednak Robert De Niro (jakże mogłoby być inaczej!) oraz Thelma Shoonmaker.

Warto w tym miejscu wspomnieć, że oscarowa gala, podczas której "Wściekły Byk" walczył o statuetki odbywała się w cieniu zamachu na prezydenta Ronalda Reagana. Z tego powodu uroczystość została opóźniona o 24 godziny, gdyż dopiero na drugi dzień stało się już jasne, że życiu Reagana nie zagraża niebezpieczeństwo. Kontrowersji całej sprawie dodawał fakt, że niedoszły zabójca przyznał, że zainspirował się wyreżyserowanym przez Scorsese słynnym filmem "Taksówkarz" z Robertem De Niro w tytułowej roli.

Obraz
© Getty Images / Robert De Niro i Jake LaMotta podczas uroczystości związanych z 25 rocznicą premiery "Wściekłego Byka"

***

Po premierze Jake LaMotta miał powiedzieć do swojej byłej żony, że on wcale taki nie był - "Nie, ty byłeś gorszy" - usłyszał w odpowiedzi. Gdy kurz opadł, krytycy zwrócili jednak uwagę, że tak naprawdę twórcy "Wściekłego Byka" nie mają litości dla swojego bohatera, zdecydowali się po prostu na bardziej "europejskie" podejście – nie narzucali widzom na siłę interpretacji, wiedzieli bowiem, że zachowanie LaMotty może być ocenione w tylko jeden sposób – skrajnie negatywny. Dziś sam film uważany jest za jedno z największych arcydzieł światowego kina. Jake LaMotta zmarł 19 września 2017 roku.

Wyczyn Roberta De Niro po dziś dzień uznawany jest za najwybitniejszy przykład skrajnego poświecenia się aktora dla roli. Puentą niech będzie stwierdzenie, że do sylwetki sprzed "Wściekłego Byka" wrócił dopiero po 10 latach, i to tylko dlatego, że musiał mocno zbijać wagę na potrzeby jednej z kolejnych ról.

Źródło artykułu:WP magazyn
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (28)