"Abyzou". Nareszcie horror wart naszej uwagi [RECENZJA]
Tytuł może i wygląda na zbitkę przypadkowych liter, ale z Abyzou nie ma żartów, o czym przekonają się niebawem brooklińscy chasydzi. Demon zagościł w kinach już 10 lutego.
Teolodzy, okultyści i demonolodzy od stuleci starają się policzyć piekielne stwory, które łypią ślipiami gdzieś spomiędzy wiecznych płomieni, ale dojść do zgody nie sposób, bo każdy hołduje innej metodologii. I, jako że do paranaukowego konsensusu nie dojdzie, a chodzi o liczby milionowe, pozostaje wierzyć kalkulacyjnemu zmysłowi Hollywood, gdzie rachować potrafią jak mało kto. Biblia i jej apokryfy traktowane są tam niemalże jak książki telefoniczne, z których wyciąga się przypadkowe demoniczne imiona i kręci o nich filmy. Najlepiej tam, gdzie taniej.
Tym razem padło na Abyzou i, ponownie, na Bułgarię, która nadzwyczaj wiarygodnie udaje leżący na drugim krańcu oceanu chasydzki kawałek Brooklynu. A tytułowa istota to, przynajmniej tak można wyczytać z ezoterycznej księgi zwanej "Testamentem Salomona", demon, który nigdy nie śpi i czyha na kobiety będące tuż przed porodem, aby ukręcić łebki noworodkom. Ale kto by się przejmował niuansami, liczy się tu przecież przede wszystkim to, że jest strasznie, a nie śmieszno.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
I choć są to strachy trochę sprzed 20 lat, jakby debiutujący reżyser Oliver Park zatrzymał się na początku nowego millenium, to "Abyzou" nieźle sprawdza się jako niezobowiązujący horror. Mimo bladych, ciemnowłosych dziewczynek wyskakujących zza węgła i robiących głośne "bu!". Fabuła opowiada o istnym synu marnotrawnym, który opętany gorączką materializmu wyparł się wiary judaistycznej i po latach przyjeżdża do rodzinnego domu, chcąc pojednać się z ortodoksyjnym ojcem.
Jego żona, będąca przy nadziei, to outsiderka, przybyszka spoza żydowskiego porządku, i to ona będzie swoistym filtrem, przez który oglądamy dziejące się wydarzenia. Oczywiście "Abyzou" to nie dokument etnograficzny, ale, jako że całość osadzona jest praktycznie wyłącznie pośród zamkniętej społeczności chasydów, jest to rzecz interesująca na poziomie czystej ludzkiej ciekawości. Okazuje się jednak, że pewne charakterystyczne gatunkowe tropy nie znają granic - politycznych, społecznych i kulturowych.
Dlatego Abyzou, cokolwiek nierozważnie przyzwana przez błądzącego człowieka nie z chciwości czy zawiści, ale z czystej tęsknoty za utraconą miłością, prędko zaczyna gnębić oczekującą matkę. Monstrum, które posiada fizyczną formę, operuje jednak znacznie bardziej subtelnymi metodami i częściej niż ciało, torturuje dusze, zsyłając na Claire i jej męża Arta coraz wymyślniejsze koszmary. Nie znaczy to, że nie potrafi zabić, bynajmniej.
Wszystko to nie jest zbyt oryginalne i nie wyważa otwartych drzwi. Parkowi chodzi o doraźne straszenie sprawdzonymi sposobami, nie o rewolucję, choć pojawia się tutaj interesujące pytanie o to, czy religia to dobry kierunek, kiedy cierpi się po stracie bliskiej osoby. Ale to nie refleksje są tutaj na pierwszym planie.
"Abyzou" - zwiastun PL
Bo nie na darmo przecież rzecz dzieje się, prócz rodzinnego domu Arta, w znajdującej się pod nim kostnicy. To wymarzony setting dla horroru. Jest to z jednej strony koronny dowód na to, że Park sięga po te łatwiejsze rozwiązania, ale niezmiennie skuteczne, bo świetnie udaje mu się wykorzystać klaustrofobiczne przestrzenie i zamaskować niewysoki budżet.
Tym samym jego miejscami nawet efektowne, mimo że niezmiennie polegające na atmosferze "Abyzou" wyróżnia się na plus spośród skleconych naprędce produkcyjniaków. A samemu będąc w gruncie rzeczy filmem, po prostu, solidnym. Acz pozwalającym myśleć, że Park jeszcze rozwinie skrzydła.
Bartosz Czartoryski dla Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozmawiamy o masakrowaniu "Znachora", najgorszych filmach na walentynki i polskich erotykach, które podbijają świat (a nie powinny). Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.