"Jak cios w splot słoneczny". Rekordowa widownia w polskich kinach
Wstrząsnął widzami, wywołał kontrowersje, podzielił w opiniach, odniósł spektakularny sukces w kinach. To musi być mowa o nowym filmie Wojciecha Smarzowskiego. "Dom dobry" w ciągu niespełna miesiąca obejrzało ponad 2 mln osób.
"Dom dobry" stał się drugim filmem bieżącego roku, który może się pochwalić frekwencją w kinach przekraczającą 2 miliony widzów. Przed nim pułap ten pokonał jedynie "Minecraft: Film". Dramat Smarzowskiego siłą rzeczy stał się także największych polskim przebojem 2025 roku, bardzo wyraźnie pokonując trzecią część "Teściów" (1,5 mln sprzedanych biletów).
Cezary Pazura o filmie "Dom dobry" i Wojciechu Smarzowskim. Dlaczego drogi jego i Smarzola nigdy się nie przecięły?
"Dom dobry" imponuje "żywotnością" w kinach. Jest przeciwieństwem tych tytułów, które w ciągu pierwszego tygodnia wyświetlania gromadzą połowę całej swojej widowni. Podczas premierowego weekendu dramat Smarzowskiego obejrzało 311 tys. osób, w czasie drugiego – 480 tysięcy, zaś podczas trzeciego – 319 tys. widzów. W tabeli wszech czasów większą frekwencją w trzecim weekendzie wyświetlania legitymują się tylko trzy filmy: "Pasja", "Kraina lodu 2" oraz… lider "Kler".
Większy spadek popularności nastąpił dopiero w czasie czwartego weekendu (146 tys. sprzedanych biletów), ale i tak jest to wciąż imponujący wynik, jak na ten etap wyświetlania. W sumie w ciągu 24 dni "Dom dobry" zgromadził w kinach dokładnie 2 073 203 widzów.
Jeśli film Smarzowskiego obejrzy ponad 2,5 mln osób, a jest to wielce prawdopodobne, to awansuje on do Top 20 największych przebojów w polskich kinach po 1989 roku oraz do Top 10 największych polskich przebojów.
"Jest jak cios pięścią w splot słoneczny, powtarzany co pięć minut. Persewerujący i pełen przemocy, jak życie głównej bohaterki. Nie należy go oglądać fabularnie, śledząc akcję i rozwój psychologiczny postaci. Lepiej skupić się na bólu, który zaczyna nas wypełniać, strachu, bezradności, desperacji do których opisania nie potrzebujemy ani słów, ani obrazów. Ten film boli jak siniak, jest jak uderzenie młotkiem w głowę i to bez zapewnienia, że za chwilę nie stanie się to jeszcze raz, nawet silniej" – przekonuje obrazowo Tomasz Raczek.