Yola Czaderska-Hayek rozmawia z gwiazdami: Leonardo DiCaprio
Leonardo DiCaprio otrzymał pierwszego w życiu Oscara. Amerykańska Akademia Filmowa nagrodziła jego występ w filmie "Zjawa" statuetką w kategorii Najlepszy Aktor Pierwszoplanowy. Kilka tygodni temu hollywoodzki gwiazdor udzielił WP.PL wywiadu, w którym opowiedział o pracy przy filmie Alejandro G. Inarritu. Naszej korespondentce Yoli Czaderskiej-Hayek zdradził m.in. to co będzie robił w oscarową noc.
28.01.2016 | aktual.: 20.09.2017 15:35
Leonardo DiCaprio otrzymał pierwszego w życiu Oscara. Amerykańska Akademia Filmowa nagrodziła jego występ w filmie "Zjawa" statuetką w kategorii Najlepszy Aktor Pierwszoplanowy. Kilka tygodni temu hollywoodzki gwiazdor udzielił WP.PL wywiadu, w którym opowiedział o pracy przy filmie Alejandro G. Inarritu. Naszej korespondentce Yoli Czaderskiej-Hayek zdradził m.in. to co będzie robił w oscarową noc.
Yola Czaderska-Hayek: Gratuluję ci już trzeciego Złotego Globu, który znajdzie się w twojej kolekcji! Aż trudno uwierzyć, że do tej pory nie masz jeszcze na swoim koncie Oscara.
*Leonardo DiCaprio*: Dziękuję. Cieszę się, że twoja organizacja docenia moje aktorstwo. Globy są dla mnie bardzo cennymi nagrodami.
W tym roku na pewno będzie inaczej. Oscar ci się po prostu należy!
Tego się nigdy nie da przewidzieć. Sama doskonale wiesz, jak to wygląda w tym biznesie. W Hollywood mnóstwo już było znakomitych aktorów, którzy zasługiwali na Oscara, a nigdy go nie dostali.
Podejrzewam, że rola w „Zjawie” była jedną z najtrudniejszych w twojej karierze. Jak się do niej przygotowywałeś?
Zacznę może od tego, że nauczyłem się czegoś nowego o sobie. Jak zapewne wiesz, zdarza mi się czasem nurkować albo skakać ze spadochronem. Lubię adrenalinę, a sport mi ją zapewnia. Do tej pory wydawało mi się, że moje wyczyny pod wodą albo w powietrzu mogą na kimś robić wrażenie. Ale kiedy poznałem bliżej historię Hugh Glassa i jemu podobnych, zrozumiałem, że w ogóle nie mam się czym chwalić. To, przez co musieli przejść ci ludzie, żyjąc w absolutnej dziczy, z dala od jakiejkolwiek cywilizacji, jest absolutnie niewyobrażalne. Glass stał się dla mnie kimś w rodzaju Paula Bunyana, ikonicznego amerykańskiego osadnika, który jest w stanie pokonać wszystkie przeciwności losu. Przeżył walkę z niedźwiedzicą, a potem, mimo głębokich ran, dał sobie radę w samym środku puszczy, porzucony na pastwę losu. Jest sporo prawdy w tym oklepanym powiedzeniu: takich ludzi już dzisiaj nie ma. Po każdym dniu zdjęciowym wracałem do wygodnego hotelu i zastanawiałem się, czy sam dałbym radę przetrwać w podobnych warunkach. I do tej
pory nie wiem. A przecież parę razy otarłem się już o śmierć, więc to dla mnie żadna nowość. Nigdy jednak nie miałem do czynienia z czymś tak ekstremalnym.
[
]( https://film.wp.pl/autor/yola-czaderska-hayek/6028741377180801 )
Jak cię znam, pewnie przeczytałeś wszystkie możliwe książki o traperach.
