Zakazane przyjemności
*"Złodziejka książek" to wywrotowe dzieło sztuki mainstreamowej. Film Briana Percivala to historia od stóp do głów ubrana w konwencję inicjacyjnego melodramatu, która podważa stereotypy i wywraca na nice przyzwyczajenia widzów w różnym wieku. Dzieci dowiadują się, że czytanie może być bardziej fascynującą przygodą, niż ślizganie się po zaśnieżonych ulicach. Portrety Niemców z małych wiosek mają w sobie więcej światła, niż cienia, a faszystowskie twierdze przypominają zamki z piasku.*
30.01.2014 18:19
Przestrzeń, w której rozgrywa się akcja "Złodziejki książek", jest niemal bajkowa. Wokół trwa wojna, ale mieszkanie Hansa (Geoffrey Rush) i Rose (Emily Watson) wygląda trochę jak domek z piernika. W piekielnej zawierusze na ulicy Niebiańskiej panuje względny spokój. Niebawem zamelduje się na niej Liesel (Sophie Nélisse). Wciąż jedzie pociągiem. Ten kojarzy się z tym, który wiózł młodych czarodziejów do Hogwartu w opowieściach J. K. Rowling. Liesel też czeka inicjacja w dorosłość i nauka, jak przeskakiwać kłody, które los nieustannie rzuca pod nogi. Choć jednak II Wojna Światowa jest tłem dla fabularnych zwrotów akcji Percival nie skupia się na kręceniu dramatu, stara się raczej oswajać świat.
Sekwencja otwierająca sugeruje, że w rzeczywistość Liesel spadamy z nieba; że piekłu będziemy się przyglądać z perspektywy raju; że możemy go sobie stworzyć na ziemi. Jako, że film Percivala jest pełen metafor łatwo zauważyć, że kotłuje się w nim też od freudowskich symboli. Dom Hansa-akordeonisty i racjonalnie myślącej o życiu Rose jest zbudowany na planie mechanizmu napędowego ludzkiej psychiki. Kuchnię zasiedla świadomość, która godzi się tylko na to, co powszechnie akceptowane. To w niej Rose karmi męża i nową córkę zdrową zupą, to przy kuchennym stole podejmowane są ideologiczne decyzje i tam w pierwszej kolejności zaglądają goście w faszystowskich mundurach. Na strychu kryje się super-ego, ale nieczęsto do niego zaglądamy, bo broni do siebie dostępu – jak wystraszona Liesel, która długo nie chce z nikim rozmawiać. Wszystko, co najważniejsze dzieje się jednak w piwnicy – podświadomości otwartej na zaspokajanie potrzeb wszelkiego sortu.
To w niej Liesel będzie się uczyć życia i opisywania świata za pomocą nowych słów. Tam zacznie znosić kradzione książki i dzielić się ich treścią z ukrywającym się w domu Hobermannów młodym Żydem, Maxem (Ben Schnetzer). Film Percivala ogląda się z zainteresowaniem, kiedy zwróci się uwagę na fakt, że wśród naiwnych dzieci mnóstwo jest takich, które nie poddają się politycznej indoktrynacji. Liesel czuje, że palenie książek jest złe, więc potajemnie je czyta. Hans ją tego nauczył. W jednej ze scen Rose mówi dziewczynce, że jest podobna do przybranego ojca, a Liesel pyta, czy coś w tym złego? Bynajmniej. Percival szuka podobnych sobie ludzi, by pokazać, że tak jak blok faszystowski utrzymywał się dzięki temu, że jednostki w milczeniu akceptowały panujący stan rzeczy, tak najsilniejsza opozycja niezauważalnie wyrosła pod dachami miejskich domów.
Piwnica jest miejscem umożliwiającym dorastania Liesel, ale i pełną alegorii skrytką dla tego, co najcenniejsze – zwykłej ludzkiej uczciwości, moralności i empatii. Bohaterowie "Złodziejki książek" żyją trochę jakby w bańce mydlanej – widzą, co się dzieje na zewnątrz i wiedzą, że wystarczy jeden nieprecyzyjny ruch, by wszystko pękło. Pielęgnują jednak atmosferę wokół siebie, by w ramach wrogiego systemu znaleźć miejsce dla buntu, rozwoju i wolności myślenia. Zaskakujące, że film dla dzieci wzbudza tak poważne refleksje, ale może to po prostu znak, że w oparach baśni, tli się opowieść o realnym dojrzewaniu.