"Handlarz cudów": Wyboista droga do nawrócenia
"Handlarz cudów" to film, który autentycznie wzrusza i porusza. Nie swoją brutalnością, ale delikatnymi scenami między ludźmi, dzięki którym grający główną rolę Borys Szyc znów może pokazać swój kunszt aktorski.
Film opowiada o Stefanie (Borys Szyc), który pojawia się w szpitalach i domach opieki społecznej, by nieść ludziom nadzieję, poprzez zagwarantowanie im, że wota, które składają mu podczas spotkań zostaną zawiezione do Lourdes przed oblicze Matki Boskiej. Sam jednak nie jest w stanie rozpocząć podróży, ponieważ ma poważny problem alkoholowy.
W końcu wyrusza w podróż, a jej katalizatorem są czeczeńskie dzieci, które chcą się dostać do Francji do swoich rodziców. Początkowy mur między nimi, kruszy się pod wpływem dramatycznych wydarzeń, które pozwalają im sprawdzić zaufanie wobec siebie. Widzowie obserwują Stefana zmagającego się z tym, by dzieci bezpiecznie dotarły do domu.
Tylko, czy aby na pewno ktoś na Urikę i Hasima czeka (świetni w tych rolach młodzi Sofia Mietielica i Roman Golczuk)
. Reżyserzy Bolesław Pawica i Jarosław Szoda nie wyjaśniają od razu tego problemu do końca filmu, trzymając widzów w napięciu i pokazując im, że najważniejsza jest wiara, nadzieja i miłość, a więc cnoty, które są tak bardzo bliskie katolickiej wierze.
Okazuje się, że bez silenia się na patos i wielkie słowa, ale naturalność, z domieszką tworzącej wiarygodność historii przemocy można było stworzyć film, który nareszcie może wywołać prawdziwe łzy. A o to w polskim kinie ostatnimi czasy trudno. Brawa dla aktorów i twórców.