Wszyscy ludzie Juliana Assange'a
Bezwzględny makiawelista czy obrońca praw człowieka? Notoryczny kłamca i manipulator czy bojownik walczący o dostęp do prawdziwych informacji w przestrzeni społecznej? Kim jest Julian Assange? Bill Condon wziął na warsztat biografię założyciela WikiLeaks. Tym samym realizacja nieformalnej trylogii o najważniejszych postaciach w branży informatycznej - po filmach o Marku Zuckenbergu i Stevie Jobsie - dobiegła końca.
25.10.2013 14:58
"Piąta władza" podąża tropem wyznaczonym przez Finchera - z opowieści o zakładaniu strony internetowej próbuje zrobić trzymający w napięciu thriller. Materiał wyjściowy do nakręcenia dziennikarskiego dreszczowca był tu znacznie bardziej wdzięczny niż w przypadku filmu o Facebooku - koniec końców Zuckenberg również w diametralny sposób zmienił nasze życie, ale sama czynność programowania i udoskonalania strony ma w sobie intrygę godną polsatowskich "Trudnych spraw". Dlatego scenarzysta Aaron Sorkin rozwinął wątek sprawy sądowej, a w realizację kolejnych pomysłów związanych ze stawianiem portalu wsączył niemały suspense. Całość została poszatkowana narracyjnie, dzięki czemu z napięciem wyczekiwaliśmy na rozwinięcie przeplatających się wątków.
W "Piątej władzy" zrezygnowano z nielinearnej narracji; całość jest zrobiona po bożemu: opowieść od momentu założenia WikiLeaks, poprzez prelekcje Assange'a wygłaszane w pustych salach, aż po międzynarodową aferę i rozłam w strukturach portalu jest przewidywalna i dość monotonna. Szczęśliwie większą uwagę, poza wątkiem wiodącym, poświęcono tutaj relacji założyciela WikiLeaks i Daniela Berga, który był pierwszym współpracownikiem Assange'a. Berg (Daniel Bruhl) jest wyraźnie zafascynowany starszym kolegą – zazdrości mu pomysłowości, błyskotliwości i ogólnego wrażenia, jakie robi na ludziach. Zawsze będąc w cieniu, w końcu buntuje się i blokuje stronę po ujawnieniu przez Assange'a kompromitujących informacji. Brawurowy Benedict Cumberbatch w głównej roli jest równie nieprzenikniony jak jego pierwowzór.
Wykorzystuje całą paletę min i grymasów, żeby zamaskować prawdę o sobie, jednocześnie demaskując niewygodne fakty dla innych.
"Piąta władza", bardziej niż filmem o zmianie przepływu informacji w społeczeństwie informatycznym, traktuje o samej idei dziennikarstwa w dzisiejszych czasach. Czasom, w których żurnalistom wytyka się błędy, oskarża o bezmyślne kopiowanie informacji, a zjawisko hejterstwa w stosunku do piszących w komentarzach sięga zenitu, Condon przywraca ideę dziennikarzy, którzy gotów są postawić swoje życie na szali, by tylko dotrzeć do prawdy i mieć autentyczny materiał. Assange i Berg są tutaj niczym Bob Woodward i Carl Bernstein, którzy ujawnili aferę Watergate - to oni wyznaczają teraz standardy dziennikarskie nowej ery, w której jedynie całkowita transparentność władzy - każdej władzy - jest gwarantem zaufania społecznego.
Szkoda tylko, że sam film - mimo materiału wyjściowego o podobnych ładunku emocji co "Wszyscy ludzie prezydenta" – nie trzyma poziomy fabuły Pakuli. Od popadnięcia w całkowity banał ratuje Condona ostatnia, ironiczna scena, w której Cumberbatch-Assange kwestionuje sens i wiarygodność filmu. Nawet jednak wypełnianie kadrów rozmaitymi przekazami: mailami, SMS-ami, tweedami - w zamierzeniu mające uatrakcyjnić stronę wizualną filmu i pokazać stopień zinformatyzowania społeczeństwa - po dziele Finchera wygląda już nieco przebrzmiałe. Najlepsze sceny należą do Stanleya Tucciego i Laury Linney, którzy grają dyplomatów przekonanych już o fakcie, że w czasach WikiLeaks ich kariery są już skończone a dotychczas sprawdzone praktyki nie mogą mieć już miejsca, bo nic nie może się ukryć przed opinią publiczną a
każdy ruch polityków jest uważnie rejestrowany dziennikarskim (i hakerskim) okiem. To materiał na osobny film, który być może w przyszłości powstanie.