Angelina Jolie jako śpiewaczka operowa bez głosu. Zachwyca! [RECENZJA]
Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Wenecji zgromadził jak co roku na Lido najjaśniejsze z gwiazd. Wśród nich znalazła się Angelina Jolie, która wcieliła się w Marię Callas, portretując ostatnie dni życia operowej divy.
Pablo Larrain to reżyser, który z dużą wrażliwością i czułością przygląda się kobietom uwięzionym w klatce. "Maria" to opowieść o więzieniu pełnym traum przeszłości, oczekiwań wobec siebie i strachów trzymanych pod kontrolą przede wszystkim przy pomocy leków. Maria Callas zmaga się z własnymi słabościami, głosem, który stał się jej zbawieniem i przekleństwem, ale przede wszystkim z własną wielkością. Tę prawdziwą, ale też tą obecną w jej głowie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
'MARIA' - Pablo Larrain/Angelina Jolie - First Official Venice clip
"Maria" zaczyna się tak naprawdę od końca. Larrain pokazuje moment śmierci Callas (Angelina Jolie), by cofnąć się w czasie i spojrzeć na ostatni tydzień jej życia. Swoją opowieść dzieli na cztery rozdziały. Opowiada historię divy, nieszczęśliwej kobiety i zrozpaczonej śpiewaczki. Przedstawia ostatni akt życia kobiety dalekiej od ideału, która wie, że odchodzi. W tej wędrówce towarzyszy jej dziennikarz Mandrax (Kodi Smith-McPhee), wytwór jej umysłu, oraz kamerdyner Ferruccio (Pierfrancesco Favino) i pokojówka Bruna (Alba Rohrwacher). Patrzą na Callas, która jest dostojna i przepełniona spokojem, choć toczy wewnętrzną walkę o ostatni moment szczęścia z czystymi dźwiękami wydobywającymi się z jej gardła.
Chilijski reżyser pozostaje w kręgu swoich zainteresowań. "Maria" opowiada o kobiecie złamanej z rysami na życiorysie. Doskonale koresponduje ona z "Jackie" czy "Spencer". Jest jednak najbardziej onirycznym i artystycznym projektem. W powietrzu unosi się duch wielkiej osobowości, choć momentami musimy wierzyć mu na słowo. Angelina Jolie tworzy postać wycofaną, która swoje niepewności skrywa pod maską rozkazującej gwiazdy. Ma swoje słabostki, ale jej kaprysy zostają przysłonięte przez opary smutku i niespełnione oczekiwania. Smutna diva bez dawnego blasku.
Angelina Jolie doskonale sprawdza się jako posągowa postać, która smętnie przemierza ulice Paryża. Dystyngowana dama patrzy na świat, jakby należał do niej. Larrain pokazuje jednak, że było zupełnie inaczej. Callas należała do wyobrażeń ludzi, do zewnętrznego świata, który chciał ją widzieć w konkretny sposób - przez głos. Właśnie ten głos sprawia najwięcej problemów. Wiemy, że Jolie nie śpiewa, a tylko dobrze naśladuje ruchy warg. Na początku trudno oderwać się od myśli, że to tylko imitacja. Z każdą kolejną sceną wierzymy jej jednak coraz bardziej. Nie musi być idealna. W końcu Maria pod koniec życia zmagała się z własnym brzmieniem. I to Jolie ucieleśnia perfekcyjnie.
"Maria" nie robi takiego wrażenia, jak poprzednie filmy Larraina. Zdaje się bardziej wykalkulowana, pełna metafor i podróży w czasie. Dostajemy urywek życia diwy, wspomnienia o chwilach chwały i opowieść o romansie z "brzydkim i bogatym" Onasisem. Brak w tej opowieści miejsca na przyspieszone tętno. Nie ma efektownych zagrań godnych najlepszej opery, choć znajdzie się kilka ciekawych inscenizacji (kiedy chór złożony z przechodniów śpiewa arię dla Marii). Ten film to wspomnienie o dawnym blasku. Łabędzi śpiew w nierównej walce z własnym ciałem.
Larrain utrzymuje poziom, dając Angelinie Jolie jedną z ciekawszych ról od wielu lat. Tworzy ładną kompozycję, ale brakuje mu siły, która tkwiła w głosie Callas. To smutne pożegnanie ze śpiewaczką, którą kochały miliony, ale ona nie do końca kochała siebie. Momentami chwyta za gardło, ale nie wzbudza fali zachwytu.
Małgorzata Czop dla Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" opowiadamy o krwawej jatce w "Obcy: Romulus", przeżywamy szok po serialu "Szympans, moja miłość" i wydajemy wyrok na nowym sezonie "Pierścieni Władzy". Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: