Magazyn WP FilmZdzisław Beksiński po samobójstwie syna: "dobrze się stało, jak się stało". Rozmawiamy z reżyserem filmu "Beksińscy. Album wideofoniczny"

Zdzisław Beksiński po samobójstwie syna: "dobrze się stało, jak się stało". Rozmawiamy z reżyserem filmu "Beksińscy. Album wideofoniczny"

- Nie oceniam mojego bohatera. Widzę w tym dramat ojca. Moim zdaniem Zdzisław Beksiński obserwując wieloletnie cierpienie syna i zdając sobie sprawę, że nie jest w stanie mu pomóc, powiedział to w akcie bezradności i rozpaczy - tłumaczy Marcin Borchardt w rozmowie z Wirtualną Polską. Jego fascynujący dokument, składający się w całości z materiałów archiwalnych, nagranych przez Beksińskich, wchodzi do kin 10 listopada.

Zdzisław Beksiński po samobójstwie syna: "dobrze się stało, jak się stało". Rozmawiamy z reżyserem filmu "Beksińscy. Album wideofoniczny"
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
Łukasz Knap

09.11.2017 | aktual.: 09.11.2017 19:32

Łukasz Knap: Spędził pan długie godziny oglądając prywatne nagrania rodziny Beksińskich. Jaka to była rodzina?
Marcin Borchardt: Myślę, że Beksińscy bardzo się kochali, aczkolwiek była to rodzina specyficzna. W domu był artysta, a nawet dwóch artystów - ojciec i syn, co miało swoje konsekwencje. Stanowczo nie zgadzam się z twierdzeniami, że byli dziwni, czy wręcz dysfunkcyjni. Cechą charakterystyczną tych nagrań jest ich zwyczajność, bije z nich codzienna prozaiczność ludzkich spraw. Zdzisław Beksiński nie nagrywał ich na potrzeby jakiegoś dzieła artystycznego. Interesowała go zabawa polegająca na czystej rejestracji - celem było chwytanie rzeczywistości tu i teraz. Nie ma w nich niczego nadzwyczajnego, żadnej sensacji, ani zachowań odstających od tego co umownie nazywamy "normą".

Epitet „dysfunkcyjny” w przypadku Beksińskich jest może nadużyciem, ale uderzył mnie monolog Zdzisława Beksińskiego, który umieścił pan na początku filmu. "Myślę, że chyba dobrze się stało, jak się stało" - tak mówi po samobójstwie Tomasza Beksińskiego. Potrafi pan wyjaśnić, jak to możliwe, że ojciec może tak powiedzieć po tragicznej śmierci syna?
To był fragment listu, który Beksiński napisał do bliskiej znajomej dzień czy dwa po samobójstwie Tomka. Ten list jest wstrząsający. Zestawiony ze sceną, w której artysta wchodzi do pustego mieszkania Tomka, robi ogromne wrażenie. Nie oceniam mojego bohatera. Widzę w tym dramat ojca. Moim zdaniem Zdzisław Beksiński obserwując wieloletnie cierpienie syna i zdając sobie sprawę, że nie jest w stanie mu pomóc, powiedział to w akcie bezradności i rozpaczy.

Nie czuł odpowiedzialności za cierpienie Tomka?
Oczywiście, że czuł. Ale czym innym jest poczucie odpowiedzialności, a czym innym możliwość skutecznej pomocy najbliższym. Czasami życie przynosi takie komplikacje, że nie jesteśmy w stanie pomóc osobie, która zmierza, ku “wodospadowi, który przyniesie kres ostateczny egzystencji”, jakby to powiedział Beksiński. W tej rodzinie były oczywiście problemy i wydarzyły się tragedie. Być może to, że tak bardzo interesujemy się Beksińskimi, że stali się dla nas tak ważni, wynika właśnie z tego, że możemy się w ich doświadczeniu przeglądać jak w lustrze. Możemy znaleźć emocjonalny związek między ich życiem a naszym.

Obraz
© Materiały prasowe

W pana filmie ważna jest relacja między ojcem i synem.
To w historii Beksińskich zainteresowało mnie najbardziej. Ze względu na ponadczasowość i uniwersalizm tej relacji.

Myślę, że Zdzisław Beksiński był obecny w życiu syna bardziej niż większość ojców w polskich rodzinach.
Boję się uproszczeń, ale bez wątpienia Zdzisław, Tomek i Zosia byli ze sobą bardzo blisko, to widać w filmie wyraźnie, a przecież opierałem się wyłącznie na materiałach źródłowych, które oni sami nagrali. Zależało mi na tym, aby oddać im głos.

Ile godzin materiałów nagranych przez Beksińskich jest dostępnych?
Szacujemy, że jest dostępnych około trzystu godzin nagrań. Ten materiał, wbrew temu, co się o nim mówi, głównie na podstawie publikowanych tu i ówdzie "scenek rodzajowych", jest mało filmowy. Są tam wielogodzinne nagrania rozmów ze znajomymi i wycieczek, ujęć filmowanych przez okno samochodu, tego typu rzeczy. To zbiór, w którym nie było łatwo znaleźć ujęcia lub sceny z wystarczająco dużym potencjałem dramaturgicznym, które pozwalałyby opowiedzieć tę historię w pełnometrażowym filmie.

Nie obawia się pan, że po książce Magdaleny Grzebałkowskiej i filmie Jana P. Matuszyńskiego temat Beksińskich się wyczerpał? Jeśli nie, to dlaczego?
Tekstów, książek, dokumentów i reportaży na ich temat powstało bardzo wiele, natomiast książka Magdy Grzebałkowskiej, która jako pierwsza opisała ich świat w całej jego złożoności, spowodowała renesans tego zainteresowania. Gdy pomyślałem, żeby zająć się Beksińskimi, od samego początku czułem, że należy opowiedzieć ich historię przez ich własne nagrania. Jest to materia absolutnie wyjątkowa dla dokumentalisty, który może dotknąć życia nie naznaczonego żadną sztucznością, czy fałszem. Beksińscy nie grają przed kamerą - są z nią oswojeni. Mamy do czynienia z niezwykłą sytuacją, w której życie bardzo ważnych dla nas ludzi, odsłania się w całej okazałości. Dlatego zdecydowałem się zrobić ten film.

Czego pan nauczył się od Beksińskich?
Oglądając nagrania Beksińskich miałem poczucie, że Beksińscy stali się częścią mojego życia. Ich historia, zmusza do zastanowienia się nad tym, co jest w życiu naprawdę istotne. Nie sposób nie pomyśleć, w jaki sposób sami budujemy relacje w rodzinie, które mogą nas wzmocnić, ale mogą też być dla nas dewastujące. Beksiński powiedział kiedyś, że dwóch malarzy w rodzinie to o jednego za dużo. Pamiętam, że to zdanie zapadło mi w głęboko w pamięć.

Myśli pan, że przez te słowa przemawia egocentryzm artysty?
Nie wiem, zawsze staram patrzeć z wielu perspektyw. Kto wie, może to była próba ocalenia syna przed trudnym losem bycia artystą?

Rozmawiał Łukasz Knap

Zobacz zwiastun filmu

Obraz
© Materiały prasowe
Obraz
© Materiały prasowe
magazynpremiumzdzisław beksiński
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (61)