Międzynarodowe festiwale filmowe (wymieńmy choćby te najważniejsze, odbywające się w Cannes, Berlinie i Wenecji) za punkt honoru stawiają sobie pokazywanie filmów mistrzów kinematografii. Nowe Horyzonty nigdy nie pozostawały w tyle za światowymi trendami. Oprócz nowych filmów aspirujących reżyserów na wrocławskim festiwalu można więc zobaczyć też dzieła twórców pokroju Alejandro Jodorowskiego, *Oliviera Assayasa czy Bruno Dumonta. Czwartego dnia festiwalu swoją najnowszą animację pokazał też Hayao Miyazaki. Film wejdzie do polskich kin z końcem sierpnia. 73-letni reżyser utrzymuje, że nominowany do Oscara w kategorii Najlepszy Długometrażowy Film Animowany "Zrywa się wiatr" będzie jego ostatnim dziełem.*
"Samoloty to marzenia" – mówi jeden z bohaterów historii. O tym, że ziemia jest przestrzenią terroru dowiadujemy się sami z początkowych sekwencji filmu, w których rodzinne miasto Jiro zostaje zniszczone w czasie trzęsienia ziemi. Jest rok 1923. Miyazaki opowiada o historii Japonii poprzez wydarzenia, w których mimochodem uczestniczą jego bohaterowie. Nie jest w swoich opowieściach nachalny, nie sieje propagandy. Historia jest w jego opowieści trochę jak ów tytułowy wiatr – zrywa się raz na dłużej, raz na krócej; czasem sypie ludziom piaskiem w oczy, niekiedy wprawia ich animowane ciała zaledwie w drżenie, jak lekki podmuch, który nie ma siły zapędzić czarnych chmur w kozi róg i wywołać burzy. Subtelnymi środkami Miyazaki zarysowuje realia, z którymi dorastający Jiro będzie musiał skonfrontować swoje ideały. Nawet, kiedy to nastąpi, chłopiec nie zrezygnuje ze śnienia swoich spektakularnych, barwnych snów, które poszerzają granice rzeczywistości.
Jiri spotyka w nich swojego idola – słynnego włoskiego inżyniera – Giovanniego Battistę Caproniego, który będzie pełnił funkcję jego nauczyciela i duchowego przewodnika. Miyazaki opowiada biografię inżyniera, który skonstruował myśliwce, jakie posłużyły Japończykom do zbombardowania Pearl Harbor, ale nie pokazuje fascynata zbrojeń, ale człowieka bujającego w obłokach; chłopca, później fantastę. Wizjonera przekuwającego swoje marzenia na elementy rzeczywistości, które za jego plecami zostaną wykorzystane przeciwko innym ludziom. Kryje się w tym dramat, z którego zdajemy sobie sprawę lepiej, niż sam Jiro zapatrzony w stół kreślarski, wymyślający nowe rozwiązania technologiczne, testujący idee, jakie innym nie przyszły do głowy, cieszący się jak dziecko z najmniejszego sukcesu, pielęgnujący w sobie skromność, pracowitość i wielkoduszność.
Dla bohatera podobnego Jiriemu antagonistą jest cały świat – jego zło, wojny, ludzie, dla których liczy się tylko wygrana w sporze lub sukces finansowy. Bohater podobny Jiriemu może znaleźć schronienie wyłącznie w świecie swoich wizji, iluzji i snów, gdzie spełnione marzenia nie zamienią się w koszmary innych ludzi, a miłość będzie kwitła bez względu na okoliczności. Bohater Miyazakiego ucieka w świat wyobraźni – w życie, z którego zawsze można się wybudzić. Jego wzloty i upadki nie mają posmaku tragedii. Jiri podchodzi do nich podobnie jak do konstrukcji nowych samolotów – wiadomo, że dopiero w czasie lotu testowego okaże się, czy wymyślone rozwiązanie było właściwe. Jeśli nie – maszyna się rozbije, ale pilot zdąży wyskoczyć z kabiny i bezpiecznie opaść na ziemię na spadochronie, by być gotowym do kolejnego lotu – kiedy zerwie się wiatr i przyniesie zmiany.
Prosty, uczciwy i fabularnie nieskomplikowany film Miyazakiego jest bogaty w znaczenia, które można odkrywać kolejno w procesie odsłaniania nałożonych na siebie warstw rysunku. Ciekawe jest poczucie, że podczas takiej zabawy nigdy nie dochodzi się do białej, pustej kartki, bo nic nigdy nie znika raz na zawsze. Dzieła Hayao Miyazakiego na pewną będą jednymi z tych, które pozostaną z nami na długo. Jeśli historia o chłopcu, który zamienia swoje marzenia w rzeczywistość, istotnie zamknie dorobek japońskiego mistrza animacji, będzie to koniec pełen klasy i elegancji; swoiste opus magnum artysty, który – podobnie jak jego bohater – wiódł skromne życie nad stołem kreślarskim.