Szybkie samochody. Piękne kobiety. Ładne widoczki. Eksplozje. Dużo eksplozji. Rio w ruinie. Vin Diesel. Paul Walker. The Rock. Szybcy i wściekli znowu razem. Gotowi na ostrą jazdę?
Kiedy 2 lata temu na ekrany kin wchodziło „Szybko i wściekle”, czwarta część cyklu, scenarzyści, producenci i reżyser zarzekali się, że jest to ostatnia odsłona przygód klanu Toretto i przyjaciół. Że to definitywne zakończenie serii o mocno stuningowanej fabule. Nikt się wówczas nie spodziewał, że jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki powrót Vina Diesela przyciągnie do kin setki tysięcy widzów na całym świecie. I choć tamten film miał być nieco głębszy, nieco dramatyczniejszy (śmierć jednego z bohaterów) i nieco bardziej poskładany, znowu dostaliśmy to samo. O dziwo, zadziałało. Dodatkowe zera na koncie studia Universal sprawiły, że w głowach jego włodarzy natychmiast zrodził się pomysł dalszego eksploatowania serii. Jak to się skończyło?
Choć trudno w to uwierzyć, piątą (!) część „Szybkich i wściekłych” ogląda się nie tylko bez bólu, ale i z przyjemnością. Żeby jednak móc delektować się niczym nieskrępowaną rozrywką, należy już w pierwszych minutach seansu wyłączyć rozum, przymknąć oczy na kiepski scenariusz i fatalne dialogi, a szeroko je otworzyć w scenach spektakularnych pościgów, dynamicznie nakręconych strzelanin i fenomenalnej, wgniatającej w fotel sekwencji napadu na komisariat, zakończonej częściową destrukcją miasta. I choć momentami wszystko to zalatuje filmem science-fiction – ogląda się świetnie. Film w reżyserii Justina Lina po prostu się chłonie.
Paczka kradnących podrasowane auta przyjaciół budzi naszą sympatię już od pierwszych scen. W „Szybkiej piątce” (taki tytuł miał nosić film) powraca znana z poprzednich części ekipa. Scenarzysta scala w jedną całość wszystkie poprzednie części cyklu, umiejętnie dobierając najbardziej zapadających w pamięć bohaterów poprzednich części i wplatając ich w fabułę pt.: „jeden ostatni skok”. I chociaż mamy wrażenie, że gdzieś to wszystko już widzieliśmy, chemia między postaciami jest tak naturalna, że z łatwością łykamy wszystkie nadęte teksty i scenariuszowe niedorzeczności (a jest ich naprawdę sporo).
„Szybkich i wściekłych” ogląda się szybko i przyjemnie. A debiutująca w filmie postać wiecznie spoconego funkcjonariusza amerykańskich służb specjalnych, w którego wciela się Dwayne „The Rock” Johnson jest tak komiczna (w raczej niezamierzony scenariuszowo sposób), że po pełnych napięcia scenach pościgów i ucieczek mamy czas odetchnąć i szeroko się uśmiechnąć, słuchając jego niezręcznych one-linerów i obserwując krople potu ściekające mu po brodzie.
„Szybcy i wściekli 5” to świetne kino rozrywkowe otwierające sezon na letnie, wysokobudżetowe superprodukcje. Film, który znakomicie ogląda się w gronie przyjaciół. Produkcja, po seansie której mamy ochotę wskoczyć za kierownicę i pomknąć w miasto w poszukiwaniu podobnych, podnoszących adrenalinę przygód, jakie chwile wcześniej widzieliśmy na ekranie. Tym, którzy jednak nie dorobili się jeszcze własnych czterech kółek pozostaje czekać na szóstą część cyklu, bo ta już została zapowiedziana. I bardzo dobrze.