Wbrew pozorom to nie takie oczywiste. Ta część historii Ameryki, o której opowiadamy w filmie, jest wyjątkowo słabo udokumentowana. Chwilami poruszaliśmy się w całkowitej próżni, miałem nawet wrażenie, że kręcimy jakąś produkcję science fiction, której akcja toczy się na innej planecie. Udało mi się dotrzeć do wspomnień jednego z myśliwych, którzy w XIX wieku polowali na dzikie zwierzęta w Górach Skalistych. „Dziennik trapera” okazał się bezcennym źródłem informacji. Poza tym jednak w dużej mierze skazani byliśmy na domysły. Każdą scenę omawialiśmy z osobna, zastanawiając się, czy nie ponosi nas za bardzo fantazja. Pamiętam, że dyskutowaliśmy niemal o wszystkim, co dotyczyło tamtego okresu: o rewolucji przemysłowej, wędrówkach osadników na zachód, gorączce złota, handlu futrami, polowaniu na bizony, a przy tym także o wypędzeniu indiańskich plemion z ich własnych terenów. Przy okazji powiem, że bardzo podoba mi się, w jaki sposób Alejandro [González Iñárritu – Y. Cz.-H.] pokazał na ekranie tubylców. Na ogół
w hollywoodzkich filmach występują dwa stereotypy: Indianie są albo prymitywnymi, agresywnymi dzikusami, albo – dla przeciwwagi – uduchowionymi, łagodnymi pacyfistami. W naszym filmie mamy do czynienia po prostu z ludźmi, którzy mają swoje wady i zalety niezależnie od koloru skóry.
Co sprawiło ci największy kłopot podczas zdjęć?
Nawet nie wiem, od czego zacząć. W porównaniu z tym, co przeżył Hugh Glass, moja sytuacja była i tak komfortowa. Ale na pewno wszyscy na planie mieliśmy dosyć mrozu. Temperatura czasami schodziła poniżej czterdziestu stopni! Kamery przestawały działać, a wysięgniki się zacinały, bo było po prostu zbyt zimno. Po każdym ujęciu trzeba było robić przerwę, żeby aktorzy mogli się ogrzać, bo inaczej wszystkim groziło zamarznięcie. Ręce nam dosłownie odpadały – podejrzewam, że każdy, kto zagrał w „Zjawie”, teraz w wywiadach narzeka na ten sam problem. Palce bolały tak, że nie da się tego opisać. Mieliśmy na planie taką maszynę, nazywaliśmy ją „ośmiornica”, bo tak naprawdę było to coś w rodzaju gigantycznej suszarki, tylko zamiast jednej dmuchawy miała ich osiem. Służyła nam właśnie do rozgrzewania rąk. Robiliśmy, co się dało, aby jakoś przetrwać. Oczywiście nie mogę mieć do nikogo pretensji, bo przyjmując rolę, wiedziałem, że będzie to praca w trudnych warunkach. Wszystkie te niewygody stanowiły część... może nie
zabawy, bo to za dużo powiedziane (śmiech). Kręcąc „Zjawę”, chcieliśmy na tyle, na ile się da, zbliżyć się do realiów życia XIX-wiecznych traperów. Łatwo nie było.
O ile wiem, nie tylko mróz sprawiał wam trudności. Pojawiły się także kłopoty z budżetem. W pewnym momencie trzeba było przenieść plan zdjęciowy z Kanady do Argentyny...
Na temat problemów z realizacją „Zjawy” krążą już legendy. Że przekroczyliśmy budżet, że zdjęcia przeciągnęły się poza ustalony termin, że organizacja pracy była do kitu... Przyznaję, że faktycznie zeszło nam dłużej niż planowaliśmy, ale prawdziwy powód był tylko jeden: Alejandro to nieuleczalny perfekcjonista. Nie idzie na żadne kompromisy, nie uznaje półśrodków. Jeżeli jakaś scena mu się nie podoba, to będzie powtarzał ją dotąd, aż uzyska pożądany efekt. Czasami wiązało się to z koniecznością przełożenia zdjęć na następny dzień, ponieważ odpowiednie światło pojawiało się tylko o określonej porze, i to tylko na godzinę czy półtorej. Trzeba więc było wyczekać na odpowiedni moment i przygotować wszystko, aby nie zmarnować nawet minuty. Nie jest więc prawdą, że organizacja na planie szwankowała. Wprost przeciwnie, wszystko funkcjonowało precyzyjnie jak w szwajcarskim zegarku. Natomiast pogoda rzeczywiście sprawiła nam poważny problem. Zimą 2015 roku w Calgary doszło do niespodziewanego ocieplenia. Nikt nie był
w stanie tego przewidzieć. Mieliśmy kręcić zdjęcia w miejscu, w którym zawsze było pełno śniegu. Po czym akurat kiedy przyjechaliśmy, temperatura nagle podniosła się o parę stopni i wszystko się roztopiło. To nie były wielkie wahania, czasem wystarczyła różnica jednego stopnia, żeby śnieg zniknął bez śladu. Dwukrotnie musieliśmy przerwać zdjęcia, i to na kilka tygodni. Wreszcie przyszedł taki moment, że nie mogliśmy już dłużej czekać. Mimo wcześniejszych prognoz, według których śnieg miał się utrzymać jeszcze przez półtora miesiąca, w Calgary przyszła odwilż. Spakowaliśmy więc walizki i pojechaliśmy do Argentyny. Wbrew pozorom tam też wcale nie było łatwo. Dowoziliśmy śnieg na plan z wysokich partii gór albo kręciliśmy same zbliżenia. Okazało się, że i w Kanadzie, i Argentynie występują te same zaburzenia klimatu. I to właśnie przez to premiera „Zjawy” tak się opóźniła. Swoją drogą, zabawnie się złożyło, ponieważ w tym samym czasie pracowałem nad zupełnie inną produkcją poświęconą zmianom klimatycznym i
proszę, na własnej skórze doświadczyłem skutków ich skutków!
