Najstraszniejszy horror roku? W Polsce tylko przez trzy dni
Dwójka dzieci budzi się nocą i odkrywa, że z domu zniknął ich ojciec, a także wszystkie drzwi i okna. Brzmi przerażająco? "Skinamarink" to nowy horror, który narobił sporo szumu w Stanach Zjednoczonych. Ta nieoczywista produkcja to coś, co niezbyt często ogląda się na dużym ekranie. I w lutym tylko przez trzy dni będzie można ją zobaczyć w Polsce.
"Skinamarink", reżyserski debiut Kyle’a Edwarda Balla, to blisko stuminutowy, bardzo minimalistyczny twór, który wbrew temu, jak się go reklamuje w sieci, jest bardzo daleki od found-footage’owych horrorów w stylu "Blair Witch Project" czy "Paranormal Activity". W rzeczywistości to formalny eksperyment, który można odbierać jako próbę dekonstrukcji zarówno tego nurtu, jak i wszelkich historii o duchach i nawiedzonych domach. Na tym się jednak nie kończy, bo film został pomyślany również jako kontynuacja zabiegów stosowanych przez awangardzistów z lat 60. i 70.
Z tego powodu "Skinamarink" stanowi odpowiedź na pytanie, jak wyglądałyby mniej więcej wyżej wymienione przeboje, gdyby nakręcił je chociażby niedawno zmarły, wybitny artysta Michael Snow. Kanadyjczyk zasłynął w latach 60. obrazem "Wavelength", 45-minutowym ujęciem przestronnego pomieszczenia, na które kamera robi bardzo powolny najazd. Dzieło Balla nie jest może aż tak radykalne, ale widać w nim pewne podobieństwo - oglądamy powtarzające się ujęcia sufitów, ścian, drzwi, klocków lego czy kreskówki z telewizji. Kamera zawiesza się na jakimś punkcie i każe nam patrzeć na niego tak długo, aż nasza wyobraźnia zacznie płatać nam figla. Lub nie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz: Największe hity Netfliksa. Nadal przyciągają przed ekrany
To nagromadzenie statycznych kadrów, z których często wyziera bezkresna ciemność, w dosłowny sposób oddaje znaną myśl Fryderyka Nietzschego o spoglądaniu w otchłań. Jednak problem w tym, że nic szczególnego nie dzieje się, gdy ta otchłań spogląda na nas. Dwójka dzieci może i krąży po stopniowo coraz bardziej ciemniejącym domu, ale nawet sporadyczne jump scare’y czy tajemnicze głosy z oddali nie sprawiają, że czujemy niepokój. Co najwyżej narastające znużenie i obojętność.
Początkowo "Skinamarink" może frapować tym, że trudno przewidzieć, jak potoczy się dalej fabuła. Niestety dość szybko staje się zbyt abstrakcyjny i zanadto repetycyjny. Ball w intrygujący sposób chciał oderwać horror z jego wizualnej dosłowności, ale ostatecznie jest to koncept, o którym lepiej się pisze i czyta, niż ogląda. To bardziej awangardowy video art niż pełnoprawny film grozy, stąd byłby znacznie bardziej efektywny, a być może i przerażający, gdyby trwał o wiele krócej. I funkcjonował jako teledysk do, powiedzmy, muzyki Boards of Canada.
Zobacz: zwiastun "Skinamarink"
Po części da się zrozumieć fenomen tego filmu w USA. Jest na tyle odrębny w formie i tajemniczy w zamyśle, że na papierze może sprawiać wrażenie czegoś świeżego. Ale dla większości widzów w praktyce raczej okaże się monotonnym doświadczeniem. Jeśli już polecać "Skinamarink", to osobom, które lubią bardzo nietypowe podejście do dobrze znanej konwencji. Pod tym kątem raczej nie będą zawiedzeni.
Koniecznie trzeba wspomnieć, że "Skinamarink" pojawi się w polskich kinach w dniach 10-12 lutego, po czym zniknie na zawsze. Tu akurat Polacy dostąpili pewnego zaszczytu. Polska będzie pierwszym krajem w Europie, gdzie będzie można zobaczyć ten film.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Kamil Dachnij, dziennikarz Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozmawiamy o prawdopodobnie najlepszym serialu 2023 roku (sic!), załamujemy ręce nad Złotymi Malinami i nominacjami do Oscarów, a także przeżywamy rozstanie Shakiry i Gerarda Pique. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.