Zdobywca Oscara dla WP. Przekreśla marzenia fanów filmu z Keanu Reevesem
- Wiele serc będzie tym złamane - mówi w rozmowie z WP Philippe Rousselot, zdobywca Oscara, operator takich hitów jak "Wywiad z wampirem" czy "Constantine". Filmowiec zdradził, jaki los spotkał kontynuację słynnego filmu z Keanu Reevesem.
Magda Drozdek: Kiedy słyszy pan "Polska", to jaka jest pierwsza myśl?
Philippe Rousselot: Na hasło "Polska" pojawiają mi się w głowie różne obrazy. Na pewno Polska kojarzy mi się od razu z Chopinem. Polska to kraj, z którego wywodzi się wielu wspaniałych muzyków, a ja muzykę kocham całym sercem. Polska kojarzy mi się oczywiście z Camerimage. I są jeszcze te polityczne doniesienia… Ale o polityce lepiej nie rozmawiać, żeby nie robić sobie przykrości. Zbyt wiele rzeczy się ostatnio dzieje.
To porozmawiajmy o filmach. Ma pan na koncie filmowe dzieła, wielkie hity jak "Wywiad z wampirem", nagrodzoną Oscarami "Rzekę życia", "Królową Margot"… Ma pan wśród tych filmów swój ulubiony? Może któryś jest dla pana szczególnie ważny?
Każdy dotyka mnie emocjonalnie. Z każdym wiąże się jakaś sytuacja z mojego prywatnego życia. Każdy z filmów, które zrobiłem, jest jak pamiątka z danego okresu mojego życia, ze spotkań z ludźmi.
Wiesz, jakieś 20 lat temu byłem w Polsce i pokazywałem "Królową Margot". Opowiadałem o tym, jakim przeżyciem było dla mnie kręcenie śmierci Karola IX, kiedy mój własny ojciec umierał w szpitalu. Sytuacja z filmu tak dramatycznie łączyła się z prawdziwym życiem. Nigdy nie da się przewidzieć, jak praca nad filmem wpłynie na twoje życie. Psychoanalitykom nie starczyłoby czasu, żeby to łatwo wyjaśnić.
Zobacz: "Odkrywamy karty". Małgorzata Bogdańska o wstydzie, nagości i dumie z Miśka Koterskiego
Pracował pan z Bradem Pittem, z Tomem Cruisem… Obserwuje pan to, jak zmienili się przez lata? Jak zmieniło się ich podejście do pracy na planie wraz z coraz większą ich popularnością?
Z aktorami jest tak, że przeważnie znamy ich jako postaci, które grają w filmach, które współtworzymy. Poznałem Denzela Washingtona, gdy grał w "Tytanach". Potem pracowaliśmy razem przy dwóch filmach, które reżyserował: "Antwone Fisher" i "Klub dyskusyjny". To były dwie różne osoby! Gdy grał, był całkowicie postacią.
Dla mnie poznawanie tych wielkich gwiazd prywatnie nie jest ważne. Jasne, mam przyjaciół-aktorów, ale gdy robię film, to nie obchodzi mnie, jakim człowiekiem jest dany aktor w życiu prywatnym. Wśród filmowców krąży takie powiedzenie: "zakochaj się w postaci, nigdy w aktorze".
A czy w takim układzie aktor może być inspiracją dla filmowca?
Wszyscy są moim zdaniem. Bo ich fizyczność i praca ciałem dyktuje to, jak się będzie ich filmowało. Czy wykorzystasz ostre światło dające kontrast, czy delikatne światło? To ważne. Z mojego doświadczenia mogę powiedzieć, że do aktora trzeba podejść z największą empatią jak tylko się da. Aktor musi wiedzieć, że operator jest po jego stronie. Jest dla niego. Jest jego sojusznikiem na planie.
Szczególnie wtedy, gdy do zagrania jest intymna scena? Pan stoi za kamerą, a aktor obnaża swoje emocje…
Dla mnie to zawsze zawstydzające chwile. I wtedy, gdy aktorzy obnażają swoje emocje, i wtedy, gdy obnażają swoje ciało. Wiedzą, że patrzymy na nich takim "technicznym" wzrokiem, bo taka jest nasza praca. Znam aktorów, którzy wpadają w furię, gdy widzą, że my na nich w takich scenach intymnych nie patrzymy. Po latach pracy łatwo orientować się, kto czego od ciebie oczekuje.
Wśród filmów, które ma pan na koncie, jest "Constantine". Jako fanka muszę o tym filmie wspomnieć w naszej rozmowie…
Ja też lubię ten film. To bardzo elegancki film, choć osadzony przecież w świecie ponadnaturalnym.
Jak pan wspomina pracę z Francisem Lawrencem, który reżyserował "Constantine’a"?
Od razu między nami "kliknęło". Mieliśmy podobną wizję na skomponowanie poszczególnych obrazów, ujęć. Praca z nim była naprawdę komfortowa dzięki temu. Bardzo dobrze to wspominam. Chciałem potem robić z nim kolejne filmy, ale niestety nie byłem dostępny.
Krąży plotka, że będzie sequel "Constantine’a". To prawda?
Faktycznie, jest taka plotka. Była taka próba przywrócenia "Constantine’a" do życia, ale to się jednak nie uda.
Łamie mi pan serce.
Moje też jest złamane, bo kombinacja Francisa Lawrence’a, Keanu Reevesa, Rachel Weisz i całej tej mrocznej historii jest fantastyczna. Wiedz, że nie tylko ty ubolewasz. Wiele serc będzie tym załamane.
Francis Lawrence zabrał pana w zupełnie inny świat. Tak jak Tim Burton – w odjechany świat fantasy; czy tak jak Guy Ritchie – w męski świat gangsterów i kryminalnych historii. Widać od razu, że nie lubi się pan nudzić i często zmienia gatunki filmowe. To celowo?
Dobrze jest robić sobie zmiany. Zdałem sobie sprawę, że nie lubię robić serii filmów. Dwie części jeszcze ujdą, ale trzeciej mówię "nie".
Czyli znowu łamie pan czyjeś serce, bo jest pan autorem zdjęć do pierwszych dwóch filmów serii "Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć". Widzowie pokochali tę produkcję. Ruszają zdjęcia do trzeciej części…
A mnie w niej nie ma. I to dobrze. Dlaczego? Bo człowiek zaczyna robić to samo. Praca staje się powtarzalna. I co wtedy? Można tylko wzruszyć ramionami i powiedzieć sobie "Ok, to robimy". Mi się to nie podoba. Kocham rzucać się w nieznane. Wyślij mnie do nieznanego kraju i każ mi tam kręcić film, a będę w siódmym niebie. Wyślij mnie na koniec świata i daj do nakręcenia film w innym języku. Marzę o pracy w Chinach, gdzie nie będę rozumiał ani jednego słowa ze scenariusza. To byłoby ciężkie, ale jak bardzo satysfakcjonujące! Niebo!
To może po prostu czas, żeby zrobić film z polskimi twórcami?
Rozważyłbym taką propozycję, gdybym dostał dobry scenariusz i stałby za taką propozycją dobry reżyser. Moja praca nie zna żadnych granic.