Bohater „Zjawy" bardzo niewiele mówi. Nie przeszkadzało ci, że musiałeś milczeć? Z tego, co wiem, jesteś raczej z tych gadatliwych.
Ależ skąd! Powiem ci więcej: podczas czytania scenariusza sam prosiłem, aby Alejandro wykreślił większość kwestii. Po pierwsze Hugh Glass nie lubił za dużo mówić. Był samotnikiem, trzymał się z dala od ludzi. Całymi dniami chodził po lesie, tropiąc zwierzynę, a takie rzeczy na ogół robi się w milczeniu. Jeśli już Hugh musiał zamienić z kimś dwa słowa, to na ogół mówił, co miał do powiedzenia. Krótko i konkretnie. Zależało mi na tym, aby w filmie zachować tę jego cechę, ponieważ dzięki temu opowieść zyskała na wiarygodności. Po drugie do tej pory na ogół grałem bohaterów, którzy strasznie dużo gadali. Pomyślałem, że rola faceta, który głównie milczy, będzie ciekawym, odświeżającym wyzwaniem. Musiałem przekazywać to, co ten człowiek czuje, oczami, gestami, językiem ciała. W dużej mierze zdałem się na spontaniczność, improwizację, aby wydobyć z siebie autentyczne reakcje. Czasem nawet nie musiałem grać, wiele rzeczy wyszło naturalnie.
Czy to prawda, że na planie trzymałeś się z dala od reszty obsady?
Tak. Zrobiłem to celowo. Hugh Glass był odludkiem, najchętniej spędzał czas samotnie. Nawet w grupie trzymał się na uboczu, z nikim nie nawiązywał znajomości. Dla myśliwych, których zabrał na polowanie, był zupełnie obcym człowiekiem. Dlatego chciałem utrzymać podobne relacje na planie. Ale żeby nie było nieporozumień: to nie wyglądało tak, że do nikogo się nie odzywałem i siedziałem zamknięty w przyczepie. Był między nami kontakt. Ale starałem się iść własną drogą, podobnie jak Hugh. Dzięki temu łatwiej mi było wejść w jego skórę.
„Zjawa” to film stworzony do oglądania na dużym ekranie. Ale coraz częściej mówi się, że tradycyjne kino jest już w odwrocie. Konkurencję robi mu internet, urządzenia mobilne, także telewizja. Czy twoim zdaniem przyszłość należy do nich?
Dopóki istnieć będą tacy reżyserzy jak Alejandro czy Martin Scorsese, nie ma się czego obawiać. Dla mnie przyszłość kina należy właśnie do takich outsiderów, którzy wywodzą się spoza Hollywood, mają potężny bagaż kulturowy, są oczytani, osłuchani i przede wszystkim mają gigantyczny talent oraz wiedzą, co chcą osiągnąć. Wystarczy dać im okazję, by mogli się wykazać, a w jednej chwili zmienią nasze wyobrażenia o kinie. Owszem, przyznaję, telewizja ma obecnie do zaoferowania coraz więcej ciekawych rzeczy, ale to nie znaczy, że kino traci na znaczeniu. Moim zdaniem trzeba dać wolną rękę prawdziwym artystom i wizjonerom, a kino obroni się samo.
Skoro o przyszłości mowa, masz już plany na ostatnią noc lutego?
Daj spokój! (śmiech) Kiedyś ojciec wpoił mi dwie zasady. Pierwsza: zrób, co tylko możesz, aby twoje życie było naprawdę ciekawe. A druga: niezależnie od tego, co robisz, zawsze miej powód, aby rano przy zakładaniu gaci cieszyć się, że masz po co wstawać z łóżka. Od wielu lat stosuję się do obu tych reguł i dzięki temu nie mam powodów do narzekania. Wiedzie mi się znakomicie, do szczęścia też nic mi nie brakuje, więc nie nastawiam się zupełnie na nic.
[
]( http://film.wp.pl/autor/yola-czaderska-hayek/6028741377180801 )